Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

Bo najważniejsza jest rodzina – recenzja Children of Morta

Przed przystąpieniem do faktycznej recenzji muszę się wam do czegoś…

5 grudnia 2019

Przed przystąpieniem do faktycznej recenzji muszę się wam do czegoś przyznać. Nigdy nie rozumiałem fenomenu gier z pogranicza gatunku roguelike. (Przymusowa) częsta śmierć oraz ciągły grind to elementy, które chyba najbardziej mnie od tego typu produkcji odpychały. Dlatego dosyć sceptycznie podszedłem do propozycji ocenienia Children of Morta. Gdy jednak rodzina Bergsonów przywitała mnie suto zastawionym stołem i opowiedziała swoje dzieje, od razu zmieniłem nastawienie do „trudnych” gier.

 

 

O produkcji studia Dead Mage, wydawanej przez polskie 11 bit studios, mogliście już słyszeć. Children of Morta swoją premierę na komputery stacjonarne miało 3 września 2019 roku, a na PlayStation 4 oraz Xboksa One – 15 października. Posiadacze urządzenia od wielkiego N musieli na RPG-a poczekać do 20 listopada. Po kilkunastu godzinach spędzonych na szukaniu nasion życia muszę jednoznacznie stwierdzić, że… było warto! Mimo to nie sądzę jednak, że do roguelike’ów wrócę szybko.

Najbardziej obawiałem się sztampowej fabuły i ślepego brnięcia przez losowo generowane lochy. Opis gry również nie nastawiał mnie zbyt pozytywnie, ale wszystko odmieniło się, gdy usłyszałem genialnego Eda Kelly’ego w roli narratora całej historii. Od pierwszych chwil poczułem się, jakbym był bohaterem iście baśniowej przygody. Chwała twórcom też za to, że uczynili wszystkie postacie niemowami – dodanie kilku głosowych aktorów, moim zdaniem, zniszczyłoby częściowo klimat Children of Morta.

 

 

Rodzina Bergsonów jest dosyć liczna, ale zagramy tylko szóstką z jej członków. Do dyspozycji otrzymujemy cztery postaci walczące w zwarciu oraz dwie trzymające przeciwników na dystans. Moim faworytem jest Kevin, czyli chłopiec uzbrojony w sztylety niczym skrytobójca oraz Mark – postać walcząca przy pomocy pięści i wykreowana na podobieństwo mnicha. Resztą nie pokierowałem zbyt długo z prostej przyczyny – kompletnie nie przypadli mi do gustu, a wolałem trzymać mój wskaźnik irytacji na bezpiecznym poziomie. Na początku zmuszeni jesteśmy do pokonywania lochów jako John, który dzierży ogromny miecz – zadaje spore obrażenia, ale jego szybkość pozostawia niestety wiele do życzenia.

 

 

Chodźcie, opowiem wam moją historię

 

Trudno jednak oprzeć się wątkom biograficznym każdej z postaci. Ich życiorysy poznajemy praktycznie przez cały czas trwania akcji, co według mnie jest zagraniem niezwykle przemyślanym. Ba! Ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że bez tego Children of Morta zyskałoby o wiele niższe noty od recenzentów. Przerywniki filmowe (trwające od kilku do kilkudziesięciu sekund) po niemalże każdym wyjściu z lochu są elementem, za który przed twórcami wręcz chylę czoła. Nie pomyślcie sobie jednak, że po śmierci fabuła nieustannie porusza się do przodu. Często wstawki animacyjne polegają na przedstawieniu codzienności rodziny Bergsonów, co pozwala jeszcze bardziej wczuć się w przyjazny klimat produkcji.

 

 

Pozwólcie, że zatrzymam się na chwilę przy oprawie graficznej. Nie jestem fanem stylizacji gier na produkcje retro, ale pomimo tego zakochałem się w kolorystyce wybranej przez deweloperów. Osoby odpowiedzialne za animacje oraz projekty budynków i scenerii wykonały niezwykle dobrą robotę. Gra prezentuje się wyśmienicie zarówno w trybie przenośnym, jak i zadokowanym. Nie da się jednak ukryć, że pełniejszy obraz pracy grafików dostrzec można na telewizorze. Każdy przedmiot wykonany jest szczegółowo i malowany ręcznie. Nie doszukałem się wielu powtórzonych tekstur czy modeli wykonanych „na szybko”. Oczywiście – nadal mamy do czynienia z oprawą pikselową, która może nie przypaść do gustu wszystkim. Jeśli jednak cenicie tego typu sztukę, to co tu jeszcze robicie? Grajcie i podziwiajcie!

 

 

Nie niszczcie się, proszę!

 

Wcześniej wspomniałem, że kilkoma postaciami grałem sporadycznie. Byłem do tego nieco zmuszony, ponieważ w produkcji występuje zjawisko nazwane „Wyniszczenie Zepsuciem” (za to tłumaczenie ktoś powinien dostać po głowie). Jeśli zbyt długo gramy jednym członkiem rodziny, to otrzymuje ona negatywny efekt, zabierający nieco maksymalnego życia. Nadal możemy przemierzać tym kimś lochy, lecz uwierzcie mi – nie jest to przyjemne. Doskonale rozumiem powód umieszczenia takiej mechaniki, ale niestety muszę przyznać za nią niewielkiego minusa. Zmuszanie do zagrania nielubianą postacią to chyba jeden z niewielu elementów, który irytował mnie przy Children of Morta.

 

 

Jeśli ktoś poprosiłby mnie o opisanie kilkoma słowami produkcji studia Dead Mage, to bez wahania stwierdziłbym – „grind, rozwój postaci i niesamowita narracja”. Na potrzeby recenzji postaram się rozwinąć dwa pierwsze aspekty, bo są one zarazem wadą, jak i ogromną zaletą gry. Sięgając po jakiegokolwiek roguelike’a zapewne zdajecie sobie sprawę, że będziecie skazani na tłuczenie wrogów od początku do końca bez przerwy. Nie inaczej jest w Children of Morta. Zabijamy przeciwników, zdobywamy doświadczenie, zbieramy Morvę (walutę) i rozwijamy nasze postaci. Wszystko to mogłoby się znudzić po kilku minutach, gdyby nie elementy urozmaicające rozgrywkę.

 

 

W lochach co pewien czas natrafić możemy chociażby na zdarzenia losowe. Raz kupcowi rozpadnie się powóz, innym razem groźny potwór napadnie karawanę, a czasami ktoś poprosi nas o odnalezienie ważnej dla niego pamiątki rodzinnej. Myślicie, że to koniec? Nic bardziej mylnego. Podziemia obfite są także w minigry, które właśnie są tym wyżej wspomnianym minusem. Pong (odbijanie piłeczki) jeszcze daje radę, ale po pięciu godzinach odpuściłem sobie zaprzątanie głowy łamigłówkami bez jakichkolwiek podpowiedzi. Po nadepnięciu na niewłaściwy przycisk (musimy wybrać pięć w odpowiedniej kolejności) pojawiają się wrogowie, co często przesądziło o moim zwycięstwie nad bossem lochu. Nie wiem, czy robiłem coś nie tak, ale niezwykle się przy tym irytowałem.

 

 

Jeśli mowa o lochach, to nie da się nie wspomnieć o bonusach zdobywanych podczas ich eksploracji. Błogosławieństwa to efekty najpotężniejsze i będące z nami przez cały czas naszej sesji w pojedynczym podziemiu. Wypadają ze specjalnych skrzynek (które możemy otworzyć klejnotami wypadającymi z potworów) oraz znajdują się w unikatowych pomieszczeniach bez wrogów (tych jest zawsze kilka na loch). Zwiększają nasze maksymalne zdrowie, przywołują towarzysza walczącego u naszego boku, a także pozwalają na jednorazowe wskrzeszenie się po śmierci. Istnieją także talizmany – te trzeba aktywować i również są z nami na „zawsze”. Często ich efekty pokrywają się z Błogosławieństwami. Obecne są także boskie relikty (jednorazowe przyzwanie kuli ognia bądź innego ofensywnego towarzysza na kilka sekund) oraz losowo porozmieszczane kapliczki, pozwalające na czasowe zwiększenie naszej obrony czy natychmiastowe przywrócenie zdrowia.

System rozwoju postaci jest nieco bardziej skomplikowany. Każdy bohater ma swoje własne drzewko umiejętności, które możemy ulepszać za pomocą punktów zdobywanych przy okazji awansu na kolejny poziom. Skille dzielą się oczywiście na pasywne oraz aktywne, które musimy aktywować za pomocą jednego przycisku lub kombinacji kilku klawiszy. Po przekroczeniu danego progu poziomowego (np. 8 lub 14), odblokowujemy specjalne perki, wpływające na wszystkich członków rodziny.

 

 

Rośnijcie w siłę wszyscy razem

 

W domu Bergsonów obecny jest także Warsztat Bena, gdzie możemy wymienić Morvę na wzmocnienie konkretnych atrybutów rodziny. Mowa tu o przyspieszeniu ruchów bohaterów czy zwiększeniu ich szansy na trafienie krytyczne. Obecna w „chatce” Księga Rei to z kolei sposób na ulepszenie procentowe innych atrybutów – np. punktów doświadczenia czy długości trwania efektów boskich reliktów.

 

 

O mechanikach i sposobie rozgrywki mógłbym mówić godzinami, ale umówmy się – o tym wszystkim przeczytać mogliście już kilka miesięcy temu w innych recenzjach. Teraz skupić chciałbym się na tym, jak w Children of Morta grało się na Switchu. Starałem się bawić na zmianę – godzinę na telewizorze, a godzinę w trybie przenośnym. Muszę jednak przyznać, że nieco lepiej czułem się zasiadając w fotelu i obserwując akcję na dużym ekranie. Już tłumaczę dlaczego.

Mały ekran ma to do siebie, że nieco skąpsza jest ilość informacji, która się na nim znajduje. Biorąc pod uwagę pikselową oprawę Children od Morta – to dosyć istotne. W trybie mobilnym nie widać aż tak piękna retro stylistyki produkcji, co chwilami powoduje wrażenie zlewania się elementów otoczenia. Rozgrywka toczy się jednak równie przyjemnie, jak na telewizorze. Po kilku godzinach zabawy przestałem zauważać te minimalne różnice, więc nie traktowałbym moich narzekań jako minus.

Szybko też przyzwyczaiłem się do zaskakującego sterowania. Główny atak wyprowadzamy klawiszem „Y”, a nie „A”, co z początku wydawało mi się strasznie dziwnym posunięciem. Kilka godzin treningu i nie zwracałem już na to uwagi. Poza tym na Switchu wszystko działa płynnie – nie zauważyłem jakichkolwiek spadków klatek czy błędów wewnątrz rozgrywki.

 

 

Gdybyś się tylko tak długo nie ładowała…

 

Port na konsolę od wielkiego N otrzymałby ode mnie bardzo wysokie noty, gdyby nie jeden aspekt. Ekrany ładowania są po prostu za długie! Children of Morta uruchamia się co najmniej kilkadziesiąt sekund, a wchodzenie do lochów trwa drugie tyle. Akcja przez ten mankament potrafi drastycznie zwolnić i zniechęcić do kontynuowania przygody. Nie wiem, czy jest to spowodowane specyfikacją „Pstryczka”, czy niedopatrzeniem ze strony osób odpowiedzialnych za port – stawiałbym niestety na to drugie. Co więcej, podczas przechodzenia do kolejnego lochu, gra potrafiła się sama z siebie wyłączyć – zmuszało mnie to do ponownego czekania kilkudziesięciu sekund.

Children of Morta to genialna produkcja, która ociepliła moje nastawienie do gatunku roguelike. Wersję na Switcha warto nabyć z co najmniej kilku powodów. Główną zaletą jest świetnie poprowadzona narracja oraz system przerywników filmowych. Poznawanie historii rodziny Bergsonów jest niczym fascynująca baśń – potwierdzicie moje słowa, gdy sami się w tej przygodzie zanurzycie.

 

 

Zaskoczony jestem także tym, że przemierzanie lochów nie wywołało u mnie jakiegokolwiek poczucia nudy. Stało się to dzięki losowym wydarzeniom oraz przemyślanemu systemowi rozwoju postaci, który dawał mi poczucie, iż cały czas staję się lepszy. Jakość portu na Switcha również w tym pomogła – jak wcześniej wspomniałem, mankamentem są jedynie długości trwania ekranów ładowania.

Children of Morta warto też nabyć ze względu na pracę włożoną przez grafików w zbudowanie klimatycznej scenerii. Gra jest po prostu piękna i zgodzi się ze mną chyba największy sceptyk retro! Jeszcze tak dopowiem – produkcja na Switcha doczekała się polskiej wersji językowej, więc poznawanie rodziny Bergsonów jest tym bardziej przyjemniejsze.

Podziękowania dla 11 bit Studios za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + świetnie poprowadzona narracja
  • + przerywniki filmowe
  • + oprawa audiowizualna
  • + polska wersja językowa
  • + satysfakcjonująca i wymagająca rozgrywka

Wady

  • - powtarzalność lochów może znudzić
  • - długie ekrany ładowania
  • - system „Wyniszczenia Zepsuciem”
  • - irytujące minigry

8

Wyświetleń: 6720

Redaktor

Piotr Malinowski

Pierwszoligowy fan gier studia Piranha Bytes, powieści Stephena Kinga oraz serialu Stranger Things. W medialnym świecie udziela się od 2015 roku i nie zamierza porzucić tej ścieżki. Jego największą pasją są podróże, szeroko pojęta psychologia oraz popkultura.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *