Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

INWAZJA! – recenzja It came from space and ate our brains

It came from space and ate our brains pierwotnie pojawiło…

10 lutego 2020

It came from space and ate our brains pierwotnie pojawiło się na rynku w 2013 roku, debiutując na Steamie. Późniejsza wersja Remastered trafiła również na konsole, a w 2020 do grona platform dołączył Switch. Czy produkcja Triangle Studios zdoła utrzymać graczy przy ekranach na dłużej niż parę godzin?

 

Czysta rozwałka

 

Gra oszczędza nam szczegółów i wrzuca w wir izometrycznej rozgrywki bez żadnego kontekstu. Jedyne znane nam fakty to imię głównego bohatera – Jerry’ego – oraz jego cel: odparcie ataku kosmitów, którzy zaatakowali Ziemię i starają się wymazać ludzkość. Formuła produkcji nie wymaga jednak budowania bogatej sfery fabularnej i pozwala nam czerpać czystą przyjemność z wyrzynania szeregów ufoludków z naszej drogi.

 

 

Do dyspozycji graczy oddano dwa tryby rozgrywki. Pierwszym jest Kampania, która składa się z 6 poziomów, trwających średnio pół godziny. Każdy level rozpoczynamy z prostym pistoletem, a naszym zadaniem jest po prostu dotarcie do końca i przetrwanie wśród armii kosmitów. Pokonując wrogów zdobywamy punkty, mnożone w przypadku zabijania wielu naraz oraz pieniądze. Eksplorując plansze natkniemy się również na skrzynki, z których pozyskamy różne dobra: apteczki, uzupełniające jedno z czterech dostępnych serduszek, tymczasową zamianę broni, bonusy użytkowe, jak chociażby tarcza lub śmiercionośne promienie światła oraz monety. Haczyk jest taki: możemy posiadać tylko jeden przedmiot, co często zmusza nas do podejmowania taktycznych decyzji. Ja najczęściej trzymałem się kurczowo apteczki, co zazwyczaj okazywało się być dobrym wyborem. Warto czasem poświęcić więcej czasu na zwiedzanie, bo nigdy nie wiadomo, co znajdziemy za rogiem.

 

 

Drugi tryb gry to Przetrwanie. Jak nietrudno się domyślić, musimy w nim przetrwać wszystkie fale wrogów i łapać zrzucane przez helikopter bonusy, aby zwiększyć swoje szanse. W tej formie zabawy dostępnych jest aż 12 poziomów, co skutecznie przedłuży zabawę po ukończeniu Kampanii.

 

 

W walce z kosmitami pomoże nam 6 dostępnych broni: standardowy pistolet, karabin laserowy, wyrzutnia rakiet, karabin plazmowy, karabin maszynowy oraz strzelba. Kilka dodatkowych pukawek dostępnych jest w skrzynkach z bonusami. Z dostępnego arsenału wyróżnia się właściwie tylko strzelba oraz wyrzutnia rakiet, bo pozostałe zabawki to właściwie wariacje na temat pistoletu. Za zdobyte pieniądze możemy w dowolnym momencie kupować oraz ulepszać bronie, jednak w trakcie rozgrywki zauważyłem, że dużo bardziej opłaca się kupić jedną na dany poziom i systematycznie zwiększać jej zasięg, obrażenia i szybkostrzelność, co zwyczajnie było bardziej skuteczne od posiadania kilku słabszych. Najbardziej do gustu przypadła mi strzelba, która z satysfakcjonującym dźwiękiem masakrowała wielu wrogów jednocześnie. Z innych broni korzystałem dosyć rzadko.

 

 

W grze dostępne są 4 poziomy trudności: łatwy, średni, trudny oraz wariacki. Po zapoznaniu się ze sterowaniem warto od razu rzucić się na głęboką wodę i zmierzyć z Hardem. Pojawia się na nim znacznie więcej przeciwników, dzięki czemu rozgrywka nieustannie dostarcza emocji i nie daje się sobą znudzić. Jeśli chodzi o samych kosmitów, to napotkamy kilka rodzajów. Różnią się schematem ataków, prędkością poruszania i wytrzymałością, ale jest ich na tyle mało, że dosyć szybko nauczymy się reagować na każdego z nich.

 

 

Mimo swojej prostoty, It came from space and ate our brains wciągnęło mnie na tyle, że trudno mi było nie włączyć kolejnego poziomu. To idealna gra-przerywnik, która sprawdzi się podczas podróży lub oczekiwania. Jedyne, co mógłbym zarzucić rozgrywce, to dość powolne poruszanie się bohaterem (dostępny jest krótki sprint, który jednak niewiele zmienia i długo się ładuje), które spowalniało rozgrywkę oraz nieco puste przestrzenie – temu zaradzi przejście na wyższe poziomy trudności.

 

 

Piękno tkwi w prostocie

 

Za produkcją Triangle Studios zdecydowanie przemawia charakterystyczna oprawa graficzna. Opuszczone miasta, kanały czy jaskinie przedstawione są w Minecraftowo-blokowej formie i dominuje w nich szarość. W świetle latarki Jerry’ego wyłaniają się z niej neonowi kosmici oraz kolorowe strzały naszych broni, co pięknie ożywia scenerię i nadaje grze tożsamości. Te umiejętne zabawy światłem to istna uczta dla oczu!

 

 

Do walki zagrzewa również energiczna muzyka, gatunkowo krążąca między techno a trance. Soundtrack dostosowuje się do akcji na ekranie – im więcej wrogów zmierza w naszym kierunku, tym więcej basów będzie towarzyszyło ich eksterminacji. Satysfakcjonują też efekty dźwiękowe, zwłaszcza broni, choć w tej kwestii jest akurat dość skromnie.

Switch bardzo dobrze radzi sobie z dostarczaniem nam pozytywnych wrażeń. Ani razu nie zdarzyły mi się spadki FPSów, które utrzymują się dzielnie przy 60, co zapewnia niesamowitą płynność rozgrywki. Cieszy też polska wersja językowa, choć w tej grze tekstu jest wyjątkowo niewiele.

 

 

Ziemia ocalona!

 

It came from space and ate our brains to bardzo prosty, ale przyjemny shooter, którego przejście zajęło mi około 7 godzin (w obu trybach). Cieszy wiele dostępnych poziomów trudności, które jednak nie zatuszują braku większej różnorodności w rozgrywce – czy to w kwestii przeciwników, czy dostępnych broni. To gra, która świetnie sprawdzi się podczas krótkich sesji, jednak po jej ukończeniu nie czułem potrzeby ponownej batalii z kosmitami. Może przekona was lokalny co-op do 4 graczy – ja z uśmiechem odkładam na wirtualną półkę.

Cena w eShopie: 59,99 zł

Podziękowania dla Better Gaming za dostarczenie gry do recenzji.

 

 


Podsumowanie

Zalety

  • + minimalistyczna, lecz śliczna oprawa graficzna
  • + przyjemna rozgrywka
  • + lokalny tryb wieloosobowy
  • + różne poziomy trudności i dwa tryby gry

Wady

  • - mała różnorodność w kontekście przeciwników oraz broni
  • - powolne przemierzanie dość rozległych poziomów (sprint nie pomaga)
  • - dość krótka
  • - to gra, do której się nie wraca

6

Wyświetleń: 2381

Redaktor

Kosma Staszewski

Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *