Banany w kulturze popularnej nie mają łatwego życia. Zazwyczaj zostają zepchnięte na dalszy plan, przyjmując postać ogołoconych z wnętrzności skórek, na których potykają się fajtłapowaci bohaterowie. Nikt nie spodziewał się, że te z pozoru bezbronne owoce zbuntują się przeciw swoim ciemiężycielom i odwrócą do góry nogami piramidę społeczną, by teraz samemu ślizgać się na ludzkich truchłach; i to w dodatku w zwolnionym tempie. A to wszystko za sprawą telepatycznej więzi z człowiekiem. Proszę państwa, przed wami gra My Friend Pedro, stworzona przez studio DeadToast Entertainment oraz wydana przez szalone Devolver Digital. Czas sprawdzić, jak wspomniana produkcja sprawdza się w akcji oraz czy przeciwnicy odrobili zadanie domowe z zajęć obrony przed owocami. (link do skeczu Monty Pythona poniżej)
Kaszka bananowa
Trudno jest wprawić współczesnego gracza w stan zaskoczenia. Mając już kilkanaście lat na karku, z pewnością większość z nas spotkała się z efektem bullet time lub widowiskowymi akrobacjami w powietrzu; prawdopodobnie ich ponowny widok nie robi już tak piorunującego wrażenia jak za pierwszym razem. Grając w My Friend Pedro nie odczuwałem jednak nawet przez chwilę zmęczenia materiału. Mimo faktu, że tytuł w większości opiera się wyłącznie na efektownej likwidacji kolejnych przeciwników, naprawdę trudno odczuć znużenie, gdyż co chwilę nasz wachlarz umiejętności zostaje wzbogacony o kolejną umiejętność/broń, znacznie urozmaicającą rozgrywkę. O kurczę… Przepraszam was bardzo, ale chyba zacząłem od podsumowania. To wszystko wina tej gry, która, podobnie jak ten tekst, zaczyna się od akcji, przysłowiowego wybuchu bomby!
Jednak pod względem opowiadanej historii nie prezentuje się wybitnie. Ot, protagonista zaczyna słyszeć głos latającego banana – Pedro – który w dosyć beztroski sposób każe mu zastrzelić wszystkich dookoła. Po wzruszeniu ramionami i odpowiedzeniu „Ok… spoko” (oczywiście w myślach, bo postać jest niema), po chwili przystępuje do realizacji polecenia. Jeżeli pomyśleliście, że mamy tu do czynienia z tytułem wybitnym, zmuszającym gracza do zakwestionowania posłuszeństwa, do którego jest zmuszany przez ślepe wykonywanie poleceń w grach wideo i zerwania metaforycznej smyczy, trzymającej go niczym psa Pawłowa na spacerze po wytyczonej ścieżce myślowej, mogąc równocześnie stanowić zagrożenie ideologiczne, stając się nowym środkiem indoktrynującym masy… (wdech i rozprostowanie palców/popicie wody), to jesteście w błędzie.
Gra wielokrotnie drwi z powielanych schematów charakterystycznych dla gatunku (akcji), którego sama jest przedstawicielem. My Friend Pedro to gra, w której między innymi będziemy mieli okazję zawalczyć z armią hejterów oraz wymierzymy sprawiedliwość w Internecie. Dialogi, a właściwie monologi, między protagonistą a unoszącym się bananem trudno zaliczyć do tych nadających tło fabularne. Poprzez rozmowy starano się wpleść dodatkowe elementy humorystyczne, bazujące na dosyć popularnym ostatnio cringe’u. Mnie on do gustu za bardzo nie przypadł. Kolejne wstawki fabularne niekiedy są ze sobą tak luźno powiązane, że stanowią wyłącznie pretekst do wyrządzania masowych rzezi przeciwników. Efektownych, należy nadmienić.
Zabójczy banan
Gra podzielona jest na pięć rozdziałów oraz finał, wieńczący całą opowieść. To, co jednak wypełnia grę bardziej od fabuły, to przepełnione akcją starcia z przeciwnikami. Czy już o tym wcześniej nie pisałem? Jak w Hotline Miami likwidacja oponentów była równie satysfakcjonująca co trudna, to w My Friend Pedro większy nacisk położony jest na efektowność i efektywność. Nasz bohater potrafi spowalniać czas, odbijać się od ścian, zjeżdżać na linie i jeździć na deskorolce. O dziwo, wszystkimi umiejętnościami dysponujemy od początku gry, przez co uniknięto często pojawiającego się we współczesnych tytułach rozwoju postaci. Jedyne punkty doświadczenia, jakie przyjdzie nam zdobyć, to własna sprawność motoryczna, udoskonalana wraz z następnymi etapami.
Autorzy pod tym względem nie próżnowali. Wraz z kolejnymi poziomami odkrywamy nowe i równie interesujące mechaniki, które możemy wdrożyć w swoje zabójcze kombinacje; każde morderstwo podwyższa licznik punktów oraz combo, wpływające na ocenę końcową etapu. Większość interaktywnych elementów otoczenia może posłużyć jako śmiercionośna broń. Podrzuconą patelnię oraz wiszące blachy wykorzystamy do odbijania pocisków i likwidowania przeciwników na odległość; noże można posłać soczystym kopniakiem prosto w najbliższego oponenta, podobnie zresztą jak truchła poległych oraz piłki do kosza… W tej grze wszystko jest groźne. Ale najbardziej bronie.
Arsenał oferowany przez grę jest dobrze zbalansowany. Przygodę zaczynamy z pistoletami, które możemy trzymać w dwóch rękach, rozdzielając tym samym ostrzał na kilku przeciwników. Wraz z rozwojem historii stopniowo odblokujemy nowe bronie, kończąc na zabójczej snajperce.
Jeszcze jeden kęs
Spośród wszystkich szalonych akcji najbardziej spodobał mi się etap na motorze. Całkowicie odmienia od rozgrywkę, zmieniając styl z dwuwymiarowej platformówki na trójwymiarowy wyścig z domieszkami rial shootera. Mimo kilku tego typu zabiegów gra cierpi na wielki problem z tempem. My Friend Pedro mniej więcej po zakończeniu drugiego rozdziału znacznie spowalnia, zmieniając się nie do poznania. Nie tylko traci tempo, ale nawet zmienia gatunek z intensywnego shootera na dwuwymiarową (2,5D) grę logiczną. Przeciwników jest mniej, a w ich miejsce postawiono zagadki z przełącznikami czasowymi oraz odnajdywaniem drogi w labiryncie platform. Nie są one interesujące, a tylko pełnią rolę wypełniacza wolnego czasu. Niestety przez te zabiegi gra pod koniec zaczyna dosyć szybko nudzić. A mimo tego nie jest długa. Ukończenie jej na wysokim poziomie trudności zajęło mi około pięciu godzin.
O tym, że mamy do czynienia z tytułem akcji, przypomina muzyka. Psychodeliczne brzmienie, czerpiące mocno inspiracje z równie narkotycznego Hotline Miami, nieustannie podkręca dynamikę, dzięki czemu nawet w wolniejszych etapach czujemy przypływ adrenaliny albo przejście w surrealistyczny stan. Nie mamy tu jednak do czynienia z mocnym techno z lat 80., tylko bardziej współczesnym, klubowym brzmieniem.
Trudno nazwać My Friend Pedro graficznym arcydziełem. Przy bliskich ujęciach dostrzec można małą ilość poligonów, z których złożone są modele postaci, poszarpane krawędzie oraz otoczenie stosunkowo biedne w detale. Momentami fizyka zachowuje się nieco dziwnie. Odbijając się od ścian w zwolnionym tempie, protagonista wygina się w nienaturalny sposób, ale na ten fakt można przymknąć oko.
Deserek
My Friend Pedro to doskonały przedstawiciel nurtu gier niezależnych. Widać w nim niższy budżet, objawiający się ascetycznym stylem graficznym oraz brakiem głosów podczas dialogów (Poksy to dalej gra niema, a ma chyba większy budżet). Gra jednak wyróżnia się niesamowicie ciekawymi mechanikami, którymi gracze karmieni są przez mniej więcej połowę trwania zabawy. Po długiej chwili odpoczynku od masakry końcówka na szczęście odżywa, dostarczając produkt warty tych 80 zł, czyli efektowną strzelankę, dającą okazję wczucia się w badassa z Matrixa. Spragnionym wykręcania jak najlepszych wyników przygotowano specjalny tryb wyzwań, w którym na szczęście możemy pominąć nudne segmenty i skupić się na masakrowaniu wrogów.
Fajne, ale dla mnie to tylko przelotna przyjaźń z Pedro.
Cena w eShopie: 80 zł
https://www.nintendo.co.uk/Games/Nintendo-Switch-download-software/My-Friend-Pedro-1532970.html#
Redaktor
Mikołaj "Syn Kury" Stryczyński
Legenda głosi, że wykluł się z jaja i od tego czasu pałęta się po świecie, ucząc się języka ludzi. Ze względu na dosyć ubogi system porozumiewania się homo sapiens, preferuje synergiczne doznania komunikacyjne, płynące z gier wideo. Poza tym studiuje, pisze scenariusze, kocha filmy i inne czynności będące czystą synekurą.