Przygodowe gry nastawione na rozwiązywanie zagadek i przechodzenie przez kolejne lochy z pomocą przeróżnych artefaktów stały się popularne za sprawą serii The Legend of Zelda. Ta niestety wychodzi na tyle rzadko, że fani gatunku muszą ratować się grami niezależnymi. Jedną z nich jest Ary and the Secret of Seasons, które wskoczyło na konsole obecnej generacji 1 września 2020 roku. Czy belgijskie studio Exiin oraz odpowiedzialne za port Fishing Cactus dostarczyły nam świetną alternatywę dla Zeldy?
Niczym Mulan!
Gra opowiada o losach Ary, odważnej i ambitnej dziewczynki. Niestety, jej brat zaginął, a kraina, w której żyje zmaga się z nienaturalnymi zmianami pogodowymi. Ciepłe plaże zmieniły się w pokryte śniegiem pustkowia, a pokryte śniegiem góry dręczą nadmierne upały. Ary postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zamierza dołączyć do Strażników Pór Roku. Organizacja przyjmuje tylko chłopców, więc młoda bohaterka ścina włosy, wskakuje w męskie ubrania i niczym Mulan z bajki Disney’a rusza na ratunek całej krainie.
Historia nie jest wybitna, jednak ma w sobie swój dziecięcy urok i potrafi zainteresować. Na szczególną uwagę zasługują przerywniki filmowe, które są świetnie zrealizowane, urocze, zabawne i przywodzą na myśl animacje pokroju Epoki Lodowcowej. Niestety nie jest to jedyny sposób przedstawiania historii – spora jej część jest pokazywana jako typowe dymki ze ścianą tekstu. Miejscami jest go sporo, a kluczowych informacji niewiele, przez co trudno się powstrzymać i po prostu nie przeklikać wszystkich nudnych dialogów. Całokształt ratuje, wcześniej wspomniany, familijny humor.
Pogoda zmienną jest…
Rozgrywka w Ary and the Secret of Seasons przywodzi na myśl klasyczne gry przygodowe. Mamy tutaj skok, prosty system walki i oczywiście specjalne przedmioty, dające naszej bohaterce różne umiejętności. Sekcje platformowe są wykonane poprawnie, nic nadzwyczajnego i nic, do czego moglibyśmy się przyczepić. Walka nie jest niczym wybitnym i zdecydowanie odstaje od reszty mechanik – toporne uderzenia, praktycznie brak jakichkolwiek kombosów i zerowe nagrody za pokonanych przeciwników całkowicie zniechęcają do podejmowania jakichkolwiek potyczek.
Główną atrakcją gry jest mechanika zmiany pory roku na niewielkim obszarze. Jest ona wykorzystywana do walki i zagadek środowiskowych. Przykładem mogą być przeciwnicy, których nie da się pokonać zimą. Ich lodowe opancerzenie kompletnie na to nie pozwala – wtedy trzeba wytworzyć aurę lata i rozpuścić ich ekwipunek. Działa to też w drugą stronę – ostre pnącza na barkach wrogów znikną, gdy wpadną w zimowy klimat. Wrogowie potrafią się mieszać, więc kluczem będzie skupienie się na eliminacji jednego typu przeciwnika. Wydawałoby się, że jest to świetne urozmaicenie systemu walki, niestety powyższe dwa przykłady to chyba jedyne przypadki, z jakimi się spotkałem. Wielka szkoda, bo potencjał jest w tym ogromny!
Lochy, w których będziemy rozwiązywać zagadki, są najjaśniejszą stroną tego tytułu. Zabawa zmianą pór roku przynosi sporo frajdy i satysfakcji. Trzeba przyznać twórcom, że ta mechanika działa bezbłędnie i jest to chyba jedyny element rozgrywki, z którym nie miałem żadnego problemu. Żeby zobrazować wam, na czym polega ta mechanika, posłużę się prostym przykładem: na dnie jeziora znajduje się kula, którą musimy doprowadzić na niewielką wyspę, by brama blokująca nam drogę się otworzyła. Szybko okazuje się, że latem jezioro wysycha, więc zmieniamy porę roku, wyciągamy kulę na brzeg, następnie zmieniamy porę roku na zimę, by po zamrożonej tafli wody przeturlać kulę do wyznaczonego celu. Proste, pomysłowe i efektowne, a to tylko jedna z prostszych zagadek oferowanych w Ary and the Secret of Seasons. Przypomina to mechanikę cofania czasu z The Legend of Zelda: Skyward Sword. Potencjał w takiej mechanice jest przeogromny, niestety można odnieść wrażenie, że twórcy nie do końca mieli pomysł, jak ją wykorzystać. Z tego powodu znaczna część elementów logicznych sprowadza się do przeprowadzania różnych przedmiotów przez zbiorniki wodne.
Do lochów będziemy podróżować przez niewielkie, otwarte tereny, które w większości są puste, niczym nie potrafią zainteresować, a sama eksploracja niemalże nie istnieje. W grze znajdują się również miasta i misje poboczne, niestety każdy z tych elementów jest okropnie płytki. Mieszkańcy wydają się być klonami samych siebie, stoją w jednym miejscu, nie mają nic ciekawego do powiedzenia i na dobrą sprawę można ich traktować jak element otoczenia. Wręcz dosłownie można wejść im na głowę – zupełnie jak na platformy.
Brak doświadczenia
Kwestia techniczna w Ary and the Secret of Seasons jest jej największą bolączką. Grafika, choć stara się imitować styl bajkowy, to jednak można odnieść wrażenie, że z oświetleniem jest coś nie tak. Tak jakby go zupełnie nie było, a to stwarza wrażenie obcowania z grą z czasów GameCube’a. Kolejnym minusem jest tutaj zakres rysowania obiektów. W niektórych lokacjach można poczuć się jak w Silent Hill – większość ekranu jest ukryta za mgłą. Mimo tych “zabiegów” gra dość często wykazuje spadki w płynności. Nie przyłożono się również do projektowania mapy, niemal w każdej lokacji (poza lochami) Ary potrafiła się zawiesić między obiektami, przez co nie można było kontynuować gry; pomagało tylko wczytanie ostatniego zapisu rozgrywki. Podczas gry pojawiały się również okazjonalne crashe, które wyrzucały do menu głównego konsoli. Tytuł ma też sporo drobniejszych błędów, np. podczas przeglądania mapy musimy ją przesuwać prawym analogiem, który normalnie odpowiada. Problem w tym, że te czynności dzieją się jednocześnie. Przeglądając mapę widać, że w tle kamera po prostu wariuje i całkowicie psuje nasz punkt widzenia.
Podsumowanie
Ary and the Secret of Seasons to urocza gra z sympatyczną bohaterką, świetnymi przerywnikami filmowymi i genialną mechaniką zmian pór roku. Potencjał w tym tytule jest ogromny, niestety twórcy nie potrafili dostatecznie go wykorzystać. Nieproduktywne bieganie po pustej mapie i jednolite pomysły na zagadki są kulą u nogi Ary. Jednakże największą bolączką gry jest jej stan techniczny. Na każdym kroku można odnieść wrażenie, że jest to produkt niedopracowany pod tym względem. Psuje to wrażenia z rozgrywki, przez co trudno traktować ten tytuł jako pełnoprawnego klona Zeldy. Wielka szkoda, bo jest to naprawdę sympatyczna przygoda, której trudno nie polubić. Niestety port na Nintendo Switch ma masę problemów, bez których gra robiłaby znacznie lepsze wrażenie.