Gry niezależne są coraz bardziej rozbudowane. Niektóre z nich potrafią olśnić swoją stylizowaną grafiką, inne oferują nowe rozwiązania w rozgrywce, jeszcze inne będą duchowym następcą zapomnianych już serii. W dzisiejszych czasach gry indie przeżywają swój renesans. Muszą się z nimi liczyć nawet więksi wydawcy, którzy już nie raz czerpali inspirację od mniejszych zespołów. W przypadku recenzowanego A Knight’s Quest jest odwrotnie – to tutaj czuć inspirację znanymi i lubianymi seriami, takimi jak The Legend of Zelda. Czy studio Sky9 Games podołało zadaniu i dostarczyło nam kolejną interesującą grę przygodową?
Fabuła
Głównym bohaterem gry jest czerwonowłosy Rusty, głodny przygód młodzieniec. Poznajemy go na jednej z jego wypraw, kiedy przypadkiem uwalnia niespotykaną od wielu lat mroczną siłę. Chłopak nie należy do najsilniejszych, najmądrzejszych czy nawet najsprytniejszych, jednak jedno trzema mu przyznać – nie ucieka od odpowiedzialności. Z pomocą swojej przyjaciółki postanawia odnaleźć legendarne boskie bronie, które pomogą mu pozbyć się problemu. Kiedy my przemierzamy niebezpieczne krainy, to władze miasta, z którego pochodzi Rusty, postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Oczywiście plan Rusty’ego jest kompletnie inny od tego zaproponowanego przez burmistrza. Pojawia się tutaj konflikt interesów, w którym każda ze stron będzie przeszkadzała drugiej.
Historia jest liniowa i dość przewidywalna, ale w zupełności nie przeszkadza to w tak kolorowym i przygodowym tytule. Choć wydarzenia z gry brzmią nieco poważnie, to wcale tak nie jest. Dialogi i postacie występujące w A Knight’s Quest to swoista parodia naszego świata. W niemal każdym tekście twórcy starali się upchnąć jakiś żarcik czy też nawiązać do rzeczywistości. Niektóre dowcipy wydawały się być wetknięte nieco na siłę, lecz mimo tego całościowo A Knight’s Quest jest całkiem zabawnym tytułem i o dziwo jest to jego najjaśniejsza strona. Trzeba jednak pamiętać, że humor to kwestia subiektywna; jeden będzie boki zrywał, a drugi powstrzymywał swoje zażenowanie.
Rozgrywka
Patrząc na rozgrywkę w A Knight’s Quest można powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju połączenie Ocarina of Time z Super Mario 64. Oznacza to, że będziemy tutaj walczyć z przeciwnikami, rozwiązywać zagadki i skakać po platformach. W potyczkach z wrogami będziemy używać przede wszystkim trzech boskich broni. Każdą z nich walczy się nieco inaczej; mamy tutaj szybkie, ale słabe kastety, wolny i potężny młot oraz zbalansowany miecz wraz z tarczą. Niestety walka to chyba najsłabszy element rozgrywki. Większość potworów można pokonać klikając jeden przycisk na padzie, ot, podchodzisz i ciachasz, nic nadzwyczajnego. Kolejną bolączką tego systemu walki jest fakt, że nie czuć tutaj siły ciosów. Rusty wymachuje bronią niczym lekkim patyczkiem, który nie robi wrażenia nawet na wrogach. Oczywiście można tutaj unikać czy też parować ciosy, ale w większości przypadków nie będzie się to po prostu opłacało.
Bronie mają również swój unikatowy żywioł; gdy ich moc jest skumulowana, możemy ją wypuścić i, przykładowo, strzelić kulą ognia w przeciwników. Te moce są wykorzystywane również do rozwiązywania zagadek czy też otwierania nowych ścieżek. Tutaj niestety również widzę niewykorzystany potencjał. Żywioły nie grają takiej roli, jak chociażby w Breath of the Wild, nie dają tylu możliwości, wykorzystywane są do czysto oskryptowanych zagadek. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby były one lepiej skonstruowane. W A Kinight’s Quest łamigłówki zazwyczaj opierają się na pociągnięciu trudno dostępnej dźwigni czy poustawianiu posągów w odpowiedniej kolejności. Potrafi to bawić, jednak na dłuższą metę – po prostu nuży.
Sekcje platformowe wypadły tutaj dużo lepiej niż system walki czy łamigłówki. Rusty to skoczny chłopak, który nie ma problemu z pokonywaniem dużych przepaści czy też ruchomych platform. Niestety twórcy nie przywiązali większej wagi do tego elementu. Nie ma tutaj podwójnego skoku czy też innych kombinacji, które urozmaicałyby przemierzanie kolejnych dróg. Poza bieganiem po specjalnie wyznaczonej ścianie, gra nie oferuje praktycznie niczego więcej w tym temacie.
Z odsieczą przychodzi tutaj projekt poziomów. Plansze są całkiem dobrze zaprojektowane. Platformy są naprawdę przyzwoicie rozstawione, dzięki czemu przeskakiwanie przez kolejne wzniesienia potrafi przynieść sporo radości. Urozmaicają to różne wyzwania, które rozmieszone są na mapie. Przykładowo – jakaś postać niezależna rzuci nam wyzwanie czasowe, w którym będziemy musieli dostać się z punktu A do punktu B w określonym czasie. Innym razem będziemy musieli złapać wszystkie kryształy – taki odpowiednik czerwonych pieniążków z Mario.
Chciałbym tutaj się rozpisywać nad świetnymi projektami lokacji, jednakże nie mogę. Nawet w tym aspekcie twórcy znaleźli sposób, żeby zepsuć dobre odczucia. Otóż jest tutaj kilka lokacji, które swą konstrukcją przypominają Hyrule Field z Ocarina of Time, gry z 1998 roku. Tak, są tutaj lokacje puste, pełne wolnej przestrzeni, po której bezsensownie biegamy. Nie ma tutaj też Epony, która ułatwiłaby to zadanie. W większości przypadków biegamy tutaj o własnych siłach. Jest to nudne i nic nie wnosi do rozgrywki.
Aspekty techniczne
A Knight’s Quest nie jest brzydką grą. Wręcz przeciwnie, mógłbym powiedzieć, że w swojej kategorii cenowej jest jedną z ładniejszych gier 3D. Kolory są żywe, różnorodne, pięknie się prezentują w humorystycznej grze przygodowej. Lokacje są bardzo klimatyczne i świetnie wyglądają w trybie przenośnym i na większym ekranie. Pod tym względem gra całkowicie trafia w mój baśniowy gust. Sky9 Games nie byłoby jednak sobą, gdyby nawet tutaj czegoś nie zepsuło.
Oświetlenie w A Knight’s Quest nie działa tak, jak powinno i potrafi zniszczyć każdy pozytywny aspekt oprawy graficznej. Zacznijmy od cieni, które są zbyt mocne. Czasem, gdy Rusty’ego przysłoniła nawet niewielkia platforma, to ekran stawał się niemalże czarny. Nie pomaga tutaj zabawa ustawieniami jasności – jeżeli ustawię gammę tak, żeby w cieniu było cokolwiek widać, to wtedy oświetlone elementy są zbyt jasne i vice versa. Nie ma tutaj złotego środka. Dodatkowo czasem gra rzuci cień na przedmiot, który teoretycznie powinien być mocno oświetlony.
Na plus pod względem technicznym na pewno jest płynność rozgrywki. Ani razu nie uświadczyłem żadnych spadków klatek. Dodatkowo podczas gry nie trafiłem na większe błędy, które popsułyby przyjemność grania. Pochwalić trzeba też muzykę; ta wpada w ucho, jest przyjemna i świetnie pasuje do klimatu A Knight’s Quest.
Podsumowanie
Założenia A Knight’s Quest były całkiem interesujące. Połączenie formuły Zeldy wraz z etapami platformowymi mogłoby wyjść naprawdę ciekawie. Niestety żaden z aspektów nie został odpowiednio dopieszczony, przez co gra nie wyróżnia się praktycznie niczym. Większość elementów rozgrywki została potraktowana po macoszemu, przez co jest to co najwyżej średniej jakości przygodówka z elementami platformowymi. Tytuł inspiruje się naprawdę świetnymi produkcjami, ale niestety w żadnym stopniu nie dorasta im do pięt. Naprawdę szkoda, bo gdyby twórcy dopracowali każdy z elementów, otrzymalibyśmy bardzo dobry tytuł. Na ten moment A Knight’s Quest jest grą do bólu przeciętną.