Gry to medium, w którego odbiorze pierwsze skrzypce odgrywa zwykle, bez wątpienia, grywalność. Od czasu do czasu jednak wpada nam w ręce jakaś perełka, która – choć posiada całkiem niezły gameplay – broni się i wybija ponad przeciętną głównie historią, prezentowanym światem lub klimatem. I taką właśnie grą jest Blasphemous.
To nie jest kraj dla świętych ludzi
Blasphemous, najnowsza gra od The Game Kitchen, przenosi nas do prawdziwie dziwacznego świata, inspirowanego hiszpańskimi legendami z okolic Sevilli i okresem hiszpańskiej inkwizycji. Cvstodia, bo tak nazywa się ta kraina, była niegdyś miejscem pełnym niezwykle bogobojnych mieszkańców. W pewnym momencie nastąpił jednak Sorrowful Miracle (Smutny Cud) – trudne do ogarnięcia umysłem wydarzenie, które wykręciło spokojną niegdyś okolicę w coś rodem z horroru. Większość mieszkańców zmieniła się w bestie lub ponosi nieproporcjonalne kary za popełnione niegdyś grzechy i grzeszki. I choć mamy do czynienia z czystym szaleństwem i niewyobrażalnym cierpieniem, wielu tubylców traktuje je jako błogosławieństwo. Miracle może powstrzymać tylko Penitent One (Pokutnik), w którego się wcielamy – ostatni pozostały przy życiu reprezentant swojego zakonu.
Od razu muszę podkreślić, że tytuł ten nie jest stworzony dla osób głęboko religijnych. Wiele przedmiotów, postaci i wydarzeń, które napotkamy na swojej drodze, jest bezpośrednim odniesieniem do katolicyzmu, ale wykręconego w coś raczej bluźnierczego – może to być zbyt ciężkie do strawienia przez niektórych graczy. Warto o tym wiedzieć przed zakupem.
Pokutna pielgrzymka
Blasphemous reprezentuje gatunek action platformer z elementami eksploracyjnej metroidvanii. Cvstodia jest pełna wymagających sekcji zręcznościowych, głównie związanych z przechodzeniem kolejnych ekranów i sprawnym skakaniem między różnymi platformami. I, chociaż samo sterowanie i poruszanie się jest płynne i nie mam do niego zastrzeżeń, jest to chyba najbardziej irytująca część gry. Większość tych frustracji wynika z faktu, że twórcy gry postanowili, że obecne w wielu obszarach “kolce” oznaczają dla naszego bohatera natychmiastową śmierć. Wzorem gier takich jak Dark Souls, okazje do zapisu gry zdarzają się rzadko, przez co bardzo często ginąłem np. po 10 minutach gry, tylko dlatego, że twórcy postanowili umieścić pułapkę poza zasięgiem widoczności (poza ekranem). Jeden fałszywy krok i powtarzamy całą sekcję. Irytujące.
Na pochwałę natomiast zasługuje system walki. Nie jest on może specjalnie trudny do ogarnięcia, ale zawsze można być pewnym, że każdy fałszywy ruch spotka się z zasłużoną karą. Blokowanie oraz uniki są tutaj kluczowe i znów widzę tu inspirację Dark Souls – samo “maszowanie” przycisków bardzo szybko skończy się dla nas powrotem do ostatniego punktu zapisu. Wspaniałe jest też to, że walka posiada swoisty “ciężar”. Kiedy blokujemy cios od 2 razy większego od nas przeciwnika, da się odczuć jego impet, choć to może być bardziej zasługa sprytnie zaimplementowanego rumble i efektów graficznych. Widać to szczególnie przy doskonale zaprojektowanych bossach.
Dosyć ciekawie prezentuje się też część eksploracyjna. Mamy do zbadania sporą krainę pełną rozwidlających się drój i zakamarków, więc bez korzystania z mapy ani rusz. Warto jednak zrozumieć już na samym początku, że wbrew pozorom nie jest to metroidvania. Co prawda spotkamy znane z niej elementy (np. zbieranie nowych umiejętności, które odblokowują niedostępne wcześniej miejsca), ale są one absolutnie opcjonalne i zwykle służą tylko do zdobycia jakichś powerupów, jak chociażby dodatkowego zdrowia. Możemy przejść calutki tytuł bez nawet jednego z nich. Jest dość ciekawe rozwiązanie, które sprawdza się całkiem nieźle (o ile gracz oczywiście wie, że nie kupuje metroidvanii).
Per aspera ad astra
Rozwój postaci w Blasphemous bardzo przypomina system znany z Hollow Knight. Na naszej drodze znajdziemy ogromną liczbę różnych przedmiotów, które możemy umieścić w kilku dostępnych dla nas miejscach – tutaj przede wszystkim tę rolę pełni różaniec, do którego możemy dodawać różne “oczka”, w jakiś sposób zmieniające naszą postać, np. zwiększając jej wytrzymałość na konkretne typy ataków. Poza tym mamy też dostęp do Prayers (Modlitw), które w praktyce pełnią funkcję czarów. Jakby tego było mało, możemy ulepszać również nasz miecz, zwany Mea Culpa. Odblokowuje to nowe ruchy i ataki.
Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka ten system jest dość skomplikowany, ale po kilku godzinach gry wszystko staje się jasne. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to niezbyt jasne opisy niektórych przedmiotów. Nawet znając dobrze język angielski miałem czasem problem z odszyfrowaniem tego, “co autor miał na myśli” i jak właściwie dana znajdźka wpływa na grę.
Niebiańskie widoki
Ale jak wspomniałem na samym początku, gameplay gra tu drugie skrzypce – tak naprawdę liczy się klimat, budowany przez przepiękną (choć krwawą i brutalną) grafikę, wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową i ciekawe dodatkowe informacje o świecie, które mogą nam wpaść w ręce w trakcie rozgrywki.
Oprawa graficzna zasługuje na miejsce na liście pięciu najbardziej dopracowanych gier pixel art, jakie znam. Widać to już na screenach, ale tak naprawdę wszystko zaczyna dopiero błyszczeć, kiedy widzimy w pełnej krasie świetną animację. Nienaturalne, udręczone ruchy naszych przeciwników i nieomal taneczne ruchy Penitent One składają się na wizualną symfonię, której szybko nie zapomnimy. A jeśli o symfoniach mowa, to i muzyka nie ma sobie nic do zarzucenia. Charakterystyczne kawałki na gitarze akustycznej kojarzą mi się z Hiszpanią, a przeplatają je chóralne pieśni religijne, pogłębiając unikalny nastrój całości.
Nie można też zapomnieć o historiach ukrytych w tym bogatym świecie, czyli lore. Dla graczy, którzy uwielbiają w takich rzeczach grzebać, będzie to nie lada gratka. Praktycznie żadna część fabuły nie jest tu podana na tacy i historię zarówno głównego bohatera, jak i Cvstodii, musimy złożyć sobie w głowie sami.
Religijne uniesienia
Blasphemous to naprawdę dobry dodatek do biblioteki gier dla osób, które lubią Dark Souls, gry 2D i ciekawe, otwarte światy. Co prawda pewnie po takiej grze będę musiał się wyspowiadać, ale są produkcje, dla których warto zgrzeszyć.
Ogromne podziękowania dla Team 17 za dostarczenie kodu recenzenckiego.
Redaktor
Zimny
Fan gier indie, strategii, RPG, Nintendo i wszystkiego co ma związek z retro gamingiem. Swego czasu współtworzyłem jedną z największych polskich stron o jRPG. Z wykształcenia jestem anglistą, a w “prawdziwym życiu” pracuję nad materiałami do nauki języka angielskiego.