Bloober Team to krakowskie studio, które zdążyło już zyskać sławę nie tylko na rodzimym, ale również zagranicznym rynku. Począwszy od 2010 roku zdążyło wypuścić kilka nieco mniej znanych tytułów. Sytuacja zaczęła się zmieniać od 2016 roku, gdy światło dzienne ujrzała pierwsza część Layers of Fear (wydana na Switcha w 2018 roku pod nazwą Layers of Fear: Legacy). Można powiedzieć, że w tym czasie tego rodzaju mechanika i sposób ukazania akcji były czymś nowym, a prekursorem niewątpliwie było tutaj anulowane grywalne demo Silent Hill P. T. autorstwa Hideo Kojimy i Guillermo del Toro, w którym w główną postać miał wcielić się Norman Reedus (The Walking Dead). Wspomniane demo zapierało wówczas dech w piersiach i wnosiło powiew świeżości do horroru jako gatunku gier wideo. Akcję obserwowaliśmy z perspektywy pierwszej osoby, natomiast nawiedzony dom, który przyszło nam eksplorować, zaprojektowany był bardzo realistycznie. Strach odczuwany przez gracza miał przede wszystkim naturę psychologiczną. Ale dlaczego właściwie o tym mówię? Ponieważ Layers of Fear jest jednym z pierwszych spadkobierców tego nowego gatunku.
Albo rozbolą cię nogi, albo dostaniesz zawału
Layers of Fear 2 oraz podobne jemu produkcje słusznie są określane jako „symulatory chodzenia”. W tej części akcja przenosi nas na pokład transatlantyku, który jest jednocześnie planem filmowym tajemniczego, wybitnego reżysera, starającego się ukończyć dzieło swojego życia. Nam przyjdzie się wcielić w rolę utalentowanego aktora, zamierzającego odegrać swoją największą rolę. Okazuje się jednak, że zanim tego dokona, przyjdzie mu się zmierzyć z demonami przeszłości.
Fabuła ukazana jest tutaj w specyficzny sposób, ponieważ nie uświadczymy żadnych przerywników filmowych, nie spotkamy też żadnych postaci (może poza kilkoma niezbyt wyraźnymi demonami/duchami). Kolejne elementy układanki są przed nami odkrywane stopniowo, gdy znajdujemy pewne przedmioty lub po prostu dochodzimy do pewnych punktów. Pod tym względem jest jednak nieco chaotycznie, ponieważ przez długi czas nie do końca wiadomo, o co chodzi; wielu rzeczy trzeba się domyślać.
Zróżnicowane lokacje
Akcję obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby. Znajdujemy się na statku, w związku z czym w większości przyjdzie nam zwiedzać jego poszczególne obszary. Ale nie tylko, ponieważ przeniesiemy się również do kilku miejsc znajdujących się poza transatlantykiem. Pod względem zróżnicowania lokacji jest bardzo dobrze, nawet lepiej niż w części pierwszej. Zwiedzimy tutaj duże, eleganckie pokoje, małe kajuty, opuszczone korytarze, ładownie, kotłownie, kuchnie i wiele więcej. W jednej chwili znajdujemy się błyszczącym bielą, sterylnym i pięknym holu, by w kolejnej dostać się do mrocznych, zniszczonych i budzących grozę pomieszczeń.
Zapomnij o logice
Owszem, chodzimy sporo, ale jeśli grałeś w pierwszą część Layers of Fear, to wiesz, że wcale nie chodzi o eksplorację (mimo że w wielu lokacjach znajdziemy przedmioty zdradzające nam kolejne fragmenty fabuły). W tej grze możesz zapomnieć o logice, tutaj wszystko traci sens. A przynajmniej jest on inny, niż nam się wydaje. Wchodząc do jakiegoś pomieszczenia, a następnie wychodząc z niego tą samą drogą, trafiasz zupełnie gdzie indziej. Nie jesteś w stanie się zgubić, bo zwykle nie ma do wyboru zbyt wiele ścieżek, ale nigdy nie wiesz, dokąd zaprowadzą cię kolejne drzwi. Całość przypomina koszmarny sen, ponieważ naszym bohaterem targają mroczne wizje. Widzi i słyszy różne rzeczy, które po chwili znikają lub zmieniają się w coś zgoła innego. To sprawia, że jesteśmy zmuszeni po prostu iść przed siebie i być otwartym na to, co przyniesie nam przeznaczenie.
Wycieczka z Lucyferem
Rozgrywka jest bardzo liniowa. Jeśli więc uważasz się za zwolennika zróżnicowanych przestrzeni, które można dowolnie zwiedzać i zbierać różne przedmioty potrzebne do wykorzystania w innym miejscu, to po prostu nie jest tytuł dla ciebie. Produkcja ta przypomina bardziej spacer przez piekło, w trakcie którego jesteśmy zmuszani do zgłębiania kolejnych tytułowych warstw strachu. Im głębiej schodzimy, tym robi się coraz dziwniej. Dotyczy to zwłaszcza ostatniego etapu gry, który jest już po prostu zlepkiem różnych wizji osoby psychicznie chorej. To również jest element charakterystyczny dla takich produkcji studia jak pierwsza część Layers of Fear, Observer czy Blair Witch. Ta gra jest jak schodzenie na coraz niższe poziomy piekła, a finał wreszcie prowadzi nas do w miarę spójnej konkluzji.
Ucieczka przed duchem
Tym, co odróżnia ten tytuł od pierwszej części, jest fakt występowania przeciwników, których musimy omijać, natomiast interakcja z nimi prowadzi do śmierci i rozpoczęcia gry od punktu zapisu (tych na szczęście jest sporo). W Layers of Fear: Legacy w trakcie całej gry może ze dwa razy przyszło mi spotkać przeciwnika. Tutaj zdarza się to znacznie częściej, chociaż również nie ma takich sytuacji zbyt wiele. Nie jest to Outlast, w którym musieliśmy pilnować się praktycznie na każdym kroku. A jako że nie dysponujemy żadną bronią, naszą jedyną nadzieją pozostaje ucieczka. Etapy te nie są jakoś szczególnie trudne, chociaż zdarzały się i takie bardziej frustrujące. Przykładowo w trakcie jednej ucieczki duch za każdym razem wchodził do pomieszczenia, które było moją ostateczną kryjówką. Udało się dopiero po kilku jednakowych próbach, po których przeciwnik bez żadnej wyraźnej przyczyny po prostu poszedł sobie dalej, a ja mogłem kontynuować swoją podróż.
Udany port
Layers of Fear 2 jest moim zdaniem bardzo udanym portem na Nintendo Switch. Pod względem graficznym reprezentuje bardzo wysoki poziom, tekstury są szczegółowe, natomiast całość działa płynnie. Osobom, które nie lubią grzebać w opcjach, prawdopodobnie przyda się informacja, że jest możliwość ustawienia dwóch trybów, jeśli chodzi o płynność rozgrywki. Możemy wybrać stałe 30 klatek na sekundę i wtedy gra rzeczywiście tyle trzyma przez cały czas. Ale możemy również usunąć ten limit i wówczas będziemy osiągać 40-50 klatek na sekundę. Dodatkowo przy tej drugiej opcji nie zauważyłem żadnego spadku jakości tekstur.
Mocną stroną produkcji jest również ścieżka dźwiękowa oraz odgłosy towarzyszące nam w trakcie eksploracji. Można nawet powiedzieć, że pełnią one bardzo istotny element gry. Niemalże przez cały czas towarzyszy nam muzyka, bardziej nastrojowa lub złowieszcza, a nawet groźna. Dodatkowo deweloper zadbał o wszystkie drobne dźwięki jak stukania, pukania, świszczenie, odgłosy kroków czy otwieranych drzwi. Nie bez powodu na wstępie proponuje się graczowi, aby grać w słuchawkach. W tym przypadku dźwięk przestrzenny doskonale spełnia swoją rolę.
Oryginalne łamigłówki
Wspomniałem już wcześniej, że Layers of Fear 2 to produkcja liniowa, ale nie znaczy to, że nie ma tutaj nic do roboty poza przechodzeniem przez kolejne korytarze i sporadycznym uciekaniem przed przeciwnikami. Co jakiś czas będziemy mieli do rozwiązania pewne łamigłówki. A to trzeba będzie otworzyć sejf, a to uruchomić jakiś tajemniczy mechanizm. Zagadki nie są trudne, ale muszę przyznać, że dosyć oryginalne. Ich rozwiązanie potrafi sprawić satysfakcję.
Produkcję tę uważam za bardzo udaną, zresztą jak wszystkie tytuły Bloober Team od 2016 roku. Ja bawiłem się przy niej znakomicie, przemierzając kolejne mroczne korytarze i zgłębiając mroczne tajemnice głównego bohatera i zagadkowego reżysera. Należy jednak podkreślić, że nie jest to gra dla wszystkich. Jeśli nie lubisz horrorów, to możesz ją od razu skreślić. Jeśli liczysz na wyzwanie, również śmiało wyrzuć ją ze swojej listy. Tytuł nie oferuje wysokiego poziomu trudności. Ja bym go porównał do wycieczki przez dom strachów; możemy podziwiać wyskakujące kościotrupy i cieszyć się upiorną muzyką, chociaż nie będzie to od nas wymagało większego zaangażowania.
Cena w eShopie: 120,00 zł
Podziękowania dla Bloober Team za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Paweł Sępioł
Wyznawca Eris z utęsknieniem czekający na powrót Wielkich Przedwiecznych. Na nowo odkrył miłość do Nintendo, chociaż od wielu lat romansuje jeszcze z PlayStation. Fan planszówek, horroru w każdej formie oraz zombie.