Gigantozaur jest tworem, który przeszedł dosyć długą drogę, zanim stał się grą wideo. Zaraz te losy wam przybliżę, lecz najpierw musimy uporać się z formalnościami. Gigantozaur: Gra ukazał się na rynku 27 marca 2020 roku (data nieprzypadkowa, lecz o tym także potem), a w Polsce 29 maja i obecnie można w niego grać na PC, Xboksie One, PlayStation 4 oraz właśnie Nintendo Switch. Producentem tytułu są deweloperzy z Wild Sphere, a wydawcą w Polsce firma CENEGA.
Wszystko zaczęło się w 2014 roku, kiedy to Jonny Duddle wydał na światło dzienne pierwszy tom obrazkowej książeczki o tytule – a jakże – Gigantozaur. Trochę czasu minęło, zanim projektem zainteresowała się amerykańska wytwórnia Cyber Group Studios – dopiero na początku 2019 roku zadebiutował bowiem pierwszy odcinek animowanego serialu w reżyserii Oliviera Leladoux’a.
Książka, serial, a dopiero potem gra
W Polsce produkcja ukazywała się regularnie na antenie Disney Junior od końca kwietnia 2019 roku. Ostatni odcinek serialu pojawił się u nas 27 marca 2020 roku. Dokładnie wtedy… kiedy swoją premierę miała na świecie recenzowana właśnie gra. O przypadku więc nie może być mowy. Z ciekawostek – Jonny Lenny nieustannie rysuje i tworzy książeczki w uniwersum Gigantozaura. Jeśli tło historyczne mamy za sobą, to możemy przejść do prawidłowej części tego tekstu.
Jeśli usłyszałeś o grze Gigantozaur przed zobaczeniem tej recenzji na naszej stronie, to z pewnością jesteś w mniejszości. Produkcja posiadała znikomą kampanię promocyjną, co dowodzi jednego. Producent i wydawca obrali raczej jasno określony target – osoby już wcześniej mające styczność z tymże animowanym uniwersum. Czy więc w Gigantozaura nie warto grać jako osoba nieoglądająca nigdy serialu czy nieczytająca książeczek rysunkowych? Nic bardziej mylnego!
Jedno spojrzenie na sferę wizualną Gigantozaura pozwala jednoznacznie stwierdzić, że twórcy starali się jak najbardziej oddać stylistykę znaną z telewizyjnego serialu. Mamy tu do czynienia z bajkowymi dinozaurami i niezwykle kolorowym światem. Wszystko to – jako całość – robi dosyć pozytywne wrażenie. Jest to z pewnością tytuł dla osób szukających jakiejś miłej odskoczni od wszechobecnej realistycznej grafiki.
Sama jakość oprawy graficznej nie jest na Nintendo Switch w drastyczny sposób obniżona. Przynajmniej w trybie zadokowanym. Zabawa mobilna nie jest już aż taka przyjemna. Tekstury są widocznie gorszej rozdzielczości, a przy tym wydajność na małym ekranie często kuleje. Da się rzecz jasna grać, lecz jeśli ktoś nie ma cierpliwości do spadków FPSów, to może nie czerpać z Gigantozaura aż takiej przyjemności. Na telewizorze nie doświadczyłem niemalże jakichkolwiek „chrupnięć”.
Poznajcie Czupura, Miłkę, Rudzię i Dudkę
Zanim przejdę do mechanik i interesujących rozwiązań obecnych w Gigantozaurze, to warto nakreślić tło fabularne tejże gry. Jak to zazwyczaj bywa w grach dla młodszych użytkowników – historia nie jest zbyt skomplikowana. Jako gracz kierujemy czterema dinozaurami znanymi z serialu animowanego – Czupurem, Miłką, Rudzią oraz Dudką. Głównym celem jest uczynienie wszystkiego, by tytułowy stwór (w polskiej wersji nazwany Giganto) nie wyginął. Jego przetrwanie przedłużamy poprzez zbieranie jaj porozrzucanych po całym świecie.
Tu pojawia się już jedna z bolączek Gigantozaura. W niemalże każdej lokacji musimy zebrać minimum cztery jaja, by móc przedostać się do następnego miejsca. Opcjonalną możliwością jest zebranie wszystkich ośmiu (lub na późniejszym etapie – dziesięciu) oraz sekretów w postaci sadzonek, stron książek czy orzechów. Jeśli jednak nie interesuje was grind i nie lubicie robić wszystkiego na sto procent, to… przejście Gigantozaura zajmie wam maksymalnie dwie godziny. Produkcja sama w sobie jest niezwykle krótka – dopiero podejmowane próby wypełniania wszystkich pobocznych celów wydłużają produkcję do około 10 godzin. To nadal niewiele.
Nudne czy nienudne? Oto jest pytanie
Osobiście zdecydowałem się na zebranie wszystkich sekretów na dwóch pierwszych mapach i nie odczułem większej satysfakcji. Otrzymałem z tego powodu kilka profitów (pomniejsza lokacja + posąg), lecz cały proces był na tyle żmudny, że nie wyobrażam sobie, by dziecko cieszyło się, robiąc przez kilka godzin dokładnie to samo na każdej mapie. Cała rozgrywka jest więc momentami niemiłosiernie powtarzalna. Czyni to Gigantozaura nieco nieadekwatnego cenowo – za wersję na Switcha należy wydać bowiem aż 169 złotych.
Mamy tu do czynienia także z drugą stroną medalu. Podczas zabawy napotkać możemy liczne aktywności, które urozmaicają powyżej wspomnianą monotonię. Zacznijmy od tego, że każdy z dinozaurów posiada specjalne umiejętności, które możemy wykorzystać w przeróżnych miejscach. Ta mechanika od razu skojarzyła mi się z produkcjami z serii LEGO. Podobnie jak tam, tak też w Gigantozaurze możemy swobodnie przechodzić z bohatera na bohatera.
Niewiele uda nam się zrobić bez używania tego rozwiązania. Na każdej mapie musimy chociażby uruchamiać specjalne platformy albo wspinać się po pnączach. Te akcje wymagają wykorzystania przewagi konkretnej postaci. Możemy rzecz jasna zmieniać dinozaury samemu, lecz zapewne o wiele lepiej jest sprowadzić kilku znajomych i spróbować swoich sił w trybie kooperacji. Wtedy każda osoba kieruje innym bohaterem i po prostu jest raźniej. Nie miałem jednak możliwości sprawdzenia, jak to działa w praktyce.
Wyścigi – poproszę ich więcej
Co ciekawe, w różnych punktach na mapach możemy znaleźć wyznaczone miejsca, gdzie otrzymujemy opcję wykonania relaksującej aktywności. Mowa tu m.in. o możliwości zagrania w „koszykówkę”. Trafienie do prowizorycznego kosza powoduje wysyp wirtualnej waluty, za którą możemy kupić wyżej wspomniane sadzonki (te z kolei trzeba zasadzać w określonych miejscach).
Niecodzienny jest także proces przechodzenia z jednej lokacji do drugiej. Odbywa się to w formie wyścigów okraszonych dodatkową warstwą fabularną. „Pojedynki” nie są być może bardzo długie, ale z pewnością odbywają się na przyjemnie skonstruowanych torach, a sam model jazdy wykonany jest… prawidłowo. Nie będę kłamał, jeśli powiem, że wyścigi to jeden z moich ulubionych elementów w Gigantozaurze. Tu również można powalczyć ze znajomymi w trybie kooperacji.
Same główne lokacje również są zaprojektowane naprawdę przemyślanie. Przede wszystkim mamy do czynienia z różnorodnością. Przemierzając prehistoryczny świat odwiedzimy m.in. jezioro, dżunglę, pustynię, lodowiec oraz wulkan. Mamy więc do czynienia z niemalże całym przekrojem fauny i flory. Główne przedmioty fabularne – jaja dinozaurów – umieszczone są zazwyczaj na wysokich punktach tychże map. W celu ich zebrania musimy niemalże cały czas się wspinać bo specjalnie ułożonych torach przeszkód. Te są często dosyć proste, lecz zdarzają się również i takie, przy których miałem chęć wyłączenia Gigantozaura. Zwłaszcza wtedy, gdy szlaki wypełnione są np. przeróżnymi wirami powietrznymi czy trzeba wykorzystać np. specjalne roślinne wiatraki. Są to jednak również elementy, które urozmaicają zabawę.
Jeśli ktoś chcę przejść tę grę i nie ma zamiaru zbierać wszystkich przedmiotów, to bez problemu może omijać trudniejsze trasy. Jest to dosyć dziwny zabieg, który jeszcze bardziej skraca tytuł. Co jednak ważne, momentami Gigantozaur jest po prostu irytujący i dosyć trudny. Dzieci mogą mieć więc problem z przebrnięciem przez niektóre elementy.
Polski dubbing to rzadkość
Kwestią wartą uwagi, jeśli chodzi o grupę docelową Gigantozaura, jest pełne polskie udźwiękowienie tej gry, dosyć okrojone w stosunku do serialu animowanego, gdyż kwestie mówione ma jedynie narrator. Są one wykonane ponadto w niezwykle dziecinnym stylu, gdzie opisywane są zbyt emocjonalnie wszystkie emocje i akcje wykonywane przez bohaterów. Mnie to osobiście niezbyt pasowało, ale zdaję sobie sprawę, że wydawca za target nie obierał sobie dwudziestolatków. Dla dzieci taka narracja powinna być idealna.
Gigantozaur to dosyć specyficzna produkcja, która zapewne nie będzie pierwszym wyborem, jeśli chodzi o „grę dla mojego dziecka na Switcha”. Nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, dlaczego mielibyście kupować Gigantozaura lub tego nie robić. Jest to z pewnością produkcja bardzo przypominająca serial. Jeśli więc wcześniej śledziliście losy czterech dinozaurów, to możecie zastanowić się nad spróbowaniem swoich sił także w grze.
Produkcja sama w sobie jest dosyć interesująca i zawiera kilka mechanik wyróżniających ją na tle innych tego typu tytułów. Przy tym jest jednak niezwykle krótka i powtarzalna. Pokonywanie kolejnych poziomów często nie różni się od siebie niczym oprócz innej scenerii. Wszystko to jest ponadto dosyć krótkie, jeśli nie zdecydujemy się na zbieranie wszystkich sekretów. Znajdowanie ich jest jednak również nieco monotonne. Do tego dochodzi dosyć zaporowa cena – 160 złotych w e-Shopie. Moim zdaniem nie warto wydawać tej kwoty, jeśli nie jest się fanem tego uniwersum. Wersje na inne platformy kosztują zaledwie kilkadziesiąt złotych mniej.
Mimo to przy Gigantozaurze bawiłem się znakomicie. Jest to przyjemna produkcja na niedzielne wieczory, która pozwala zapomnieć o trudach dnia codziennego. Jeśli więc będziecie mieli okazję dorwać tę grę po niższej cenie albo posiada ją wasz znajomy, to próbujcie śmiało.
Cena w eShopie: 169,00 zł
Podziękowania dla Cenegi za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Piotr Malinowski
Pierwszoligowy fan gier studia Piranha Bytes, powieści Stephena Kinga oraz serialu Stranger Things. W medialnym świecie udziela się od 2015 roku i nie zamierza porzucić tej ścieżki. Jego największą pasją są podróże, szeroko pojęta psychologia oraz popkultura.