Na zbieraniu dukatów dla Bosmana i boksowaniu sługusów Huntera w pierwszych trzech częściach Kangurka Kao wychowało się całe pokolenie polskich graczy. To aż nie do pomyślenia, że na kolejne przygody dzielnego torbacza trzeba było czekać prawie 16 lat. Czy reboot Kao odnajdzie się na współczesnym rynku gier platformowych?
Produkcją nowego Kangurka zajęło się jego rodzime studio Tate Multimedia (kiedyś Tate Interactive) z siedzibą w Warszawie, a wydawcą gry jest firma Cenega. Już na pierwszy rzut oka widać zatem, że Kao trafił w dobre rękawice.
Ohana znaczy rodzina
Choć dzielny kangurek w każdej grze starał się uratować swoich przyjaciół przed niebezpieczeństwem, to w nowej części jego motywacje są jeszcze bardziej osobiste. Z niewiadomych przyczyn znika ojciec torbacza, a niedługo później także jego siostra. Nękany dziwnymi snami bohater postanawia odszukać swoich bliskich, a tajemnica ich zaginięcia wiąże się z obecnością magicznych kryształów o wielkiej mocy.
Historia w nowej grze opowiadana jest głównie poprzez filmiki odtwarzane na silniku produkcji. Przerywniki pełne są dialogów w pełnej polskiej wersji językowej, których humorystyczny charakter z pewnością dotrze do młodszych graczy. Odświeżony Kao jest też znacznie bardziej rozmowny niż dotychczas, przez co trudno kangurka nie polubić. Rzuciło mi się w oczy, że tajemnica rozwija się dość powoli i dopiero w końcowych etapach nabiera tempa, ale jednocześnie stanowi wystarczający pretekst do przemierzania kolorowych poziomów.
Idąc na żywioł
Jeżeli mieliście styczność z poprzednimi grami o kangurku Kao, to w nowej odsłonie momentalnie poczujecie się jak w domu. Bohaterem steruje się bardzo intuicyjnie i wygodnie, a do jego asortymentu ruchów powracają ikoniczne akrobacje. Kao może atakować ogonem w powietrzu, turlać się, uderzać pięścią w ziemię, wykonywać podwójny skok, a gdy wpadnie do wody, jego szyja wydłuża się w komiczny sposób, by głowa wystawała ponad jej powierzchnię. Czuć tu ducha oryginału, który podano w atrakcyjnej, nowoczesnej formie.
Dość dużą innowacją jest fakt, że rękawice kangurka stanowią w nowej grze odrębny byt. Mogą nawet komunikować się z Kao, a te wymiany zdań pełne są zadziornego charakteru. Wraz z postępem fabularnym torbacz będzie mógł nasycić rękawice mocą żywiołów, co pomoże mu pokonywać przeszkody. Siła ognia wprawi platformy w ruch lub stopi lodowe bryły, esencja lodu zamrozi duże zbiorniki wodne i umożliwi nam przejście, a moc wiatru pozwoli Kao przyciągać do siebie ciężkie obiekty. Mechanika ta przywodziła mi skojarzenia z kolorowymi puszkami z Raymana 3, choć w skromniejszym i bardziej ograniczonym wydaniu. Żywioły pomogą nam głównie w sekwencjach platformowych; szkoda, że nie mają większego przełożenia na pole bitwy. Aby ich używać, potrzebujemy także specjalnych ładunków, które pojawiają się tylko w wyznaczonych przez twórców miejscach. Koncepcja wydaje mi się bardzo ciekawa, jednak nie wykorzystano w pełni jej potencjału.
Nie wszystkie możliwości rękawic kangurka zrealizowano w przystępny dla gracza sposób. W drugiej krainie po raz pierwszy spotykamy nowy element otoczenia, tzw. Wieczne Haki. Kao może wystrzelić w ich kierunku strumień energii i huśtać się na nim jak na linie. Problemy zaczynają się jednak już na początku, gdy samouczek nakazuje nam „nacisnąć” wskazany przycisk, aby się huśtać. W praktyce trzeba go trzymać, a samo działanie funkcji bardzo trudno wyczuć. Nie pomaga fakt, że za atakowanie i łapanie się Wiecznych Haków odpowiada ten sam guzik, przez co niekiedy w ogniu walki kangurek potrafi złapać się obręczy w oddali i wylecieć w kosmos. Bardzo dużo czasu zajęło mi oswojenie się z tą mechaniką i niestety jest to najgorzej wykonany element platformowy w grze. Za każdym razem, gdy Wieczne Haki majaczyły mi na horyzoncie, wiedziałem, że czeka mnie frustracja.
Znacznie przyjemniejszy wymiar wyzwania wprowadzają za to Wieczne Studnie, czyli krótkie etapy wypełnione skomplikowanymi sekwencjami platformowymi lub wrogami do pokonania. Zazwyczaj trzeba zboczyć z głównej ścieżki w poziomie, aby je odnaleźć, co dodatkowo zwiększa satysfakcję z ukończenia Studni. Przejście przez tor przeszkód nagradzane jest walutą, więc zdecydowanie warto spróbować. To zupełnie opcjonalna, ale świetnie zrealizowana mechanika.
Podróżnik Kao
W pogoni za rodziną Kao trafi w różne zakątki świata. Do dyspozycji graczy oddano cztery krainy, funkcjonujące w ramach sieci połączonych ze sobą poziomów. Każdy świat wyróżnia się motywem przewodnim. Na wybrzeżu Wyspy Hopalloo poznamy mechaniki rozgrywki, Głodna Dżungla to centrum przemysłu durianowego, a zlokalizowane w Górach Zmarzlistych centrum spa zachwyca zimowym krajobrazem. Szczególnie do gustu przypadło mi ostatnie miejsce w grze, bo zrealizowane jest wyjątkowo klimatycznie i pomysłowo. Nie chcę jednak psuć niespodzianki, więc będziecie musieli zwiedzić je sami.
Każdy region składa się z pięciu poziomów, które są zróżnicowane i wprowadzają nowe mechaniki. Ukończenie jednego etapu na 100% zajmuje około 30 minut, a cała produkcja zapewni nam zabawę na około 15 godzin, co jak na grę platformową stanowi atrakcyjny wynik.
Etapy w grze w niemal idealny sposób równoważą eksplorację i bitwy. Co jakiś czas Kao trafi na arenę i będzie musiał spuścić łomot kilku brzydalom. W toku bitwy powoli zapełnia się specjalny pasek, który możemy opróżnić, aby wykonać widowiskowy, miażdżący atak obszarowy – coś wspaniałego! Projekty przeciwników są różnorodne i przyjemne dla oka, każdy z nich posiada też unikalny arsenał ruchów. Choć system walki zrealizowano na dość podstawowym poziomie, to sprawia on masę frajdy.
Dokładną eksplorację krainy wieńczy walka z bossem. Sztuki walki to motyw, który przewija się przez całą produkcję, a bossowie, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć, opanowali określony styl na mistrzowskim poziomie. Bitwy są podzielone na kilka etapów i stanowią całkiem niezłe wyzwanie. Nie wszystkie zrealizowano jednak prawidłowo. Podczas walki z drugim bossem utknąłem na dobre 15 minut, bo wróg stanął poza areną i ciskał we mnie wybuchającymi beczkami. W przypływie frustracji uderzyłem w pocisk ogonem i… okazało się, że właśnie to miałem zrobić. Mechanika odbijania nadlatujących obiektów nie pojawiła się wcześniej ani razu w grze; ba, wcale nie pojawia się też później. To trochę nielogiczne i nieintuicyjne rozwiązanie z punktu widzenia gracza, lecz na szczęście stanowi wyjątek od reguły.
Kaolekcjoner
W nowym Kangurku Kao na zebranie czeka znacznie więcej przedmiotów niż we wcześniejszych grach. Powracają chociażby dukaty, wraz ze swoim niezwykle satysfakcjonującym dźwiękiem. Kolekcjonować możemy również specjalne zwoje, które uzupełniają podręczną „Kaopedię”, diamenty, litery układające się w słowo „KAO” oraz runy. Te ostatnie są szczególnie istotne, bo dzięki nim otwieramy kolejne poziomy w grze. Z jednej strony gwarantuje to graczom pewną nieliniowość, bo o ile mamy wystarczającą liczbę run, to możemy przechodzić etapy w dowolnej kolejności. Z drugiej jednak zdarzyło mi się, że nieświadomie pominąłem całą planszę, bo zebrałem tyle kamieni, by móc od razu iść do ostatniego bossa. Nie wiem, czy był to świadomy zabieg twórców, ale o swoim przeoczeniu zorientowałem się dopiero znacznie później. Wywarło to na mnie raczej dziwne wrażenie. Zbieractwo w Kangurku jest jednak niesamowicie wciągające, czego najlepszym dowodem będzie pewnie fakt, że wszystkie poziomy w grze ukończyłem w 100%.
W świecie Kao dukaty sypią się gęsto i zebranie 3000 to już żaden problem – Bosman byłby dumny. Z całym dobytkiem możemy udać się do sklepikarza, który w zamian zaoferuje nam dodatkowe życia i alternatywne stroje dla kangurka. Z łezką w oku wybrałem skórkę Kao z drugiej części gry. Fani Tajemnicy Wulkanu znajdą też garderobę z tamtych przygód. Zmiana wyglądu bohatera motywuje do zbierania dukatów i odświeża wizualnie grę, jednak ma również swoje niedociągnięcia. Podczas przerywników filmowych wyświetla się wyłącznie domyślny wygląd kangurka, co trochę dziwi, skoro wyświetlane są na silniku gry. Zdarzyło mi się również, że po zakupie nowego stroju i przypadkowej śmierci straciłem zarówno ciuszki, jak i wydane pieniądze – ostatecznie zapłaciłem więc dwukrotność ich ceny. A wszystko wynika z jednego, dość poważnego problemu produkcji.
Nostalgia na bok
W Kangurku Kao nie da się samodzielnie zapisać gry – cała produkcja opiera się na punktach kontrolnych. Gdy takowy występuje, na ekranie nie pojawia się żaden symbol, który by to sygnalizował, co przy tym systemie byłoby co najmniej wskazane. Zdarzało mi się, że kończyłem poziom w 100%, trafiałem do głównej krainy i postanawiałem zrobić sobie przerwę. Gdy uruchamiałem grę ponownie, okazywało się, że muszę powtarzać cały poprzedni etap, bo moje postępy się nie zapisały. Nie raz, nie dwa razy. Cztery razy. Nie muszę chyba tłumaczyć, że było to doświadczenie dość frustrujące. Problemy z zapisywaniem gry prowadzą też do dziwnych sytuacji, jak choćby utraty dukatów. Wystarczyłoby dodać opcję wykonania ręcznego zapisu i nie mielibyśmy o czym mówić – mam nadzieję, że coś takiego w Kangurku się pojawi.
Nie dane mi było również ukończyć ostatnich dwóch etapów gry, ponieważ napotkałem błąd, który wyrzucał mnie do menu Switcha. Poinformowałem o tym twórców i odpowiedzieli niemal natychmiast, zapewniając, że bug zostanie naprawiony. Miejcie zatem na uwadze, że większość problemów, które opisuję w recenzji, może wam się nie przytrafić. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Bokser w kieszeni
Nowy Kangurek Kao to jedna z najładniejszych gier platformowych ostatnich lat. Wszystko dzięki ciekawym projektom poziomów i bohaterów oraz wykorzystywanej palecie barw. Kolory dosłownie wylewają się z ekranu, podkreślając lekką i przyjemną naturę produkcji. Odświeżony model kangurka jest urokliwy i pełny osobowości. Dokładnie tak wyobrażałem sobie Kao w nowoczesny wydaniu.
Switch odtwarza Kangurka w około 30 klatkach na sekundę w obu trybach wyświetlania. Zdarza mu się je gubić, przez co rozgrywkę trudno nazwać płynną. Dużo stabilniej grało mi się, o dziwo, w trybie przenośnym, a w takiej konfiguracji każda podróż zleci szybciej, niż zdążycie powiedzieć „quidditch” – to idealna produkcja na takie sytuacje.
Ścieżka dźwiękowa nowego Kao jest bardzo nierówna. Niektóre utwory zaskoczyły mnie swoim brzmieniem i wykorzystaniem ciekawych instrumentów, a inne składały się wyłącznie z 10-sekundowej pętli, która bardzo szybko zaczęła irytować. Żadna melodia nie zapadła mi w pamięć na tyle, bym chciał słuchać jej w wolnym czasie, a soundtrack Raymana 3 od lat przygrywa mi do codziennych czynności.
Mieszane uczucia wywołały we mnie także efekty dźwiękowe w grze. O ile odtwarzają się prawidłowo, to jest okej i stanowią przyjemne tło dla rozgrywki. Częściej jednak nie działały w ogóle – wyobraźcie sobie gigantyczną, ciężką małpę, która skacze z dużej wysokości na ogromną beczkę, rycząc groźnie na biednego kangurka. A teraz wyobraźcie sobie, że odbywa się to w absolutnej ciszy. Niestety to tylko jedna z wielu tego typu sytuacji. Niekiedy nie odtwarzają się dialogi lub nie pokrywają się z napisami, a napisy warto włączyć, bo inaczej muzyka zwyczajnie zagłusza bohaterów. Zdarzyło mi się nawet, że cała gra niespodziewanie ucichła na dobre i zmuszony byłem uruchomić ją ponownie. Pod względem dźwiękowym Kangurek Kao wywołał na mnie fatalne wrażenie.
Spotkanie po latach
Jeżeli w Kangurku Kao wszystko działa jak należy, to uwierzcie mi, działa świetnie. Tate Multimedia miało wiele dobrych pomysłów na wskrzeszenie swojego ikonicznego bohatera i stworzyło bardzo przyjemną grę platformową, z którą dobrze bawić się będą zarówno młodsi, jak i starsi gracze. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że gra powinna spędzić jeszcze kilka miesięcy na szlifowaniu licznych niedoróbek. Mam wielką nadzieję, że większość napotkanych przeze mnie problemów zostanie naprawiona w przyszłych aktualizacjach i reboot Kao trafi do nowego pokolenia fanów platformówek. Nie zniosę kolejnych 16 lat rozłąki z moim ulubionym torbaczem.
Cena w eShopie: 129,90 zł
Podziękowania dla firmy CENEGA za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Kosma Staszewski
Złapałem je wszystkie” więcej razy, niż wypadałoby się przyznać. Z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat, lecz na szczęście uczucia wydają się być odwzajemnione. Na stronie możecie przede wszystkim przeczytać moje recenzje gier, choć wieloma czynnościami – jak chociażby korektą tekstów – zajmuję się zakulisowo. Nic nie przebije dla mnie dobrej kawy flat white.