Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

Hello there! – recenzja Star Wars Jedi Knight: Jedi Academy

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… stworzono grę, którą pokochali…

21 kwietnia 2020

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… stworzono grę, którą pokochali fani Gwiezdnych Wojen. Biorąc pod uwagę fakt, że ówczesna premiera (w 2003 roku) zbiegła się z kinowym debiutem nowej trylogii filmów Georga Lucasa, Star Wars Jedi Knight: Jedi Academy stał się smakowitym kąskiem zapychającym czas między Atakiem Klonów a Zemstą Sithów. Mamy rok 2020, tytuł otrzymał status kultowego i spotyka się w dalszym ciągu ze sporym zainteresowaniem, a na Switchu produkcja zalicza swój debiut i co ciekawe – bez, ostatnio popularnego, przydomka „remaster”. Czy mimo lat na karku Star Wars jest w dalszym ciągu warte uwagi?

 

Z kim jest moc?

 

Fani kosmicznego uniwersum wykreowanego przez George’a Lucasa powinni czuć się syci po skonsumowaniu kąska wysmażonej dla nich historii. W grze wcielamy się w Jadena Korra – młodego chłopaka bądź dziewczyny, gdyż gra pozwala na samodzielne utworzenie postaci na początku historii – który udaje się na szkolenie do zakonu Jedi na planecie Yavin IV, przewodzonej przez samego Luke’a Skywalkera. Szybko jednak okazuje się, że szkolenie należy przyspieszyć i w te pędy wysłać protegowanego na specjalne misje w różnych zakątkach Wszechświata, by powstrzymać budzącą się Ciemną Moc.

 

Podczas historii odwiedzimy planety znane z kadrów filmów. Śnieżne Hoth i pustynne Tatooine to tylko jedne z licznych miejscówek, w które każdy fan Gwiezdnych Wojen chciałby się udać. W wykonywaniu misji z pomocą przyjdą postaci znane fanom serii. Włochaty Chewbacca umili likwidowanie oponentów na Tatooine, natomiast w innych pomoże nam protagonista poprzedniej odsłony cyklu – Kyle Katarn albo inni rycerze Jedi, oczywiście tylko, gdy gracz opowie się po Jasnej stronie Mocy.

 

 

Grę wyróżnia szereg nowości w mechanice rozwoju postaci. Dzięki wspomnianej wcześniej możliwości customizowania (ang. dostosowywania postaci pod swoje wymagania), przeżywana przygoda nabiera bardziej osobistego wydźwięku. Rozpoczynając grę możemy również utworzyć własny miecz świetlny, który wykorzystamy w emocjonujących pojedynkach. Jedi Knight: Jedi Academy rozwija zapoczątkowane w poprzedniej odsłonie starcia na miecze świetlne, oferując aż trzy odmienne style fechtunku (świetlnego): szybki – szybkie, lecz słabe ciosy; średni – zrównoważony; silny – duże obrażenia, wolny ruch oręża. Przełączać się między stylami możemy w trakcie walki, zaskakując przeciwnika wyprowadzanymi atakami. Poza bronią białą gra oferuje również szereg broni dystansowych (karabiny, kusze i pistolety) i miotanych. Przed rozpoczęciem każdej misji kompletujemy swój ekwipunek, a duży wachlarz możliwości zachęca do eksperymentowania.

 

Czym byłyby starcia Jedi bez Mocy, prawda? Początkowo dostajemy dostęp do podstawowych zdolności pomocniczych, jak chociażby leczenie, przyspieszanie oraz specjalny zmysł, dzięki któremu odkryjemy sekrety na mapie, w tym tajne przejścia. Wraz z rozwojem postaci – przed każdą misją możemy również przydzielić punkt umiejętności w wybraną przez siebie moc – odblokujemy nowe zdolności, poszerzając podstawowy wachlarz zdolności. I tu na światło dzienne wychodzi kolejna ogromna zaleta gry – ścieżka rozwoju bohatera. Możemy samodzielnie zadecydować, czy obrać Jasną lub Ciemną stronę Mocy. Decyzja ta nie wpływa wyłącznie na dostępne zdolności, ale i również na przebieg historii, co skutkuje dwoma różnymi zakończeniami. Zachęca to więc do ponownego sięgnięcia po produkcję.

 

 

Oferowane elementy RPG wraz z wiarygodnie oddanym klimatem świata Gwiezdnych Wojen czynią z Jedi Knight: Jedi Academy produkcję na swój sposób wyjątkową. Nowe mechaniki walki oraz dużo rozmaitych etapów, wypełnionych po brzegi interesującą zawartością – jazda na skuterze powietrznym oraz możliwość pokierowania między innymi Tauntaunami – sprawiają masę frajdy nie tylko miłośnikom Star Warsów, ale każdemu graczowi. Rok 2003 był bardzo obfity dla fanów Gwiezdnego uniwersum. Mająca miejsce kilka miesięcy temu premiera Star Wars: The Old Republic podniosła poprzeczkę, której niestety Jedi Knigh: Jedi Academy nie jest wstanie przeskoczyć. Patrząc jednak na pozostałe tytuły wydane w tym roku, najnowsza produkcja Raven Software dostarczy graczom niezapomnianych wrażeń i wpisze się w pamięć na wiele lat.

 

Dla mnie jest to mocne 8 na 10.

 

 

Mmm… Starym być, lepszym nie znaczy.

 

Dobra… wróćmy jednak mentalnie do 2020 roku. Przez te lata nie zmienił się wyłącznie styl recenzji, ale również gry – no, kto by pomyślał. Grając jednak na potrzeby tego tekstu w Jedi Knight: Jedi Academy nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że osoby odpowiedzialne za wydanie tej produkcji w dniu 26 marca 2020 roku zapomnieli o tym, że gry nie są jak wojna i w przeciwieństwie do niej się zmieniają. Omawiany tytuł, moim skromnym zdaniem, próby czasu niestety nie przetrwał.

 

Jest to zadanie niebywale trudne, bo mało która siedemnastoletnia gra potrafi uciec przed nieustannie kłapiącymi zębami czasu. Odpalając po latach Prince of Persia: Piaski Czasu, pierwsze Call of Duty czy Need for Speed: Underground 2 bardzo łatwo odczuć wiele archaizmów, które w 2003 roku były czymś wyjątkowym lub nawet przełomowym, przecierając szlak w swoim gatunku. Aby jednak podtrzymać ducha oryginału i przedstawić współczesnemu odbiorcy towarzyszącą wówczas świeżość produkcji, niektórzy wydawcy decydują się do zainwestowania pieniędzy w wydanie na rynek jeszcze raz tego samego produktu, lecz w nieco zmienionej formie. Coś jak Apple z iPhonem SE, sprzedając model sprzed kilku lat pod płaszczykiem tańszej alternatywy.

 

Popularne ostatnio remake’i starych gier okazały niebywałym sukcesem. Z dobrych przykładów wystarczy wymienić Pokemon: Let’s Go oraz Crasha Bandicoota, czyli gry dostosowane grafiką, gameplay’em, odrestaurowaną ścieżką dźwiękową oraz sterowaniem do współczesnego gracza. Granie w liczące już dwadzieścia pięć lat produkcje nadal potrafi sprawić radość młodemu pokoleniu, którego rodzice wychowywali się na tych samych grach, co oni. Czy Jedi Knight: Jedi Academy należy do takich gier? Spójrzcie na obrazek poniżej.

 

 

Inną opcją, tą nieco tańszą, jest remaster. Zazwyczaj ten ogranicza się do podbicia rozdziałki do FullHD i częstotliwości odświeżania do 60 FPSów, choć to jest rzadkością. Ostatnio miałem okazję ogrywać remaster kampanii Call of Duty: Modern Warfare 2 i wbrew wskazaniom tytułu, trudno jest nazwać go stuprocentowym remasterem. Balansuje on bowiem na cienkiej granicy, gdyż poza lepszą rozdzielczością przede wszystkim odświeża modele postaci i dodaje jeszcze masę efektów graficznych, na które nie było stać ówczesny sprzęt. Gra jednak, w przeciwieństwie do remake’u, nie zmienia gameplay’u, gdyż ten w dalszym ciągu jest satysfakcjonujący i sprawia tyle samo frajdy jak w dzień premiery w 2009 roku. A jak sytuacja wygląda w Jedi Knight: Jedi Academy? Czy jest to prosty remaster? Zerknijcie sobie na obrazek poniżej i sami oceńcie.

 

 

Dwóch zawsze ich jest…

 

Jednak wbrew słowom mistrza Yody, mam wrażenie, że Jedi Knight: Jedi Academy nie kwalifikuje się do remastera, a tym bardziej do remake’u. Z tym faktem nie kryli się również twórcy, gdyż, jak sami dobrze widzicie, tytuł ten pozbawiony jest przydomka wskazującego na jakiekolwiek odświeżenie. Z jednej strony, zwolniło go to z presji dostosowania do współczesnych standardów, z drugiej jednak trochę dziwnym zagraniem byłoby sprzedawanie po siedemnastu latach niezmienionej produkcji. Gra na Switchu wygląda i działa średnio. W niektórych miejscach obraz traci płynność poniżej 60 FPS, co w przypadku tak wiekowej gry jest trochę niedopuszczalne na sprzęcie uruchamiającym Wiedźmina 3. Tekstury wyglądają na nieco odświeżone, jednak tekturowa i sztuczna mimika postaci ze skaczącymi szczękami podczas wypowiadanych kwestii woła o pomstę do nieba. Lepiej prezentował się starszy o rok (z 2004 roku) remake pierwszego MGSa – MGS: The Twin Snakes na Nintendo Gamecube.

 

Elementem, który uległ największemu zestarzeniu jest jednak projekt poziomów oraz cała kampania. Składa się ona z pojedynczych, otwartych etapów, na których należy wykonać mniejsze zadania prowadzące do finalnego starcia z jakimś mniejszym sługusem z czerwonym mieczem świetlnym. Niestety mapy pozbawione są znaczników, przez co jesteśmy zmuszani do krążenia po poziomie, liżąc wszystkie ściany w nadziei natrafienia na mały przedmiot wymagany w misji. Szkoda, że nie pokuszono się o kompas lub oznaczenie celów w jakiś nierażący inteligencji gracza sposób. Plansze są puste i niestety ciągłe bieganie po nich nie wynagradza ładnymi widokami.

 

 

Inna kwestia to walka, która po kilku godzinach ćwiczeń potrafi sprawić satysfakcję Ze względu właśnie na ten elementy gry zdecydowano się udostępnić produkcję na Switchu. Pojedynki z przeciwnikami w kampanii nie stanowią wyzwania – ograniczają się do ciągłego klikania ataku – w przeciwieństwie do starć z innymi graczami w trybie online. Multiplayer na PC spotkał się z ogromną aprobatą fanów i do dnia dzisiejszego cieszy się dużym zainteresowaniem. Początkowo miałem problem ze znalezieniem gry, jednak dla takich kretynów jak ja przygotowano pomoc w formie botów. Z komputerowymi towarzyszami możemy sobie zagrać w każdy tryb, ćwicząc swoje zdolności bitewne przed rzezią z innymi graczami. Starzy wyjadacze łoją tyłki amatorom, aż szkoda patrzeć. Dołączenie się do multi przypomina samodzielne poddanie się Rozkazowi 66. Jest to w dużej mierze spowodowane słabym dostosowaniem sterowania opartego na precyzyjnym ruszaniu myszką do standardów pada. Co prawda Switch pozwala na sterowanie ruchem, jednak nie oddaje on takiej samej dokładności co mysz. Nie jestem pewny, czy w dalszym ciągu gracze PC-towi mogą dołączać się do meczy konsolowców, ale patrząc po niesamowitej szybkości ruchów spotkanych przeciwników, chyba spokojnie mogę potwierdzić tę teorię. Z wojownikiem wyposażonym w myszkę oraz siedemnastoletni bagaż doświadczeń nie wygrasz. Dodatkowo toporne wydawało mi się wybieranie Mocy/umiejętności za pomocą D-Pada. Jest to wyłącznie wina niedokładnego przeniesienia sterowania na kontroler. Wchodząc w opcje można nawet zobaczyć, że do niektórych ruchów nie ma przypisanych klawiszy, gdyż dostępna pula guzików została wyczerpana.  A szkoda, bo przełączenie się między trybami ataku, żonglowanie mocami oraz wykonywanie taktycznych przewrotów mogłoby sprawiać większą frajdę.

 

 

Więcej nauczyć musisz się

 

Jedi Knight: Jedi Academy nie jest złą grą. Tak jak napisałem na początku, trudno jest nie docenić magii Gwiezdnych Wojen i całkiem przyjemnego systemu walki na miecze świetlne. Jednak pierwszy kontakt z grą w 2020 roku będzie przypominać bardziej lekcję historii, aniżeli emocjonującą opowieść dziadka, doprawioną sentymentem. Fani oryginału niech siedzą na swoich PC-tach, a nowi gracze niech zapamiętają Jedi Knight: Jedi Academy z opowieści starszych graczy, którzy wychowali się na przygodach Kyla Katarna i Jadena Korra. Gra jest niestety surowym portem wersji PC-towej, do którego nie przyłożono większej wagi. Przez cały czas nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że produkcja została puszczona przez emulator i wydana do sprzedaży. Świadczyć może o tym na przykład rozpikselowana i nieczytelna plansza informująca o sterowaniu ruchowym dostępnym na konsoli.

Ze względu na fakt, że wersja na Switcha w surowym i oryginalnym wydaniu ukazała się w 2020 roku, będzie oceniana na równi ze współczesnymi produkcjami. Szczególnie, że zaśpiewano za nią 80 zł. Dla porównania, wersja PC-towa kosztuje 35,99 zł. Kradzież w biały dzień? Oceńcie to sami. Moja ocena po mentalnej podróży w czasie do 2003 roku znajduje się na początku recenzji.

 

Cena w eShopie: 80

Podziękowania dla Aspyr Media za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + bogaty świat Gwiezdnych Wojen
  • + angażująca walka na miecze świetlne
  • + wsparcie trybu wieloosobowego

Wady

  • - archaiczna rozgrywka i konstrukcja poziomów
  • - można było pokusić się o odświeżenie modeli postaci
  • - płynność
  • - cena
  • - brak znaczników misji w interfejsie
  • - toporne sterowanie na padzie

4

Wyświetleń: 6242

Redaktor

Mikołaj "Syn Kury" Stryczyński

Legenda głosi, że wykluł się z jaja i od tego czasu pałęta się po świecie, ucząc się języka ludzi. Ze względu na dosyć ubogi system porozumiewania się homo sapiens, preferuje synergiczne doznania komunikacyjne, płynące z gier wideo. Poza tym studiuje, pisze scenariusze, kocha filmy i inne czynności będące czystą synekurą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *