Wiele lat minęło, zanim Game Freak postanowił posłuchać fanów i spojrzeć na franczyzę Pokémon z innej perspektywy. Opinie graczy na temat ich ostatnich produkcji były brutalne, rewolucja w serii była potrzebna tu i teraz. Japońskie studio odrobiło jednak lekcje i wypuściło – po raz pierwszy od dawna – tytuł dopracowany, przemyślany oraz zaskakująco wciągający, bo Pokémon Legends: Arceus dosłownie spędzało mi sen z powiek przez ostatni tydzień.
Wspomnianą rewolucję w nowych Pokémonach można dostrzec już na pierwszy rzut oka. Porzucono oklepany do bólu schemat odwiedzania regionalnych Gymów i walki o tytuł Mistrza Pokémon. Zamiast tego pozbawiony pamięci bohater ląduje w odległym w czasie i przestrzeni regionie Hisui, którego mieszkańcy boją się dzikich stworków, ledwie wiążąc koniec z końcem w maleńkich osadach. Gracz dołącza do miejscowego zespołu Galaxy Expedition, którego celem jest stworzenie pierwszego w historii Pokédexu i niesienie pomocy ludności wioski Jubilife.
Z notesem wśród Pokémonów
Warto zaznaczyć, że Legends: Arceus prawdopodobnie nie spodoba się wszystkim fanom serii. Rozgrywka nie opiera się tu na walkach pomiędzy stworkami – w Hisui dopiero wynaleziono Poké Balle, a trenerzy Pokémon, jakich znamy z poprzednich odsłon, jeszcze nie istnieją. Bitwy z innymi bohaterami co prawda się zdarzają, ale dosyć rzadko; to jedna z najważniejszych zmian w schemacie zabawy.
Główny nacisk w Legends: Arceus położono na eksploracji Hisui i sporządzaniu notatek na temat zachowań dziesiątek gatunków stworków. Nie jest to gra z otwartym światem, przypomina bardziej serię Monster Hunter. Region podzielony jest na pięć dużych obszarów, do których możemy się wybrać z bazy wypadowej, czyli wioski Jubilife. Miejsca te zamieszkują różne Pokémony, a jest to przekrój środowisk typowych dla serii, takich jak zielone łąki, śnieżne pustkowia, morska zatoka czy rozległe bagna. Krainy są na tyle duże i różnorodne, że zwiedzanie Hisui nie zdążyło mnie sobą znudzić.
Przemierzanie rozległego Hisui nie musi odbywać się wyłącznie „z buta”. Z tokiem fabuły odblokujemy specjalne stworki, których możemy dosiadać; to mechanika podobna do Ride Pokémonów z Sun & Moon. Na Wyrdeerze pobiegniemy w stronę zachodu słońca, Basculegion uchroni nas od utopienia się w pobliskiej kałuży, Sneasler pomoże wspiąć się na najwyższy szczyt, a Hisuian Braviary poleci z nami na koniec świata i jeszcze dalej. Dzięki pomocy stworków eksploracja sprawia masę frajdy i jest bardzo wygodna. Na głodnych wyzwań czekają także specjalne tory przeszkód, więc mechanika jest naprawdę nieźle przemyślana.
Fauna zamieszkująca Hisui to głównie stworki znane z czwartej generacji serii, spotkamy też jednak wiele „zagranicznych”. Wśród 242 Pokémonów, które czekają na udokumentowanie w Pokédexie, znalazło się także kilka zupełnie nowych, jak również regionalne formy starych bywalców. Umiejscowienie akcji gry w przeszłości zrodziło duży potencjał na nowe projekty stworków, który według mnie został bardzo dobrze wykorzystany; chociażby Stantler zdobył zasłużoną popularność dzięki swojej majestatycznej ewolucji w Wyrdeera. Nie wszystkie nowe Poksy przypadły mi do gustu (o tobie mowa, Electrode), ale sam proces poznawania ich po raz pierwszy był dla mnie niezwykle ekscytujący.
Stworzenie pierwszego Pokédexu nie jest łatwym zadaniem. Aby Pokémon został należycie opisany, nie wystarczy go już tylko złapać. Miejscowy profesor Laventon sporządził dla każdego gatunku listę kryteriów, które musimy „odhaczyć”, aby poznać stworka bliżej. Niekiedy będziemy musieli zaobserwować ataki w jego wykonaniu, innym razem go nakarmić, a jeszcze innym pokonać określoną liczbę razy. Na papierze może to brzmieć dosyć nużąco, ale w praktyce uzupełnianie pokémonowej encyklopedii nigdy nie sprawiało mi takiej frajdy.
W dziczy każdy gatunek zachowuje się nieco inaczej. Napotkamy na Pokémony strachliwe, uciekające w reakcji na najcichszy szmer; przyjazne i ciekawe naszej obecności oraz agresywne, które za wszelką cenę spróbują roztrzaskać nam kręgosłup. Do tych ostatnich zaliczają się również warianty alfa Pokémonów o większym rozmiarze i niepokojących czerwonych ślepiach. Tym razem walki nie obserwujemy z komfortowego dystansu, bo postać gracza również narażona jest na ataki. Jeśli sprowokujemy agresora, będziemy musieli uciekać o własnych siłach, robiąc rozpaczliwe uniki. Gdy odniesiemy zbyt ciężkie obrażenia, bohater zemdleje i zostanie eskortowany do najbliższego obozu, gubiąc część zebranych przedmiotów. To ogromny krok w przód dla całej serii, który nadaje środowisku realizmu i pokazuje Pokémony nie tylko jako pluszowe stworki, ale też niebezpieczne bestie.
Instynkt przetrwania
Podczas ekspedycji za bazy posłużą nam rozbite przez zespół Galaxy obozowiska. Możemy w nich uciąć komara, lecząc tym samym naszą drużynę, zrobić zakupy i wytworzyć potrzebne przedmioty. Legends: Arceus wprowadza dosyć prosty system craftingu, który zachęca do zbierania chwastów, grzybów i jagód podczas wypraw. Początkowo stworzyć możemy głównie Poké Balle i napoje lecznicze, dopiero z czasem odblokujemy (i kupimy) nowe przepisy, dzięki którym staniemy się całkowicie samowystarczalni. Wytwarzać przedmioty da się także w dziczy, jednak wtedy dysponujemy jedynie posiadanymi przy sobie materiałami. Zarządzanie ograniczonym miejscem w ekwipunku to kolejny ważny aspekt rozgrywki w Legends. Gdy nam go zabraknie, musimy powrócić do obozu i odłożyć niechciane graty do skrzyni, co na swój sposób jest wciągającym i przyjemnym zwyczajem. Pojemność sakwy da się na szczęście zwiększyć, jednak ostrzegam – nie jest to tani interes.
System walki został dosyć mocno zmodyfikowany. Potyczki nie odbywają się już w systemie turowym; każdy jej uczestnik posiada statystykę szybkości akcji, która dyktuje kolejność ruchów poszczególnych Pokémonów. W praktyce oznacza to, że niekiedy będziemy mogli wykonać kilka ataków z rzędu, zanim przeciwnik będzie miał szansę na rewanż. Po zdobyciu odpowiedniego poziomu stworki opanują konkretny ruch do mistrzowskiego poziomu, mogąc wykonywać je w dwóch wariantach. Zwinny styl zmniejszy siłę ataku, ale przyspieszy użytkownika w kolejce ruchów, a silny styl uderzy znacznie mocniej, jednocześnie zmniejszając inicjatywę Pokémona. Dodajmy do tego fakt, że bitwy nie toczą się już na oddzielnym ekranie, tylko w rzeczywistym otoczeniu, a sami zauważycie, że zmian jest sporo. Potyczki nabrały nowego wymiaru pod kątem snucia strategii i często stanowiły dla mnie wyzwanie, co w Pokémonach nie przytrafiło mi się od lat.
Aktualizacja systemu walki poniosła jednak pewną cenę. Pokémony nie mogą już trzymać przedmiotów w trakcie bitew; odebrano im także specjalne umiejętności (ang. ability), które często potrafiły odmienić przebieg potyczek i nadawały im głębi. Co ciekawe, nie dotyczy to wszystkich stworków, jakie spotkamy w Hisui. Cherrim, Pokémon typu trawiastego, może zmienić swój wygląd, jeżeli walczy w pełnym słońcu. W Legends nadal to potrafi, choć dotychczas była to jego specjalna zdolność.
Wiele istniejących w serii mechanik doczekało się usprawnienia. Gdy Pokémon spełni warunki do ewolucji, nie będzie o nią wołał automatycznie z każdym nabitym poziomem – sami decydujemy, kiedy dostąpi tego zaszczytu, co jest bardzo wygodną zmianą. Na plus zasługuje także system zarządzania ruchami naszej drużyny. Każdy stworek wciąż w bitwie może używać jedynie czterech, jednak wszystkie, które poznał dotychczas, możemy przeglądać i wymieniać w specjalnym menu w dowolnej chwili. W Hisui nie znajdziemy też TMów, zatem specjalne ataki wpoimy Pokémonom za opłatą u trenerki. Warto również wspomnieć o tych mniejszych, ale równie przyjemnych poprawkach, jak np. możliwość wypuszczania z pastwisk, na których przechowujemy Pokémony, wielu stworków za jednym zamachem, zbalansowanie Exp. Share do poziomu trudności gry czy dodanie jeszcze większych możliwości edycji wyglądu postaci. To małe rzeczy, ale czynią rozgrywkę o wiele przyjemniejszą.
Zawieść mogą się gracze, którzy w Pokémony grają głównie dla sieciowych potyczek. W Legends bowiem nie ma ich wcale, a powodów tej decyzji nie do końca rozumiem. Można natomiast wymieniać się stworkami, choć to też nie jest już konieczne do uzupełnienia encyklopedii, jako że Poki nie ewoluują tu poprzez wymianę. Jedyna forma rozgrywki online jest bardziej subtelna. W Hisui możemy znaleźć zgubione przez pokonanych graczy torby. Zbierając je, zdobędziemy specjalne punkty, które możemy wymienić w Jubilife na rzadkie przedmioty. To co prawda nikła namiastka tego, czym główne gry z serii słyną na scenie sieciowej, ale mnie bardzo przypadła do gustu.
Kataklizm na horyzoncie
Umiejscowienie akcji Legends w odległym w czasie Hisui stworzyło potencjał nie tylko dla nowych projektów stworków, ale przede wszystkim pod względem fabuły. Świat Pokémonów pełen jest rozmaitych mitów i tytułowych legend, które w Arceusie mają szansę wybrzmieć w zupełnie nowym stylu. Cała produkcja sprawiała dla mnie wrażenie o wiele bardziej filmowej niż dotychczasowe odsłony. Poprawiono animacje i mimikę bohaterów, choć niekiedy twórcy wciąż przemycają dziwną strategię „powiedz, nie pokazuj”, bo prawdopodobnie zabrakło im czasu, środków lub ochoty, aby stworzyć specjalne animacje dla nietypowych działań. W Hisui spotkamy także wielu przodków postaci znanych z poprzednich gier, co jest bardzo przyjemnym smaczkiem dla długoletnich fanów.
Główny wątek Legends skupia się na okolicznościach pojawienia się naszego bohatera w Hisui. Z tym wydarzeniem związana jest bowiem dziwna anomalia, która wprawia szlachetne Pokémony – swoistych strażników każdej krainy – w nieokiełznany szał. Nie pociesza także wyrwa w czasoprzestrzeni, wirująca groźnie nad Górą Coronet, z którą prędzej czy później trzeba będzie coś zrobić. Historia poprowadzona jest bardzo umiejętnie i szczerze mnie wciągnęła, przywiązałem się do mieszkańców regionu. Ma też odrobinę dojrzalszy charakter niż poprzednie odsłony, choć i tu nie obyło się bez infantylnych dialogów oraz przewidywalnych zwrotów akcji. Wszystko jednak niweczy fakt, że w Legends wciąż nie uświadczymy dubbingu bohaterów, ani nawet jakichś pomruków, które zmieniłyby te ściany tekstu w coś bardziej zbliżonego do dialogu. To już naprawdę najwyższy czas, aby Pokémony przeskoczyły tę niewytłumaczalną barierę, bo psuje to odbiór całej opowieści.
Legends wprowadza też do serii pełnoprawne walki z bossami. W toku głównego wątku będziemy musieli uspokoić Szlachetne Pokémony. Potyczki polegają na rzucaniu w bossów woreczkami z ich ulubionym pożywieniem, unikaniu szalonych ataków i osłabianiu stworów z pomocą naszej drużyny. Przyznam, że niektórzy bossowie zdołali podnieść mi ciśnienie; niektóre batalie musiałem też powtórzyć. Koncept bezpośredniego udziału bohatera w takich starciach bardzo mi się podoba, choć nie do końca jestem przekonany do wspomnianych woreczków – to raczej typowo pokémonowe dziwactwo.
Poza chronieniem świata od dewastacji, w wiosce Jubilife czeka nas mnóstwo zadań pobocznych. Mieszkańcy osady często potrzebują pomocy w zebraniu określonych materiałów, osobistych kryzysach lub zaspokojeniu niepowstrzymanej ciekawości wobec Pokémonów. Podobało mi się, że w zleceniach zachowano ciągłość fabularną, dzięki czemu odniosłem wrażenie, że mam faktyczny wpływ na rozwój wioski. Miło też było zauważyć, jak wraz z mijającym strachem tubylców z czasem w Jubilife pojawia się coraz więcej stworków. Nie wszystkie misje są jednak opłacalne. W nagrodę zazwyczaj dostajemy jakiś przedmiot lub odblokowujemy konkretną usługę; o wiele bardziej przydałyby się pieniądze, jako że te dostajemy tylko za rozwijanie Pokédexu.
Napisy końcowe zobaczyłem dopiero po 40 godzinach gry (!), choć z pewnością można tego dokonać znacznie szybciej. Postanowiłem jednak delektować się czasem spędzonym w Hisui, porobić misje poboczne i chłonąć ten cudowny klimat. Czeka na mnie jednak jeszcze cały wątek dodatkowy, uzupełnienie Pokédexu, zaliczenie wszystkich aktywności – zatem w Legends da się spędzić naprawdę mnóstwo przyjemnych chwil.
Nie otwieraj oczu
Nie zamierzam mydlić wam oczu. Pokémon Legends: Arceus to zwyczajnie brzydka gra, niedostosowana do współczesnych standardów grafiki. Nawet w kontekście Switcha! Wystarczy spojrzeć na pięcioletnie Breath of the Wild, które do tej pory wygląda naprawdę ładnie. Tymczasem Legends oprawę wizualną ma bardzo nierówną. Interfejs użytkownika jest niezwykle czytelny i stylowy, podobało mi się też kolorowe niebo nad Hisui, przypominające obraz. Cała reszta wypada natomiast naprawdę źle. Jakość tekstur wywołuje ciarki, komicznie wygląda także wyświetlanie odległych modeli w około dwóch klatkach na sekundę, a z daleka krajobraz prezentuje się strasznie pusto i mdło. To zdecydowanie największa wada nowych Pokémonów, bo ze Switcha z pewnością dało się wycisnąć więcej. Pociesza natomiast, że cała produkcja dzielnie utrzymuje stałe 30 FPSów w trybie stacjonarnym i przenośnym, niekiedy oferując nawet wyższe noty. Chrupnięcia praktycznie mi się nie zdarzały. Warto też wspomnieć, że w trakcie zabawy byłem tak wciągnięty, że w ogóle nie zwracałem uwagi na szpetną grafikę. Przeszkadzała mi właściwie tylko podczas pływania – tekstura i animacja wody jest tak wstrętna i nieczytelna, że w ogóle nie widziałem czających się w niej Pokémonów.
Jak to zwykle w Pokémonach bywa, ścieżka dźwiękowa porwała mnie bez zastanowienia. W Hisui usłyszymy głównie ciekawe remixy utworów z Diamond & Pearl, jednak znalazło się tu kilka zupełnie nowych perełek. Spędzanie czasu w Jubilife, nocne przechadzki po Obsydianowych Polach i walki z bossami nie byłyby tak przyjemne, gdyby nie znakomita muzyka, podsycająca klimat wszystkich przygód. Zdecydowanie polecam posłuchać soundtracku (o ile Nintendo nie posłało jeszcze za kraty wszystkich kanałów z pokémonową muzyką).
Wszędzie dobrze, ale w Hisui najlepiej
Bardzo trudno jest oddać charakter najnowszych Pokémonów w pojedynczej recenzji. Legends: Arceus wprowadza tyle zmian do oklepanego do bólu schematu, że naprawdę warto sięgnąć po grę i doświadczyć tego wszystkiego na własną rękę. Game Freak poświęciło tej produkcji masę serca i pracy, co też bez problemu widać w trakcie zabawy. Największe zarzuty można mieć do niej w kontekście szpetnej grafiki i braku dubbingu, bo wszystkie inne mechaniki działają tu naprawdę genialnie. Mam nadzieję, że Legends stanie się odrębną serią, bo w świecie Pokémonów drzemie mnóstwo potencjału na dobre historie. Arceus ten potencjał wykorzystuje niemal w pełni, o czym najlepiej świadczyć może fakt, że od dnia premiery grałem praktycznie bez przerwy, całkowicie uzależniony od spędzania czasu w Hisui. Coś takiego nie zdarzyło mi się co najmniej od kilku lat, nie tylko w kwestii Pokémonów, ale jakiejkolwiek gry. Jeśli w serii brakowało wam wyższego poziomu trudności, ciekawszej rozgrywki i powiewu świeżości, to bierzcie, kupujcie i grajcie, bo Pokédex nie uzupełni się przecież sam!
Cena w eShopie: 249,80 zł
Redaktor
Kosma Staszewski
Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.