Czasy zachwytu nad wydaną przez THQ Nordic serią Darksiders jakoś mnie ominęły – nigdy nie zainteresowałem się nią na tyle, aby dowiedzieć się, o co właściwie tyle szumu. Lata mijały, a okazji specjalnie nie było – do czasu, gdy na Switchu pojawiły się porty pierwszych dwóch części. Do sequela usiadłem bez wcześniejszej znajomości „jedynki”, za co część czytelników z pewnością chciałaby mnie pożreć. Pomimo tego, że nie byłem w stanie wyłapać nawiązań do pierwszej części, porównać mechanik czy całokształtu, przy Darksiders II bawiłem się świetnie. Kto by pomyślał, że wieczór spędzony ze Śmiercią może być tak przyjemny?
Śmierć nadchodzi
Historia rozpoczyna się, gdy Śmierć – jeden z czterech Jeźdźców Apokalipsy – wyrusza do Mrocznej Twierdzy. Pragnie pomówić ze Strażnikiem Tajemnic, gdyż brat Śmierci, Wojna, został niesłusznie oskarżony przez Radę Spopielonych o przedwczesne wywołanie Apokalipsy i zagładę ludzkości – wbrew odwiecznym zasadom. Bohater chce oczyścić imię brata i znaleźć dowody na jego niewinność. Okazuje się jednak, że Strażnik Tajemnic nie jest skory do współpracy i wysyła naszego protagonistę do zupełnie innego świata, z którego ten musi się wydostać. Będzie musiał stawić czoło swojej mrocznej przeszłości i pomóc mieszkańcom Krainy Kuźni odbudować swoje zatracone życie.
Początkowo z fabuły nie rozumiałem zbyt wiele – wiadomo, ominęła mnie pierwsza część, zatem pretensje miałem jedynie do siebie. Po czasie doszedłem jednak do wniosku, że Darksiders II owszem, nawiązuje do poprzednich wydarzeń, ale jest również samodzielną i angażującą historią, która dość mocno mnie wciągnęła.
Historię poznajemy głównie poprzez rozmowy z mieszkańcami Krainy Kuźni. Wykonując dla nich zadania, odkrywamy po kolei ich przeszłość oraz dzieje samego świata. A ten nie jest w najlepszym stanie – opętany przez Spaczenie, uwięził wszystkich tubylców, niezdolnych do samodzielnego rozprawienia się z plagą. To właśnie Śmierć – obdarowany przez Radę Spopielonych niezwykłymi mocami – jest w stanie oczyścić krainę z zepsucia i pomóc wszystkim istotom odbudować wszystko, co stracili.
Prince of War, God of Persia
Rozgrywkę możemy podzielić na dwie sekcje – eksplorację oraz walkę. Przemierzanie dość obszernej Krainy Kuźni jest czystą przyjemnością. Świat ten jest bardzo różnorodny – zwiedzimy mroźne góry, podnóże wulkanu, zapomniane ruiny, wodne świątynie… Raczej nie zdążymy się znudzić, bo lokacje diametralnie zmieniają swój charakter, co również sprawia, że w graczu budzi się poczucie robienia postępów. Aby przyspieszyć podróż, możemy teleportować się pomiędzy odkrytymi miejscami, a zamiast wędrówki skorzystać z pomocy Rozpaczy – mrocznego rumaka Śmierci, którego przyzwiemy w większych lokacjach do pokonania długich odcinków trasy.
Śmierć nie przypomina tej mrocznej istoty znanej nam ze średniowiecznych poematów. Zdecydowanie bliżej mu do Księcia Persji, jako że ma bardzo szeroki zakres ruchów. Mroczny kosiarz może biegać po ścianach, wspinać się po występach, skakać po belkach, pływać, robić gwiazdę i skakać przez kozła. To wszystko bardzo imponuje i czyni poruszanie się po świecie bardzo przyjemnym. Jednocześnie eksploracja wydawała mi się dość liniowa – wdrapywać możemy się wyłącznie na konkretny rodzaj powierzchni i po odpowiednich elementach, co ułatwia nieco grę, jednocześnie ograniczając poczucie swobody. Nie znaczy to jednak, że ciekawscy nie będą mieli gdzie zajrzeć – Kraina Kuźni pełna jest tajemnych skrzyń i sekretów, do których dostaniemy się często po zmyślnie ukrytych sekwencjach wspinaczki. Praktycznie cały czas uważnie badałem każde zwiedzane przeze mnie miejsce w poszukiwaniu jakichś bocznych dróżek, co niemal zawsze owocowało znalezieniem rzadkich przedmiotów.
Eksplorację nagminnie będzie przerywać nam cała gama potworów, chcących zabić samą Śmierć. Mord do obicia jest dużo, a każda z nich charakteryzuje się innym wachlarzem umiejętności i stylem walki. Nasz Jeździec również ma jednak parę asów w rękawie. Do bitwy posłużą nam głównie kosy, którymi będziemy mogli wyprowadzać serię szybkich, bolesnych ciosów. Wspomoże nas broń dodatkowa – możemy postawić na szybki styl walki, wybierając sztylety, pazury lub rękawice, które zadają mniejsze obrażenia, jak i wytoczyć ciężkie działa uderzając powolnymi, lecz śmiercionośnymi halabardami, toporami lub młotami. Potyczki są niezwykle dynamiczne i efektowne – animacje prezentują się fantastycznie, a wyprowadzanie skomplikowanych combosów jest zaskakująco proste. W razie problemów możemy wspomóc się ściągawką w menu, w której rozpisane są wszystkie dostępne kombinacje.
Możliwości bojowe Śmierci rozwijają się wraz ze zdobywaniem poziomów doświadczenia za zabijanie przeciwników i wykonywanie zadań. Drzewko zdolności podzielone jest na dwie części – wzmacnianie własnych ciosów lub przywoływanie ghuli do pomocy. Możliwości jest bardzo dużo, wobec czego można dopasować wszystko do preferowanego przez nas stylu gry, a w razie, gdybyśmy chcieli diametralnie go zmienić, możemy cofnąć wydane punkty za niewielką opłatą. Mnie bardzo przypadło do gustu przywoływanie pomocników, którzy w początkowych fazach gry byli nieocenieni w walce z trudniejszymi przeciwnikami, odciągając ich uwagę na tyle długo, abym mógł wpakować w niego całe combo. Ponadto możemy dokupić parę ruchów u specjalnych NPC, wykorzystując do tego zbierane w grze złoto.
RPG-owego sznytu dodaje również zarządzanie ekwipunkiem. Z pokonanych przeciwników i otwieranych skrzyń wylecą nam bronie, zbroje, rękawice, amulety i naramienniki, wśród których czasem znajdziemy rzadkie perełki. Biały, podstawowy złom możemy spieniężyć w mieście u handlarzy, a w zamian zakupić mikstury leczenia i magii. Te są dość drogie i możemy nosić jedynie pięć każdego rodzaju, lecz w krytycznych sytuacjach stają się bezcenne.
Darksiders II prezentuje zaskakująco zjadliwe połączenie gatunków RPG, gry akcji i hack’n’slash. Sekcje platformowe i walki są bardzo zmyślnie wyważone, przez co nie sposób się w trakcie gry nudzić. Często natrafimy również na zagadki środowiskowe, które wyrwą nas na moment ze schematu i zmuszą mózg do myślenia. Są na tyle proste, że nie zatrzymałem się ani razu na żadnej z nich, a na tyle trudne, że nie stanowią zwykłego zapychacza. Nie sądziłem, że połączenie Prince of Persia i God of War wciągnie mnie na tyle, że konsolę będę odkładał tylko z powodu wyczerpującej się baterii.
Warto wspomnieć też o poziomie trudności. Tych do wyboru mamy cztery – najłatwiejszy, normalny, trudny i „deathinitywny”. Zimny dreszcz przeszył mnie na widok tego ostatniego, zatem postawiłem na normalny. Mimo tego początkowo gra stanowiła dla mnie wyzwanie, a walki wymagały odpowiedniej strategii. Zdarzyło mi się również, że napotkałem bossa na tyle silnego, że pokonywał mnie jednym machnięciem kończyną. Jako że ze mną się nie zadziera, spędziłem na bitwie z nim ponad godzinę, zyskując kilka poziomów i dobre wyposażenie. Dopiero potem odkryłem, że jest to quest wysokopoziomowy, co tylko nakarmiło moje ego. W Darksiders II warto więc wracać do wcześniejszych lokacji – często poczynając postępy w fabule odblokujemy niedostępne uprzednio miejsca.
Piękna śmierć
Pod względem warstwy wizualnej nie da się ukryć, że Darksiders II to zew poprzedniej generacji konsol. Tekstury nie są tak zaawansowane jak w obecnie wychodzących produkcjach, jednak całość nadal prezentuje się bardzo efektownie. A to głównie za sprawą wspomnianych przeze mnie pięknych i dopracowanych animacji, które czynią grę niezwykle dynamiczną, płynną i autentyczną. Zapewniam, że jest na co patrzeć!
Ale jest też czego słuchać. Ścieżka dźwiękowa jest zaskakująco wrażliwa jak na klimat produkcji i świetnie dopasowuje się do aktualnej sytuacji. Zwiedzamy ruiny wodnej świątyni? Przygrywać temu będzie nieco orientalny ambient, dający do myślenia o zniszczeniach, jakie dopadły Krainę Kuźni. Jesteśmy w wirze emocjonującej walki? Zagrzeje nas do niej dynamiczna muzyka, przywodząca na myśl filmy akcji. Świetne są również efekty dźwiękowe – ataki Śmierci brzmią zaiste śmiercionośnie, a skowyt wrogich paskud – groźnie.
Spacer ze Śmiercią
Odnośnie jakości samego portu – uspokajam, bo jest bardzo dobrze. Obraz niemal cały czas utrzymuje 30 klatek na sekundę, chrupiąc tylko w trakcie naprawdę widowiskowych bitew i podczas przemierzania ogromnych, zaśnieżonych terenów. W trakcie eksploracji lochów zdarzają się chwilowe zawieszki podczas ładowania, jednak trwają najwyżej paręnaście sekund – nie ma tragedii. Dodatkowo na Switchu pogramy po polsku w wersji kinowej, co w przypadku portów nie jest tak oczywiste.
Mógłbym się co najwyżej przyczepić do sterowania. Używanie specjalnych zdolności jest dość niewygodne, gdyż musimy jednocześnie przytrzymać lewy dolny trigger, odpowiadający za namierzanie przeciwnika, jak i lewy górny, który w połączeniu z odpowiednim przyciskiem uaktywni umiejętność. To dość karkołomna kombinacja, ale po jakimś czasie da się do tego przyzwyczaić. Możecie zatem śmiało wybrać się ze Śmiercią w podróż autobusem lub do parku – nie będziecie pluć ze złości na słabą optymalizację, zapewniam.
Rachunek sumienia
Darksiders II: Deathinitive Edition to świetne i umiejętne połączenie kilku gatunków gier oraz przygoda na około 20 godzin. Wciągająca fabuła, rozgrywka, którą najlepiej określić słowem „miodna”, charyzmatyczny główny bohater i masa contentu sprawiły, że z pewnością do tego tytułu powrócę. I z chęcią poznam losy Wojny oraz Furii w innych częściach cyklu, aby poznać tę historię w całości. Czas jednak pożegnać się ze Śmiercią. I jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, to rozstanie mnie bardzo smuci.
Podziękowania dla Dead Good/THQ Nordic za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Kosma Staszewski
Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.