W dobie dynamicznego postępu technologicznego i nieprzerwanego rozwoju kultury konsumpcji niemało jest historii o miejscu człowieka w świecie bezdusznych korporacji. Wydany pod koniec marca na Switcha i inne wiodące platformy The Last Worker snuje jedną z tych opowieści. Czy warto odpalić konsolę i walczyć z opresyjnym systemem?
Brytyjskie studio Wolf & Wood funkcjonuje na rynku od 2014 roku, skupiając się na przygodach VR, lecz The Last Worker jest jego pierwszym większym projektem. Wydaniem tytułu zajęła się firma Wired Productions.
Work-work balance
W The Last Worker pokierujemy losem Kurta – zrzędliwego, zmęczonego życiem pracownika firmy Jüngle, w której spędził ostatnie 25 lat. Sortownia paczek stała się jego domem, a ciężki dzień pracy uwielbia wieńczyć wykwintną kolacją w postaci kiełbasek z puszki. Poza Kurtem w Jüngle nie pozostał już nikt, co zdaje się głównemu bohaterowi szczególnie nie przeszkadzać. Gębę otwiera jedynie do zaprzyjaźnionego robota o imieniu Skew, a na co dzień posłusznie wykonuje rozkazy apodyktycznego szefa korporacji.
Grę otwiera animowana sekwencja, która streszcza nam dotychczasowe poczynania Kurta. Początkowo w Jüngle pracowały setki tysięcy osób, jednak z czasem te najmniej wydajne zaczęły być likwidowane. Taki los spotkał również wybrankę serca Kurta, ale nawet tragedia tego kalibru nie skłoniła go do porzucenia pracy.
Historia The Last Worker rozkręca się dość powoli i niewinnie. Pierwsze chwile z produkcją spędzimy, odbywając standardowe zmiany w pracy. Choć fabuła i sposób jej prowadzenia nie wyróżniają się szczególnie na tle podobnych sobie (czuć tu wyraźne inspiracje serią Portal i animacjami pokroju Wall-E), to znakomita obsada głosowa sprawia, że trudno się w nią nie wciągnąć. Dialogi są mięsiste, a do tego bohaterowie lubią mięsem rzucać, co na szczęście nadaje całości wyrazisty, a nie wulgarny charakter.
Twoja przesyłka jest w drodze!
Rozgrywka w The Last Worker stanowi głównie pretekst do snucia fabuły, jednak robi to w dość przyjemny sposób. Kurt porusza się za pomocą specjalnego wózka, który pomaga mu w dystrybucji przesyłek. Pracę usprawnia JüngleGun – specjalny pistolet zdolny do przenoszenia obiektów i oznaczania kartonów. W trakcie zmiany musimy odnaleźć przypisaną nam paczkę i skierować ją do wysyłki. Jeżeli nie zgadza się jej ciężar lub jest uszkodzona, na pudło należy nakleić specjalną etykietę i oddać je do recyklingu. Za każde prawidłowo zrealizowane zamówienie zyskujemy punkty, a ich liczba zależna jest od prędkości pracy. W trakcie jednej zmiany musimy wyrobić ocenę powyżej F, jeżeli chcemy zachować posadę. Niepowodzenie wiąże się z koniecznością powtarzania zmiany. Szkoda, że za zdobycie wysokiej noty nie jesteśmy w żaden sposób nagradzani – zdecydowanie zniechęca to do walki o coraz lepszy wynik.
Pierwsze chwile z grą sprawiły mi trochę problemów, bo The Last Worker zupełnie nie potrafi tłumaczyć mechanik rozgrywki, a w produkcji na tyle unikalnej powinna to być podstawa. Plansze z instrukcjami ograniczają się do podstawowych rad, które średnio przekładają się na faktyczną rozgrywkę. Frustrację potęguje również nieintuicyjne i toporne sterowanie, do którego długo trzeba się przyzwyczajać.
Poruszanie się po magazynach Jüngle również naznaczone jest niedociągnięciami. Wózek bohatera wyposażony jest w kompas, który wskazuje nam położenie przesyłki i punktów zrzutu. Po kliknięciu prawej gałki analogowej wyświetla się również mapa, lecz po chwili znika. Nie rozumiałem, dlaczego po prostu nie jest dostępna cały czas. Dodatkowo Kurt porusza się swoim wózkiem wyjątkowo powoli. Ma do dyspozycji przyspieszenie, ale ono też trwa tylko chwilę, po czym musi się ponownie naładować. Zarówno mapa, jak i mechanika przyspieszania są sztucznie ograniczone i jedynie wydłużają proces. Przykładów takich praktyk jest niestety więcej. The Last Worker często zasypuje nas przypadkowymi mechanikami, aby tylko udowodnić nam, że jest grą, a nie interaktywnym filmem, co nie wychodzi jej na dobre. Eksploracja magazynu nie należy też do najciekawszych – wszystko wygląda bardzo podobnie i rzadko jest na czym zawiesić oko.
Kiedy zdołałem oswoić się z podstawami rozgrywki, zauważyłem, że sortowanie paczek przynosi mi całkiem sporo frajdy. Trzeba przy tym trochę ruszyć głową, dzięki czemu realizacja zamówienia zapewnia satysfakcję. Po wysłaniu pudła wyskakuje nam też hologram prezentujący zawartość, a ta często zaskakuje. Klienci Jüngle zamawiają choćby gogle VR dla niemowląt, płetwy na obcasie i inne dziwactwa, które w spójny dla fabuły sposób rozbudowują świat przedstawiony. Dobrze sprawdziłby się tu jakiś dodatkowy tryb nieskończoności, w którym w ograniczonym czasie musielibyśmy wysłać jak najwięcej przesyłek.
Wraz z postępem w fabule zmiany stają się też coraz bardziej wymagające i poza standardowymi obowiązkami będziemy musieli wykonać dodatkowe czynności. Niekiedy rozgrywkę przeplatają też sekwencje skradankowe, proste zagadki logiczne, a nawet bossowie. Wszystko to stanowi potrzebną odskocznię od standardowej formuły, nawet jeśli niektóre pomysły nie zrealizowały w pełni swojego potencjału – łamigłówki są na tyle banalne, że trudno nazwać The Last Worker grą logiczną.
Waga przesyłki niezgodna z opisem
Choć pod względem wizualnym The Last Worker nie powala, braki nadrabia ciekawym stylem graficznym, który przywodził mi na myśl Borderlands. Bohaterowie mają przerysowane proporcje, a magazyn Jüngle jest miejscem pełnym brudu i metalu, co całkiem nieźle buduje klaustrofobiczny klimat produkcji. Nie ulega jednak wątpliwości, że lwia część budżetu gry trafiła do portfeli aktorów głosowych, jednak była to naprawdę dobra decyzja. Dialogów słucha się z nieskrywaną przyjemnością, a kinowe spolszczenie sprawia, że historię może poznać każdy. W kwestii audio ponarzekać muszę na ubogie efekty dźwiękowe, które nie łączą się z obrazem.
The Last Worker to dobra propozycja na podróż ze Switchem w trybie przenośnym. Gra dobrze się sprawdza podczas krótkich sesji. Cała jest zresztą krótka – fabułę ukończymy w zaledwie 4 godziny i nie ma powodu, by do niej wracać. Konsola Nintendo odtwarza tytuł w około 30 klatkach na sekundę w obu trybach wyświetlania, jednak zdarza mu się chrupać w losowych momentach. Immersję zaburzają także długie i nagminne ekrany ładowania – szykujcie się na około pół minuty gapienia się na czarny ekran.
Fajrant!
Jeśli na Switchu lubicie wsiąkać w krótkie fabularne przygody pokroju Firewatch, to jest duża szansa, że The Last Worker przypadnie wam do gustu. Czuć, że twórcy włożyli w ten tytuł sporo pasji, a świetni aktorzy głosowi tchnęli w bohaterów życie. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że dostajemy mało „gry w grze”, a wiele aspektów zabawy wymaga znacznych poprawek. Jak na jednorazową, czterogodzinną przygodę, proponuję wstrzymać się z zakupem do promocji.
Cena w eShopie: 80,00 zł
Podziękowania dla Wired Productions za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Kosma Staszewski
„Złapałem je wszystkie” więcej razy, niż wypadałoby się przyznać. Z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat, lecz na szczęście uczucia wydają się być odwzajemnione. Na stronie możecie przede wszystkim przeczytać moje recenzje gier, choć wieloma czynnościami – jak chociażby korektą tekstów – zajmuję się zakulisowo. Nic nie przebije dla mnie dobrej kawy flat white.