Zgodnie z polskim powiedzonkiem: bata nie uda się ukręcić z błota, gliny lub innego brązowego materiału o gęstej konsystencji. Jednak polskie mądrości ludowe najwidoczniej nie dotarły do kanadyjskiego studia Finish Line Games, które to podjęło się karkołomnego zadania i postanowiło całkowicie zignorować naszą narodową domenę, wydając na świat swoją najnowszą produkcję. Co prawda bata w grze nie uświadczymy, jednak mieszankę gliny i czaszki jak najbardziej. Czas sprawdzić, co właściwie powstało z tego intrygującego połączenia, zatytułowanego Skully.
Przyjaciel, na którego zasługujemy, ale nie potrzebujemy
Gdy słyszę o bezludnej wyspie, przed moimi oczami jawi się Chuck Noland (Tom Hanks), który na wskutek wypadku lotniczego skazany został na długie przebywanie poza światem – film Cast Away (2000). Jednak wraz z upływem czasu i pogłębiającą się samotnością, Chuck w akcie desperacji decyduje się na utworzenie prowizorycznego towarzysza – Willsona – będącego piłką siatkową, ucharakteryzowaną na ludzką twarz. Dlaczego o tym piszę? Gdyż w podobnych okolicznościach powstał tytułowy bohater gry Skully.
Mieszanka czaszki wyrzuconej na brzeg i gliny została ożywiona przez jednego z „duchów” władających mocami żywiołów, któremu najwyraźniej zaczęła doskwierać samotność. Terry – twórca Skully’ego – decyduje się bowiem wybrać w podróż życia, której celem jest zażegnanie rodzinnych sporów. Towarzysz (gracz) nie tylko ma stanowić wsparcie emocjonalne, gasząc głód samotności Terry’ego, lecz przede wszystkim być dodatkowym rozjemcą, gdyby jednak władcy żywiołów nie zdecydowali się podać ręki bratu. A ci są wyjątkowo humorzaści.
Historia w grze nie jest specjalnie interesująca i stanowi wyłącznie pretekst do pokonywania kolejnych etapów. Tych jest osiemnaście oraz podzielone są na siedem różnych krain, oferujących drobne urozmaicenia w rozgrywce. Trzonem gry pozostaje sam gameplay, oparty na rozwiązywaniu trójwymiarowych, platformowych łamigłówek. Obranie kierunku trójwymiarowego platformera zdaje się być dosyć mało oryginalne, szczególnie że przez ostatnie lata formuła ta została wyeksploatowana na wszelkie możliwe sposoby. Skully stara się jednak udowodnić, że ma coś do powiedzenia w temacie, stawiając na oryginalne poruszanie bohaterem oraz bogactwo mechanik. Cóż… jednak czy toczenie czaszki i przeskakiwanie nad śmiertelnymi kałużami może być intrygujące?
Keep rollin’, rollin’, rollin’…
Samo toczenie początkowo sprawiło mi całkiem dużo frajdy. Odnoszę wrażenie, że było to spowodowane licznymi podobieństwami do modelu sterowania z Rock of Ages. Podkreślę jednak, że przyjemnie było „początkowo”, bo przy pierwszym przeskoku nad wodą gra wywlekła na światło dzienne swoje główne wady. I tak, pierwszą z nich jest dosyć frustrujące pokonywanie przeszkód, co niestety w przypadku platformera zdaje się przekreślać go już na samym początku. Głównym winnym w tym przypadku jest kamera, która za wszelką cenę stara się pomóc graczowi w polepszeniu pola widzenia; niestety bezskutecznie. Wielokrotnie podczas podskoków różne obiekty, a nawet sam protagonista, zasłaniały miejsce lądowania Skully’ego, w efekcie czego bohater lądował w wodzie. Ciecz jest wyjątkowo niebezpieczna, gdyż zabija biednego czaszkowego wręcz od razu.
Duża podatność na śmierć zdaje się być domeną całej produkcji. Autorzy najwidoczniej zdecydowali się nie brać jeńców, karząc gracza za najdrobniejsze potknięcia. Napotkani oponenci złożeni są z wody, przez co należy unikać ich szerokim łukiem, albowiem sama czaszka niestety jest wyjątkowo bezbronna i bardzo wrażliwa na obrażenia. Wpadnięcie nawet do płytkiej kałuży kończy się błyskawicznym odebraniem życia, a padający deszcz jest groźniejszy od bombardowania. Na szczęście odradzać się można w specjalnych punktach kontrolnych, występujących pod postacią błotnistych zbiorników.
Megazord z gliny
Wspomniane zbiorniki, poza funkcją punktów kontrolnych, pozwalają również Skully’emu na transformowanie się w różne gliniane golemy, dysponujące rozmaitymi zdolnościami specjalnymi: gliniany gigant bez problemu rozprawi się z wodnymi oponentami oraz rozbije w drobny mak kamienne ściany; mniejszy i szybszy nie tylko pokona rozległe przepaści, rozpędzając się do zawrotnej prędkości, ale również mocą telekinezy przeniesie specjalne platformy; rogata (ostatnia) pozwala na wykonywanie podwójnych skoków oraz unoszenie niektórych obiektów.
Konieczność przełączania się pomiędzy formami będzie wymagana w trakcie rozwiązywania zagadek środowiskowych. Nie są one zbyt wymagające, lecz kilka z nich napsuło mi sporo krwi. Wszystko za sprawą skopanego systemu odradzania. Mimo kilkukrotnego zapisywania postępu łamigłówki poprzez odwiedzanie „baseniku z błotkiem”, po śmierci wszystkie ułożone wcześniej platformy wróciły na miejsce, zmuszając mnie do jej ponownego rozwiązania. Tak jak wspomniałem wcześniej – zagadki trudne nie są, gdyż droga do celu oznaczona jest za pomocą kwiatków, kolekcjonowanie których przyniesie odblokowanie grafik koncepcyjnych. Mimo wszystko nie rozbudziło to we mnie silnej potrzeby znalezienia ich wszystkich.
Rusz głową, ale nie za bardzo
Mimo stosunkowo niskiej trudności potyczek i łamigłówek, dziwi zaskakująco wysoka wrażliwość Skully’ego na obrażenia. W formie kulki postać rozpada się niekiedy po jednym trafieniu, nie wspominając już o wpadnięciu do wody. Pomocne jest ciągłe przebywanie w formie giganta, lecz ta również do wytrzymałych nie należy. Minimalne zwiększenie wytrzymałości Skully’ego zdecydowanie mogłoby poprawić doznania płynące z rozgrywki.
Niestety tytuł zalicza się do przeciętnego grona platformówek z minionej epoki, kierowanych głównie do młodszego odbiorcy. Kilka schematycznych walk z bossami nie poprawia też dynamiki rozgrywki. Przemierzając szlaki wytoczone przez żółte kwiatki niestety przyjdzie nam podziwiać puste etapy; do bólu korytarzowe i zamknięte, należałoby nadmienić. Chęć wystawienia nosa poza granicę poziomu jest dodatkowo karane natychmiastową śmiercią. Przez większość gry przyjdzie nam wykonywać te same czynności, okraszone dosyć denerwującym komentarzem Terry’ego, chcącego być na siłę zabawnym; na dodatek starającego się przypodobać „młodzieży”. Prawie jak w filmiku poniżej:
Wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny…
Tak głosi żydowskie przysłowie. Jednak, mimo iż Skully na każdej platformie jest tą samą grą, to na poszczególnym sprzęcie zadziała inaczej. W przypadku Switcha, no cóż… Nie mamy tu do czynienia z optymalizacyjnym arcydziełem. Płynność tytułu pozostawia sporo do życzenia. Gra celuje w trzydzieści klatek na sekundę, jednak dosyć często zdarza jej się gubić ramki. Gołym okiem widoczne są graficzne kompromisy, na które musieli zdecydować się twórcy, przenosząc produkcję na konsolę Nintendo. Brak odbić, słabej jakości cienie oraz poszarpane krawędzie nie upiększają widoku. W trybie zadokowanym gra wyświetlana jest w rozdzielczości 720p, natomiast mobilnie rozdziałka spada do 540p.
Mimo stosunkowo niskiego budżetu produkcji zdecydowano się na dubbing (angielski, tytuł nie jest w polskiej wersji), który być może znajdzie swoją grupę fanów. Mnie niestety nie kupił, bo tak jak wspomniałem wcześniej – irytowały mnie monologi Terry’ego oraz napisane na kolanie dialogi z członkami rodziny. Na całe szczęście przygrywająca w tle muzyczka rekompensuje bolączki narratorskie.
W kupie raźniej
Trójwymiarowe platformówki w 2020 roku nie mają łatwej drogi do sukcesu. By przebić się do mainstreamu zdecydowanie trzeba udowodnić, że ma się jeszcze coś do dodania w sprawdzonej już formule. Skully niestety zdaje się jedynie powielać wzorce sprzed lat. Poza interesującą mechaniką toczenia niestety nie znajdziemy w produkcji za wiele ciekawych elementów. Na oprawie oferowanej przez Switcha oka za bardzo nie zawiesimy, a nudna i powtarzalna konstrukcja poziomów nie zachęci do dłuższych sesji z produkcją. Średnio i nudno – tak jak na bezludnej wyspie. Niestety Skully nie będzie lekiem na samotność.
Cena w eShopie: 149 zł
Podziękowania dla Dead Good Media za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Mikołaj "Syn Kury" Stryczyński
Legenda głosi, że wykluł się z jaja i od tego czasu pałęta się po świecie, ucząc się języka ludzi. Ze względu na dosyć ubogi system porozumiewania się homo sapiens, preferuje synergiczne doznania komunikacyjne, płynące z gier wideo. Poza tym studiuje, pisze scenariusze, kocha filmy i inne czynności będące czystą synekurą.