Niech nie zmylą Was pozory. Choć Tunic wygląda jak urocza produkcja na jesienne wieczory, pod fasadą kolorowej gry familijnej kryje się wymagające czasu, zręczności i cierpliwości doświadczenie, któremu najbliżej do tytułów pokroju Dark Souls i The Legend of Zelda. Czy w ogóle warto szargać sobie nerwy? Zdecydowanie.
Byłem szczerze zaskoczony, gdy odkryłem, że Tunic stworzył jeden człowiek. Andrew Shouldice wykreował intrygującą i spójną wizję, którą szybko podchwyciło studio Finji, wydawca gry. Tytuł pierwotnie ukazał się w marcu tego roku, a od końca września dostępny jest dla posiadaczy wszystkich wiodących platform gamingowych.
Kiedyś to były czasy…
Tunic nie kryje inspiracji oldschoolowymi grami przygodowymi. Wskazuje na to dość wysoki próg wejścia i brak jakiegokolwiek kontekstu fabularnego. Wskakujemy do zabawy na ślepo i sami musimy powoli dojść do tego, gdzie się znajdujemy i jakie jest nasze zadanie.
W grze pokierujemy postacią sympatycznego liska, który początkowo uzbrojony jest jedynie w patyk i możliwość wykonywania uników. Z czasem odblokujemy kolejne elementy uzbrojenia i zdolności, jak chociażby miecz i tarczę, różdżkę do rzucania czarów, linkę z hakiem, bomby i inne bajery. O każdy z nich przyjdzie nam zaciekle walczyć, bo Tunic nigdy nie daje graczowi poczuć się zbyt bezpiecznie. Już sam fakt, że podczas zabawy musimy samodzielnie skompletować instrukcję (!) świadczy o wysokim poziomie trudności gry. Wspomniany poradnik, choć niezbędny, nie odkrywa przed nami wszystkich tajemnic – zapisany jest głównie w niezrozumiałym języku, ale warto wspomnieć, że te przetłumaczone fragmenty przeczytamy także w polskiej wersji językowej.
Jeśli mieliście kiedykolwiek do czynienia ze starymi odsłonami The Legend of Zelda, to w Tunic dostrzeżecie wiele znajomych rozwiązań. Rozgrywkę obserwujemy w rzucie izometrycznym, a zabawa skupia się na rozwiązywaniu zagadek, walkach z wymagającymi przeciwnikami oraz zbieraniu złota na zakup przedmiotów i ulepszeń statystyk. Dość szybko przekonałem się, że gra przypomina też gatunek soulslike. Każda śmierć zabierze nam część waluty, którą możemy odzyskać, powracając do swojego ciała. Chęć zapisania gry i zregenerowania zdrowia wiąże się także z odrodzeniem wszystkich przeciwników w grze, których w pocie czoła mordowaliśmy zaledwie chwilę wcześniej. To niestety sprawia, że trudno Tunic polecić każdemu. To gra, która wymaga anielskiej cierpliwości, czasu i determinacji, by perfekcyjnie opanować jej mechaniki.
System walki oferuje dość podstawowy pakiet funkcji, choć trudno odmówić mu głębi. Biada graczom, którzy będą próbowali toczyć batalie, wciskając bezmyślnie wszystkie guziki naraz. W Tunic trzeba wykorzystywać rozmaite strategie, aby wyjść cało z większości potyczek. Nierzadko wróg będzie miał znaczną przewagę liczebną – sprawę załatwi dobrze rzucona bomba, która zmiecie ich wszystkich z planszy. Możemy także odwrócić uwagę potworów, rzucając kukiełkę z wizerunkiem liska. W większości przypadków trzeba będzie się jednak pogodzić z powolnym opróżnianiem paska zdrowia przeciwników, lecz za każdym razem Tunic tę cierpliwość wynagradza. A to jest naprawdę niezła satysfakcja.
…i teraz nadal są czasy!
Choć niektórzy się od Tunic z pewnością odbiją i oferowana przez produkcję rozgrywka nie zadowoli wszystkich, to oprawę audiowizualną można uznać za uniwersalnie piękną. To zdecydowanie górna półka gier indie ostatnich lat, która dorównuje ślicznemu The Legend of Zelda: Link’s Awakening. Świat zaprojektowano z dbałością o najdrobniejsze detale, dzięki czemu wydaje się być autentycznie żywy. Modele obiektów oraz postaci mają w sobie bardzo dużo uroku – początkowo miałem ochotę przytulać wszystkich napotkanych przeciwników, dopóki nie zaczęli mielić mnie na krwawą papkę. Kolory prezentują się na Switchu zjawiskowo, a całość utrzymuje płynne 30 klatek na sekundę w obu trybach wyświetlania. Dołóżmy do tego przyjemną i relaksującą ścieżkę dźwiękową, a otrzymamy naprawdę spójny i atrakcyjny tytuł.
Przyczepić się muszę do czasu ładowania etapów. Biorąc pod uwagę, jak często podczas gry giniemy lub zmieniamy „planszę”, pozornie krótkie 10 sekund szybko zaczyna irytować. O ile spędzamy z produkcją niedługie sesje, to z pewnością nie zajdzie nam to za skórę; w moim wypadku nie było tak kolorowo. Tunic można ukończyć w 10-15 godzin, co jak na ten gatunek stanowi standardowy wynik.
Powrót z tarczą
Jeśli przepadacie za poziomem wyzwania, jaki oferują stare gry przygodowe pokroju The Legend of Zelda i gatunek soulslike, to w Tunic z pewnością będziecie bawić się świetnie. To tajemnicza, trudna i prześliczna produkcja, która imponuje rozmachem i dbałością o detale. Nie jest to jednak tytuł dla wszystkich, co warto mieć na uwadze, zanim wyślecie biednego, małego liska na niechybną zgubę.
Cena w eShopie: 112,00 zł
Dziękujemy firmie Finji za udostępnienie kopii recenzenckiej gry.
Redaktor
Kosma Staszewski
„Złapałem je wszystkie” więcej razy, niż wypadałoby się przyznać. Z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat, lecz na szczęście uczucia wydają się być odwzajemnione. Na stronie możecie przede wszystkim przeczytać moje recenzje gier, choć wieloma czynnościami – jak chociażby korektą tekstów – zajmuję się zakulisowo. Nic nie przebije dla mnie dobrej kawy flat white.