RecenzjeRecenzja
RecenzjeArtykuł

Ludzie lisy i mroźne klimaty na zakończenia lata – recenzja Vambrace: Cold Soul

Co zrobiłbyś w sytuacji, gdy otrzymujemy w spadku kilka kartek…

6 września 2019

Co zrobiłbyś w sytuacji, gdy otrzymujemy w spadku kilka kartek i magiczny naramiennik, z którym jednak musisz udać się w daleką podróż, a na miejscu okazuje się, że ktoś zmasakrował większość mieszkańców, zamieniając ich jednocześnie w nieumarłe zombie? Jeśli na tak zadane pytanie odpowiadasz: „Opylam zbroje, a kasę wydaję na dziewczyny i mocny alkohol!”, to raczej nie wpisujesz się w tok myślenia głównej bohaterki Vambrace: Cold Soul, która postanawia uratować całą sytuację i pokonać antagonistę.

 

Gra surowa, a zarazem piękna niczym zima… oraz życie

 

Mroczne klimaty ostatnio dobrze się sprzedają. Widać to chociażby po sporym sukcesie odświeżonego Resident Evil i pomimo faktu, iż Vambrace to całkiem inny produkt, to swoją specyfiką mocno uderza właśnie o quasi horrorowy design. Być może taki efekt wynika z faktu, iż poprzedni twór koreańskiego studia Devespresso to właśnie gra grozy (The Coma: Recut), a sami twórcy chcą specjalizować się w takich produkcjach… a być może po prostu rozkręcili za bardzo klimat, co zainspirowało ich do pójścia właśnie tą ścieżką? Odpowiedzi na te pytania chyba próżno szukać i nie taki jest cel tej recenzji. Jedno jest z kolei jest pewne: wszechogarniająca szarość i czerń świetnie wpływa na immersję i pasuje do całej stylistyki gry.

 

 

Wręcz genialnie i obłędnie wygląda grafika, która wydaje się najmocniejszą stroną produkcji. Na każdym kroku w świecie gry widać oryginalność otoczenia oraz przemyślaną konstrukcję świata. Taki wygląd świetnie prezentuje się na Switchu i nie ujawnia choćby w najmniejszym stopniu jego dość słabych bebechów. Wspominałem również o ogólnym poczuciu imersji i stoi ona faktycznie na bardzo wysokim poziomie.. Pomimo ponad trzydziestostopniowych upałów za oknem, mi autentycznie bywało zimno… i bynajmmniej nie chodzi mi o moje relacje z żoną, lecz o uczucie płynące jedynie z prowadzonej rozgrywki. Pod względem ogólnej „mroczności” stylistyki i „klimatyczności”, bije na głowę chociażby Diablo III (o co w sumie nietrudno), a nawiązuje do drugiej części tej serii. Naprawdę wielkie brawa należą się osobom, które odpowiadały za projekt artystyczny oraz szkice koncepcyjne. To po prostu wygląda wspaniale!

Wszechogarniające nas piękno uniwersum przedstawionego w grze jest czymś autentycznie namacalnym i wspaniałym. Zachwycić można się również fabułą, która pomimo motywów typowych dla gatunku RPG, zaskakuje oryginalnością. Na swojej drodze będziemy mieli możliwość spotkać m. in. pięć różnych ras (również wspomniani w tytule liso-ludzie), mnogie hordy przeciwników (duchów) oraz bossów, obdarzonych różnymi mocami. Całokształt wizualnych doznań sprawia, że świat jest żywy, imponujący i całkowicie wciągający. Podróżując przez kolejne lokacje, natkniemy się ponadto tu i ówdzie na porozrzucane strony Kodeksu, czyli księgi opisującej całe uniwersum, która stanowi istotną składową fabuły. Te strzępki informacji dostarczają nam wiedzy o otaczającej nas rzeczywistości i fabule (dlatego też polecam zbieranie wszystkich tych stron). Co ciekawe, doznamy tego w mało praktykowanej już konwencji dungeon-crawler.

 

 

Gra niesprawiedliwa i okrutna niczym zima… oraz życie

 

Grając już kilka godzin, dojdziemy do wniosku, że tytuł jest piekielnie trudny, a co gorsza – niesprawiedliwy. Jak w życiu, niektórzy już na starcie mają łatwiej, a ich działania to swoisty marsz od sukcesu do sukcesu. W tej grze niestety tego nie doświadczymy. Tu po prostu mamy cały czas pod górkę i jest nam zwyczajnie trudno. Jak doskonale wiemy, wielbicieli hardcore’u i masochistów w grach, z upodobaniem oddających się torturom w Dark Souls i Sekiro, nie brakuje. Niemniej, trudność i niedostępność to dwie różne strony medalu, a gracze casualowi szybko odstawiają produkcje z wyśrubowanym poziomem trudności. Zabieg zastosowany przez Koreańskie studio mimo to wydaje się być celowy, a grupa odbiorców dobrze określona. Nie wszyscy lubią i odnajdują się w mocno specyficznym gatunku, jakim jest  rougelike z wyraźnie zarysowanymi elementami RPG, a pomimo tych ograniczeń, po zapoznaniu się z pozycją możemy dojść do wniosku, że gra ta odciśnie piętno na nas samych.

 

 

Skazy na diamencie, a raczej lodowym soplu

 

Porównanie Vambrace: Cold Soul do diamentu to oczywiście spore nadużycie, ale faktem jest, że ta pozycja wyraźnie wyróżnia się na tle całej tej (w pewnym sensie nijakiej) „bryły” gier tworzonych na zasadzie kalki.  Niestety, sam produkt od Devespressonie nie jest bez wad.

Na pierwszy ogień idzie skalowanie tekstu. Dialogi przedstawione na ekranie konsoli są czytelne. Mimo to w trybie przenośnym wybór własnych wypowiedzi w czasie prowadzenia rozmów stwarza już duże problemy. Spowodowane jest to nie tyle złą kalibracją tekstu, co podświetleniem wybranej wypowiedzi na nijaki, szary kolor, czyniąc ją tym samym „rozlaną”.

Daje się we znaki również niepraktyczna mapa, która w gruncie rzeczy jest bardzo niewygodna i irytująca. Powodowało to w moim przypadku częste błąkanie się po kolejnych lokacjach, a dostępne przejścia wybierałem bardziej na zasadzie wyliczanki, niż analizując otoczenie. Koniec końców, pomimo wyższego wykształcenia, nie opanowałem sztuki jej odczytu. Prezentowane przeze mnie szperanie tu i ówdzie oraz zwiedzanie każdego zakamarka nie wchodzi w grę, gdyż z każdą otwartą parą drzwi i przejściem do kolejnego pomieszczenia, rośnie współczynnik terroru (przedstawionego za pośrednictwem zielonego paska z lewej strony ekranu). Po osiągnięciu poziomu krytycznego, naszym oczom ukazuje się zielona mgła, a następnie przeciwnicy oraz duchy „skubiące” nasze zdrowie, co w połączeniu z faktem, iż nie mamy możliwości leczenia się poza obozowiskiem, jest mocno ograniczające.

 

 

Przyczepić można się też do systemu walki. Same batalie rozgrywane są w sposób turowy w formacie 4×4 i czuć w nich wysoki poziom trudności. Giniemy naprawdę często i gęsto, przy czym ziemia nie jest usłana ciałami wrogów, ale naszych towarzyszy. Ewidentnie przekracza to pewien poziom tolerancji u mniej odpornych graczy i powodować może w konsekwencji frustrację. Ponadto w żaden sposób nie wykorzystany został tu aspekt taktyki w rozgrywaniu potyczek. Tank na przód oraz odpowiednia kombinacja sparowań i ciosów wystarczy na każdego przeciwnika… no i szczęście. To ostatnie ma ogromne znaczenie w rozgrywce, gdyż wszystko, na co natkniemy się podczas naszych przygód, generowane jest losowo.

Makabryczne są również „zagadki”, z którymi przyjdzie mierzyć nam się w trakcie eksploracji uniwersum. Przy czym zaznaczam od razu, że nie chodzi mi wcale o ich poziom złożoności lub nieprzystępność. Mówiąc szczerze, są one skrajnie głupie, nielogiczne i ograniczają się na dobra sprawę jedynie do wyboru którejś z kilku opcji dialogowych. „Wolisz czekoladę czy cukierka?” – z tak zadanym pytaniem zawsze będzie mi się właśnie  ten tytuł kojarzył i należy zaznaczyć z całą stanowczością, że w czasie poprzedzającym dojście do osoby, która je zadaje, nie napotkałem żadnej wskazówki, która mogłaby naprowadzić mnie na „poprawną” odpowiedź (tym bardziej, że ze słodyczy preferuję kiełbasę).

 

 

To piękna, czy straszna?

 

Odpowiedz brzmi… no, tak jak zima – ta gra ma swoje piękne, ale i okrutne oblicze. Twórcy roguelike’ów chcą, aby ich gry były zabawą, ale też wyzwaniem, a przede wszystkim – satysfakcjonujące z przejściem kolejnego etapu. Można śmiało powiedzieć, że Devespresso Games uchwyciło wszystkie trzy zasady w Vambrace: Cold Soul. Koreańska produkcja nie jest tylko świetną grą z powodu wykreowania fascynującego świata lub wciągającej atmosfery. Vambrace rozumie, co to znaczy być roguelike w ciele i w duchu. W tytule tym jest tu wiele głębi i wyzwań. Wszystko to sprawia, że Vambrace: Cold Soul jest doskonałym przedstawicielem swojego gatunku. Zdecydowanie na plus wypada również fakt, iż wydanie tej pozycji na Switchu w żaden sposób nie odejmuje jej klimatu i specyfiki. Nie doświadczymy tu lagów, długich okresów wczytywania kolejnych etapów czy przeciągających ładowań zapisów stanów rozgrywki. Na sprzęcie Nintendo gra wygląda pięknie.

Podziękowania dla Headup za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + piękno uniwersum
  • + ciekawa i nietuzinkowa fabuła
  • + oryginalność koncepcji
  • + pełna kompatybilność ze Switchem

Wady

  • - trudność
  • - nienormalne „zagadki”
  • - mało czytelna mapa
  • - częściowo nieczytelny tekst

7

Wyświetleń: 3008

Redaktor

Łukasz "Marian" Kominiarek

Gdy pewnego dnia zobaczyłem na Internetach recenzję Zeldy: Breath of the Wild, zrozumiałem, że muszę w nią zagrać. Właśnie ta myśl skłoniła mnie do zakupu Switcha, którego zdecydowanie nie żałuję. Moja ścieżka gracza jest chyba typowa dla osób wychowywanych w latach 90-tych: Pegasus, PC, następnie PlayStation oraz Switch. Jako ojciec i mąż prawdziwie doceniam wszystkie zalety płynące z hybrydowej konstrukcji produktu Nintendo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *