Czym jest głód? Według Encyklopedii PWN to „stan organizmu ludzkiego lub zwierzęcego spowodowany całkowitym lub częściowym pozbawieniem go pokarmu, a także popęd ukierunkowujący zachowanie się organizmu na pobieranie pokarmu, wywołany pobudzeniem (gł. wskutek niskiego poziomu glukozy we krwi) ośrodka głodu w przyśrodkowej części podwzgórza”. Podczas ewolucji człowiek wykształcił w sobie pewne nawyki ułatwiające życie i dostosował otoczenie tak, by ta jedna z podstawowych potrzeb fizjologicznych została zaspokojona możliwie jak najszybciej. Głód to coś nieuniknionego, coś, z czym każdy ma styczność, więc nie powinno dziwić, że ten motyw jest wykorzystywany również w sztuce.
Oda do głodu
Jednakże w większości przypadków są to poważne twory, w których zaspokojenie potrzeb jedzeniowych przedstawiona jest jako coś depresyjnego, gdyż bohaterowie nie mogą z różnych powodów nic zjeść. Jednym z takich przykładów jest sztuczna klęska głodu na Ukrainie wywołana przez ZSRR, która zainspirowała do powstania książki Żółty Książę (autor: Wasyl Barki) lub filmów Głód–33 (reż. Oles Yanchuk) oraz Obywatel Jones (reż. Agnieszka Holland). Głód może być też przedstawiony jako w pełni przemyślany wybór, który nie został podyktowany żadnym przymusem. Jednym z takich przykładów jest Głód (reż. Steve McQueen), w którym główny bohater, grany przez Michaela Fassbendera, przeprowadza strajk głodowy w irlandzkim więzieniu, by zmienić status przestępców na miano więźniów politycznych. Z kolejnej strony głód przedstawiany jest jako abstrakcyjne pojęcie, które osobnicy, z powodu dobrobytu, starają się zaspokajać niekonwencjonalnie. Jednym z takich zjawisk jest kanibalizm, który eksplorowany jest w sztuce, a sztandarowym przykładem są książki, filmy oraz serial o Hannibalu Lecterze.
Rzadziej jednak głód przedstawiany jest jako zjawisko komediowe, które ma wywoływać śmiech i poprawiać nastrój. Jest to trudny temat, który pojawia się co jakiś czas w czarnych komediach, lecz takie zjawisko jest rzadko eksplorowane. Takim z przykładów jest Dungeon Munchies, które niedawno zostało zaprezentowane na Nintendo Indie Showcase i od razu po ogłoszeniu gra trafiła do eShopu. Rzadko kiedy trafia się platformer przepełniony zombiakami i wszechobecnym poczuciem głodu, więc postanowiłem sięgnąć po ten tytuł. Gra pojawiła się początkowo na Steamie w early accessie, a teraz i posiadacze Switcha mogą się w nią wgryźć. Zaskakujące może być to, że nieukończona gra trafiła już na konsole Nintendo i, mimo potencjału, widać to na każdym kroku.
Głodny nieumarły z poczuciem humoru
Zacznijmy może jednak od warstwy fabularnej, która w tej grze jest bardzo prosta, lecz stanowi idealny pretekst do eksplorowania podziemi. Na początku rozgrywki budzimy się jako zombie na nieznanym nam terenie i próbujemy się z niego wydostać. W międzyczasie spotykamy zombie–nekromantkę Simmer, która swoimi radami wspomaga nas w rozgrywce. Jeżeli mieliście kiedykolwiek do czynienia z zagranicznymi programami kulinarnymi, to słowo simmer (pl. dusić, gotować na wolnym ogniu) mogło obić się wam o uszy. Nie jest to przypadek, gdyż wątek gotowania jest ważny w omawianej produkcji. W trakcie rozgrywki będziemy pichcić i ważną cechą jest pozyskiwanie składników. W tym przypadku w podziemiach nie ma marketów na każdym kroku, a świat opanowały krwiożercze zombie, które zainfekowały wszystkie produkty. Także przed rozpoczęciem prac w kuchni wszystkie składniki będziemy musieli ubić – repertuar przeciwników jest mocno zróżnicowany. W tytule pojawiają się zmutowane warzywa i owoce, owady oraz wiele bardziej obrzydliwych kreatur. Dungeon Munchies to platformówka z naciskiem położonym na walkę z przeróżnymi potworami oraz lekkim wątkiem kulinarnym.
Omawiany tytuł jest do bólu liniowy i wrzuca gracza w małe plansze zapełnionymi wrogami i sekretami do odkrycia. Podczas eksploracji zbieramy nowe przepisy oraz produkty spożywcze wypadające z martwych ciał naszych wrogów. Co jakiś czas natrafimy na kosze na śmieci, będące swoistymi punktami zapisu oraz miejscówki, w których możemy wytworzyć nową broń i gotować. Wątek kulinarny jest bardzo prosty, gdyż po zebraniu odpowiednich materiałów jednym kliknięciem można ugotować potrawę, która staje się power–upem poprawiającym statystyki lub dodającym nową umiejętność do zakresu ruchów. Jedynym ograniczeniem jest to, że takich ulepszeń możemy mieć tylko siedem jednocześnie, co przy mnogości potraw do przyrządzenia stawia gracza przed trudnym wyborem. Raz ugotowany posiłek jednak nie znika i można z niego korzystać wielokrotnie, więc można testować przeróżne kombinacje. W moim przypadku sprawdzanie nowych konfiguracji było niezbędne, gdyż w trakcie rozgrywki napotykamy na nowych wrogów, którzy potrafią zaskoczyć innymi atakami oraz zagrożeniami. Podczas przemierzania poziomów raczej zdobędziemy wszystkie potrzebne produkty do wytworzenia każdej potrawy, lecz w tytule pojawiła się opcja cofania się do wybranej lokacji, co jest pomocne przy odkrywaniu sekretów.
Komedia i poczucie humoru to od zawsze coś subiektywnego, więc warto zwrócić uwagę na specyficzny, trochę obrzydliwy poziom żartów, który przedstawiany jest w Dungeon Munchies. W grze pojawia się przyzwoita narracja, która w połączeniu z nietuzinkowym humorem przypomina komediowe produkcje wychodzące spod rąk Tima Burtona. Muszę przyznać, że aspekt fabularny potrafi zaskoczyć świeżym podejściem do tematu i z przyjemnością śledziłem losy głównych bohaterów oraz ich wrogów. Jednakże Dungeon Munchies słabo sprawia się jako gra i całą winę można zrzucić na karb early accessu. Niestety widać, że gra nie jest jeszcze skończona i czeka ją zaprawdę wiele aktualizacji.
Zgniły jak zombie
Gra do zaoferowania ma pikselartową grafikę oraz komplementującą ją oprawę dźwiękową. Całościowo tytuł przypomina staroszkolny projekt, odkopany z czeluści starych plików i wskrzeszony przez grupkę zapaleńców, którzy uwielbiają gry indie. Tytuł nie posiada spektakularnej grafiki, lecz jest przyjemna dla oka i idealnie wkomponowuje się w rozgrywkę.
Jednakże problemy pojawiają się z płynnością – nie ma co się oszukiwać, Dungeon Munchies pod względem wizualnym nie jest zbyt wymagającym tytułem, lecz gdy na ekranie pojawia się więcej wrogów, to gra potrafi porządnie przyciąć. Na porządku dziennym są spadki płynności nawet wtedy, gdy na ekranie jest tylko postać gracza. Zepsuta optymalizacja boli, gdyż nie można w pełni cieszyć się z rozgrywki, a inni twórcy indie pokazują, że można dobrze przenieść grę na Switcha – najlepszymi przykładami w ostatnim czasie jest Death’s Door lub Hades z ubiegłego roku.
Gra boryka się również z innymi błędami – postać potrafi zablokować się na losowym obiekcie i konieczny jest restart gry. Dodatkowo co jakiś czas tytuł potrafi samoistnie się wyłączyć lub pojawia się czarny ekran i nie jesteśmy w stanie nic zrobić poza ponownym uruchomieniem. Takie sytuacje są piekielnie irytujące; w szczególności, gdy walczymy z trudnym bossem, któremu pozostała minimalna liczba punktów zdrowia. Chcemy zadać ostateczny cios i…. gra się crashuje – historia niczym z mema, lecz niestety napotkała mnie taka sytuacja.
Gra początkowo pojawiła się na komputerach osobistych i widać to po sterowaniu, które idealnie sprawdza się w zestawie klawiatura i mysz. Na Switchu postacią sterujemy lewym analogiem, natomiast celujemy prawym, tak jak w klasycznych FPSach ogrywanych na padzie. Takie sterowanie jest szybkie do opanowania, lecz nieprecyzyjne i po dłuższym czasie potrafi irytować, szczególnie podczas szybkich i szaleńczych walk z bossami. Dodatkowo gra skupia się na precyzji – podczas eksploracji pojawia się wiele platform oraz pułapek do wyminięcia. Jednakże przez całą rozgrywkę miałem wrażenie, że taka budowa poziomów jest błędna, gdyż nasza postać raczej ślizga się, niż normalnie porusza, a podczas skoków manewrowanie postacią jest wręcz niemożliwe. Upadek na kolce odbiera tylko kawałek zdrowia, więc można próbować dostać się do pożądanego miejsca wielokrotnie, lecz gracz nie powinien płacić za błędy twórców, którzy wprowadzili nieodpowiednie sterowanie do realiów, które sami stworzyli.
Dungeon Munchies to gra, która na Switchu pojawiła się za wcześnie. Intrygujący koncept został zblendowany z miałkim wykonaniem, które potrafi tylko irytować. Gra ciągle znajduje się we wczesnym dostępie na Steamie, co nie dziwi, gdyż wymaga wielu łatek i usprawnień balansujących rozgrywkę. Dodatkowo na Switchu pojawią się techniczne upodlenia, które wymagają natychmiastowej reakcji twórców portu. Na ten moment jest to gra zgniła jak główny bohater i nie warto się w niego wgryzać.
Cena w eShopie: 58 zł
Podziękowania dla Player Two PR za dostarczenie gry do recenzji.