Switch to idealna platforma do odkurzania wspomnień z dzieciństwa. W ciągu ostatnich kilku lat powróciłem razem z wami do Duke Nukem 3D i Serious Sama, a teraz pora na kolejną przygodę. Produkcja Lobotomy Sotfware z 1996 roku pt. Exhumed wciągnęła mnie już jako dziecko, a dzięki Nightdive Studios dokonała tego ponownie, gdy ukazała się w odświeżonej wersji na Switchu, PC i konsolach PlayStation w połowie lutego.
Na samym wstępie warto rozwiać pewne wątpliwości na temat produkcji, bo tych pojawia się sporo. W Stanach strzelanka ta znana była pod nazwą PowerSlave, jako Exhumed ukazała się w Europie, a Japończycy ochrzcili ją tytułem Seireki 1999: Pharaoh no Fukkatsu. Wydano ją na konsole Sega Saturn i PlayStation, trafiła także na komputery osobiste.
Wspomniane wersje dość mocno się od siebie różniły. Tytuł na PC był typowym przedstawicielem shootera lat 90., w którym przechodziliśmy ciąg etapów, zdobywając coraz lepsze bronie i eksterminując coraz brzydsze maszkary. Edycje konsolowe oferowały natomiast zupełnie inny zestaw poziomów, formułę rozgrywki, pukawki i przeciwników. Nightdive Studios ekshumowało wersje konsolowe, łącząc je w zgrabną całość. Choć miałem dość spore doświadczenie z Exhumed, grając w odświeżone wydanie na Switchu czułem się, jakbym zanurzał się w oblężony przez kosmitów Egipt po raz pierwszy.
Sorry, taki mamy Kilmaat
Jak przystało na retro shootera, poprzednie zdanie w zasadzie niemal w pełni oddaje charakter fabuły PowerSlave Exhumed, ale dla formalności przedstawię wam jej pełen obraz. W grze wcielamy się w bezimiennego żołnierza, członka specjalnej jednostki militarnej, którą wysłano do Karnaku w celu powstrzymania inwazji pozaziemskich insektów, zwanych rasą „Kilmaat”. Misja szybko przybiera inną postać, gdy helikopter żołnierzy zostaje zestrzelony, a nasz bohater jako jedyny uchodzi ze zdarzenia z życiem. W ocaleniu świata pomoże mu duch Ramzesa II, spryt i bogaty arsenał broni.
Historia przedstawiana jest głównie za pomocą statycznych plansz z narracją w tle i zdecydowanie stanowi jedynie pretekst do rozwałki. Tym bardziej zaskakujący jest zatem fakt, że w grze zaimplementowano dwa zakończenia. Jeśli chcemy zobaczyć lepsze z nich, będziemy musieli zebrać osiem części transmitera radiowego, które ukryte są w konkretnych poziomach. To całkiem niezły pomysł na zachęcenie graczy do skrupulatnej eksploracji, którego w innych przedstawicielach gatunku raczej nie napotkamy.
Moc i magia
Podczas gry początkowo wyposażeni jesteśmy jedynie w maczetę i rewolwer. Z czasem w łapki wpadną nam ciekawsze pukawki, takie jak karabin automatyczny, Bomby Amun, miotacz płomieni, Laska Kobry czy magiczne pierścienie. To ciekawe połączenie typowych dla gatunku broni z mistycznymi artefaktami, świetnie wpisującymi się w egipski klimat produkcji.
W PowerSlave nie uświadczymy klasycznego systemu amunicji. Arsenał zasilany jest „mocą broni”, która objawia się jako niebieskie kule wypadające z pokonanych przeciwników i wszechobecnych wazonów. Nie jestem do tego rozwiązania do końca przekonany, bo charakteryzuje się ono dość dużą losowością. Nigdy nie mamy wpływu na to, czy z wroga wypadnie nam akurat nieco amunicji lub zdrowia, co często kończy się bieganiem z maczetą. Ponadto musimy dobrze zarządzać wyposażeniem, bo niebieskie kulki uzupełniają zasób tylko aktualnie wyciągniętej broni. Na dłuższą metę jest to niewygodne, tym bardziej, że zmianie pukawki towarzyszy krótka animacja, która w ogniu walki potrafi okazać się naszą zgubą. Na „nie” przemawia także fakt, że bronie służą nie tylko do walki z wrogami, ale i eksploracji. Bomby Amun wymagane są do wysadzania niektórych ścian, a pociski z Laski Kobry pomogą zdetonować podwodne miny. W chwili, gdy nie mamy już pocisków, pozostaje nam jedynie zresetować cały poziom – takie ultimatum zdarzało mi się w PowerSlave odrobinę za często.
Metroidvania i FPS wchodzą do baru…
Konsolowe wersje Exhumed były dość wyjątkowe na rynku Doom-klonów, bo łączyły cechy klasycznego FPSa i metroidvanii. Po Egipcie poruszamy się dość nieliniowo, a niemal żadnego z ponad 20 poziomów nie możemy swobodnie eksplorować za pierwszym podejściem. Zadanie ułatwią nam specjalne artefakty, dzięki którym bezimienny bohater zyska nowe moce, takie jak dłuższe nurkowanie, lewitację, ochronę przed lawą czy niewrażliwość na energetyczne bariery. Ponadto w planszach poukrywane są rzadkie ankh, dodające na stałe nowy pasek zdrowia, wydłużając go maksymalnie aż pięciokrotnie. To wszystko sprawia, że w PowerSlave mamy poczucie stawania się coraz silniejszym, niezależnie od posiadanych broni.
Każda pomoc się przyda, bo rasa Kilmaat, która podbiła niemal każdy zakątek Egiptu, stanowi prawdziwe zagrożenie. Początkowo rozwalać będziemy głównie małe insekty i niegroźnych szakalo-ludzi, z czasem jednak za skórę zajdą nam sfrustrowane kocice, ogniste bestie, potężni bossowie i, oczywiście, mumie. Te ostatnie wspominałem niezwykle ciepło, bo w wersji na PC potrafiły zamienić naszego bohatera w zabandażowanego truposza, rozwalającego wszystkich jednym stuknięciem laską. Ten element nie został jednak przeniesiony do odświeżonego wydania PowerSlave, a szkoda. Wrogowie są bardzo różnorodni i często wymagają taktycznego podejścia; strzelanie na ślepo nie zawsze się tu sprawdza.
Walkę z przeciwnikami równoważy konieczność eksplorowania etapów. Często będziemy wracać do wcześniej odwiedzonych już miejsc, gdy zdobędziemy odpowiednią umiejętność. Nie do końca spodobało mi się, że za każdym razem musimy przechodzić planszę od początku, zbierając te same klucze i pokonując tych samych przeciwników, bo za czwartym razem nie przynosi to już tej samej frajdy.
W PowerSlave zdarzają się też proste zagadki i wymagające sekwencje platformowe. Gracze muszą wykazać się także dobrą pamięcią i orientacją w terenie, w przeciwnym razie zwyczajnie utkną bez pojęcia, co należy zrobić dalej. Co prawda w takiej sytuacji możemy odwiedzić Ramzesa, a on nakieruje nas na odpowiednią drogę, ale jakość nagrań głosowych jest tak niska, że mimo dobrej znajomości angielskiego (polskiej wersji językowej nie ma) w ogóle nie potrafiłem zrozumieć sensu jego wypowiedzi. Sytuację naprawiłyby zwykłe napisy; na ten moment pozostaje jedynie szukać pomocy w Internecie, do czego byłem zmuszony kilkukrotnie.
Nightdive Studios najwidoczniej zdawało sobie sprawę z dość wysokiego poziomu trudności PowerSlave, bo zaimplementowało znacznie więcej punktów kontrolnych w obrębie etapów. W oryginale jeden zły skok mógł oznaczać dla nas powtarzanie sporej części poziomu, dlatego cieszy mnie takie rozwiązanie. Głodni wrażeń dodatkowe checkpointy mogą wyłączyć z poziomu menu, a jeżeli wyzwanie nadal będzie dla nich zbyt małe, to w odświeżonej edycji pojawiają się także dwa wyższe poziomy trudności: Hard oraz Pharaoh. Tam przeciwnicy atakują szybciej i mocniej, więc jeśli lubicie taką formę zabawy, to śmiało – na pewno nie polecam na pierwszy raz.
Poza dodatkowymi poziomami trudności, do PowerSlave warto powrócić, aby odblokować dobre zakończenie, odnajdując wszystkie osiem elementów transmitera oraz zebrać 23 lalki reprezentujące twórców gry, poukrywane niezwykle skrzętnie w obrębie wszystkich poziomów. Dokonanie tego zapewnia graczowi całkiem zabawne dodatkowe funkcje, jednak nie będę wam psuł zabawy z ich odkrywania. Na Switchu nie uświadczymy niestety osiągnięć, które zaimplementowano w wersjach na PC, PS4 i PS5, jednak to chyba nikogo nie powinno dziwić.
Przypudrowany nosek
Mistrzowie portowania z Nightdive Studios nie tylko świetnie poradzili sobie z połączeniem i przeniesieniem konsolowych wersji PowerSlave na współczesne platformy, ale wprowadzili przy tym znaczne usprawnienia grafiki i wygody rozgrywki. Odświeżone Exhumed przyciąga teksturami o znacznie wyższej rozdzielczości, nowym oświetleniem i niezwykle płynnym obrazem, zachowując jednocześnie świetne sprite’y broni i przeciwników zaprojektowane przez Lobotomy Software. Różnicę można zresztą zobaczyć na własną rękę, odhaczając odpowiednie opcje w menu. Na Switchu gra śmiga w 60 FPSach w trybie zadokowanym i przenośnym, choć niestety czasami zdarzają się drobne chrupnięcia. Poza aktualizacją wizualną na komfort rozgrywki składa się także wspomniana zwiększona liczba checkpointów, kołowe okno wyboru broni, implementacja celownika, obsługa HD Rumble i żyroskopu, a także możliwość zabawy z odłączonymi Joy-Conami (co jednak u mnie nie sprawdziło się najlepiej). Tytuł dostosowano zatem do współczesnych standardów, dzięki czemu nowi gracze powinni się w nim bez problemu odnaleźć.
Na uwagę zasługuje także ścieżka dźwiękowa. Jest co prawda niezwykle skromna, bo zawiera mniej niż 10 utworów, ale za to wpadają złośliwie w ucho i świetnie wpasowują się do egipskiego klimatu. W poziomach zdominowanych przez rasę Kilmaat towarzyszyć nam będzie dynamiczna muzyczka podsycająca atmosferę rozwałki, a w etapach eksploracyjnych melodia przyjemnie zwolni, co pomoże nam skupić się na rozwiązywaniu zagadek.
Mumia powraca
Choć podczas gry w PowerSlave Exhumed napotkałem kilka problemów, takich jak nie do końca przemyślany system amunicji, konieczność wielokrotnego przechodzenia tych samych etapów czy niezrozumiały bełkot Ramzesa II, to mimo wszystko bawiłem się świetnie. Nietypowa formuła rozgrywki, różnorodni przeciwnicy, ciekawy arsenał broni i odświeżona grafika wiernie oddają ducha produkcji Lobotomy Software, a możliwość przenośnej eksterminacji kosmicznych robali czyni całe doświadczenie o wiele przyjemniejszym. Jeśli retro shootery wspominacie z łezką w oku, a z PowerSlave jeszcze nie było wam po drodze, to bierzcie śmiało – ale może poczekajcie na przecenę.
Cena w eShopie: 70,80 zł
Podziękowania dla UberStrategist za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Kosma Staszewski
Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.