Jak niektórzy z was pewnie zdążyli się przekonać na łamach naszego portalu, z Pokémonami związany jestem od kilkunastu lat, ukończyłem wszystkie główne gry i uważam się za fana serii. Wstyd mi zatem przyznać, że nie miałem raczej do czynienia ze spin-offami z tego uniwersum. Lata temu Pokémon Mystery Dungeon: Red & Blue Rescue Team przewinęły się przez moje ręce, ale przytłoczył mnie wtedy gameplay – jakże inny od tego z „klasycznych” gier Pokémon – i po prostu mnie nie wciągnęło. Kiedy usłyszałem, że nadchodzi remake pod skomplikowanym tytułem Pokémon Mystery Dungeon Rescue Team DX (uf), stwierdziłem, że podejdę do niego ze świeżym spojrzeniem i bez większych oczekiwań. I pozytywnie się zaskoczyłem, bo w tak uzależniające i niesamowicie przyjemne Pokémony nie grałem od dawna.
Wskaż mi Pokémona, a powiem ci, kim jesteś
Tym razem gry nie rozpocznie pasjonująca dyskusja z siwiejącym profesorem na temat naszej płci, a zamiast tego staniemy przed dość ciekawym testem psychologicznym. Odpowiadając na pytania dotyczące naszej osobowości, np. czy lubimy spędzać czas z innymi ludźmi lub jak zareagowalibyśmy na dłoń wystającą z sedesu, gra zacznie przetwarzać zebrane dane i ostatecznie wskaże nam Pokémona, którego najbardziej przypominamy charakterologicznie. To właśnie w jednego z 16 stworków wcielimy się na całą grę, zatem jest to dość istotne. Ucieszyło mnie, że można nie zgodzić się z grą i wybrać dowolnego Pokémona z puli. Wynik mojego quizu wskazywał, że jestem Charmanderem, jednak lepiej poczułem się w skórze Cyndaquila. Po wyborze startera musimy jeszcze dobrać swojego Pokémonowego przyjaciela i możemy ruszać w nieznane.
Pokémon Mystery Dungeon Rescue Team DX dosyć mocno odbiega od formuły, do której przyzwyczaiła graczy główna seria. Przede wszystkim dlatego, że nie zobaczymy tu ani jednego trenera, bo to właśnie Pokémony są główną osią rozgrywki oraz historii.
Wybrany przez nas Pokémon budzi się w jakimś lesie, zupełnie otumaniony. Po krótkiej analizie okolicy i sytuacji zdaje sobie sprawę, że… jest człowiekiem zaklętym w ciele Pokémona. Z letargu wyrywa go wybrany przez nas partner, który, słysząc o jego problemie, postanawia mu pomóc. W międzyczasie w świecie Pokémonów siły natury szaleją, utrudniając im życie. Z tego powodu nasi bohaterowie zakładają drużynę ratunkową, a między wykonywanymi dla okolicznych stworków zleceniami zagadka zamiany w Pokémona będzie powoli odkrywać swoje tajemnice.
Przyznam, że historia opowiedziana z perspektywy Pokémonów była dla mnie zaskakująco świeża i dużo bardziej dojrzała, niż się tego spodziewałem. Mystery Dungeon pełne jest ciekawie zarysowanych postaci, fabuła naprawdę wciąga i zachęca do dalszej gry, a kilka momentów potrafi nawet wzruszyć. Choć jest to co prawda jedynie remake gier wydanych w 2005 roku, to opowieść spodobała mi się sto razy bardziej niż w nielogicznych Sword & Shield.
W głąb lochów
Rozgrywka w Mystery Dungeon opiera się przede wszystkim na tytułowych dungeonach. W grze jest ich aż 44, każdy generowany losowo, o innym poziomie trudności i ilości pięter (najdłuższe sięgają setki). Poruszając się po lochach można odnieść wrażenie, że gra toczy się w czasie rzeczywistym, ale to nadal system turowy znany z głównych odsłon serii. Poruszamy się naszym Pokémonem oraz jego partnerem po terenowej siatce, możemy zbierać przedmioty (zaznaczone wygodnie na mapie) i walczyć z innymi potworkami. W tej kwestii zasady są takie, jak w standardowych grach Pokémon: każdy stworek dysponuje pulą czterech ruchów o określonych typach i może wykonać jedną czynność na turę. Za pokonanych przeciwników otrzymujemy punkty doświadczenia, które pomogą nam wzmocnić drużynę. Celem każdego dungeonu jest zazwyczaj pokonywanie kolejnych pięter i dotarcie do końca, a z każdym kolejnym to zadanie staje się coraz trudniejsze.
Początkowo miałem trudności z odnalezieniem się w mechanikach rozgrywki, jednak wizyta u stacjonującego w miasteczku Makuhity pomogła mi je pokonać. Pokémon ten zaoferuje nam naukę sterowania i przydatnych w grze zdolności oraz nagrody za zaliczenie każdego z treningów. Warto się tam udać na początku gry, bo jest to bardzo solidny samouczek.
Poza dwójką Pokémonów wybranych na początku zabawy, do drużyny możemy dołączać również stworki napotkane w lochach. Mechanizm ten jest jednak dość skomplikowany i według mnie nieintuicyjny. Tylko w sytuacji, gdy kontrolowany przez nas Pokémon zada ostatni cios przeciwnikowi, mamy pewną szansę na to, że zechce on dołączyć do naszych wojaży. Wiele razy zdarzało mi się, że to mój partner dobijał wrogów, co początkowo było dość irytujące. Szanse na dołączenie Pokémona można zwiększyć za pomocą przedmiotów i specjalnych zdolności. To jednak nie wszystko. Aby móc faktycznie złapać przeciwnika, musimy uprzednio wybudować mu specjalne siedlisko, co zrobić możemy wyłącznie u miejscowego Wigglytuffa. Dodaje to pewną warstwę strategii do rozgrywki – musimy dobrze przewidzieć, jakie stworki możemy napotkać w kolejnym lochu, aby nie stracić szansy na ich złapanie. Istnieje na szczęście przedmiot, który umożliwia transakcje z Wigglytuffem wewnątrz dungeonów. Każdy obóz charakteryzuje się inną pulą Pokémonów, które mogą tam przebywać, zatem polecam pierwsze pieniądze poświęcić na odblokowanie wszystkich – a będzie to kosztowna inwestycja. Mechanika dołączania Pokémonów do drużyny wydaje mi się nieco przekombinowana.
We wspomnianym kilkukrotnie miasteczku możemy oddać się kilku aktywnościom w przerwie od dungeonów. U Wigglytuffa odblokujemy nowe obozowiska, Persian przechowa nasze pieniądze (co polecam robić po każdej wyprawie, bo śmierć w lochach oznacza utratę wszystkich przedmiotów i kasy), Kangaskhan zaopiekuje się wszystkimi przedmiotami, duet Kecleonów sprzeda nam dobra użytkowe oraz TMy potrzebne do wyuczenia nowych ruchów, Gulpin pomoże nam tworzyć kombinacje ataków i nimi zarządzać, a u Makuhity – poza samouczkiem – możemy wytrenować swoje Pokémony, o ile posiadamy odpowiednią przepustkę. Tych są trzy rodzaje: brązowy, srebrny i złoty, a każdy z nich deklaruje ilość czasu, jaki możemy spędzić w specjalnym lochu treningowym.
Poza popychaniem fabuły do przodu, lwią część rozgrywki stanowią zlecenia. Pokémony w potrzebie zwrócą się do nas po pomoc, a prośby te są rozmaite. Niekiedy będziemy musieli zdobyć przedmiot z konkretnego piętra dungeonu czy uratować jakiegoś Pokémona w opałach. Nowe ogłoszenia pojawiają się codziennie na tablicy, przez co czasami trudno jest oderwać się od kolejnych zadań. Najlepszym patentem jest zebranie jak największej ilości zleceń z jednej lokacji i wykonanie ich wszystkich za jednym zamachem. Po udanym wypadzie Pokémony zaoferują nam nagrody – często wartościowe przedmioty, pieniądze, a także punkty, których potrzebujemy do awansu w hierarchii drużyn ratunkowych. Każdy awans zwiększa pojemność naszego plecaka, obozów i inne przydatne statystyki.
Formuła rozgrywki niekoniecznie przemówi do każdego gracza, bo po pewnym czasie może okazać się monotonna. Schemat jest prosty: miasteczko i zebranie zleceń -> wykonywanie ich -> zbieranie nagród -> okazjonalnie popchnięcie fabuły do przodu i tak w kółko. Ja nie miałem z tym żadnego problemu, bo gameplay jest na tyle przyjemny, że trudno było mi się oderwać od konsoli, a syndrom „jeszcze jednego zlecenia” zdecydowanie dał mi się we znaki. Bądźcie jednak tego świadomi – Mystery Dungeon to gra, która wymaga solidnego grindu.
Chodź, pomaluj mój świat…
Ukończenie wątku głównego zajęło mi około 10 godzin, jednak na tym moja przygoda zupełnie się nie skończyła. Po przejściu gry odblokowują się nowe dungeony oraz, nareszcie, możliwość ewoluowania swoich Pokémonów, co z pewnością przyda się w bardzo wymagających potyczkach. Trochę żałowałem, że ewolucja dostępna jest tak późno, jednak wymagał tego format fabuły. Ucieszyło mnie natomiast, że w remake’u dostępne są stworki, których w pierwotnej grze nie było. Poza Pokémonami z pierwszych trzech generacji spotkamy również te z czwartej, a nawet jednego z szóstej – powraca też fantastyczna mechanika Mega Ewolucji.
Na tle pierwowzoru Mystery Dungeon Rescue Team DX wyróżnia się przede wszystkim oprawą graficzną. Gra wygląda jak przepiękny obraz, niektóre widoki są pełne niesamowitego uroku, a całość nadaje produkcji charakteru. Znakomita jest również ścieżka dźwiękowa. Każdy loch i lokacja posiada swoją unikatową nutę, która automatycznie kojarzyła mi się z erą Game Boy Advance. Zdarzały mi się momenty, kiedy celowo zostawałem w miasteczku, aby nacieszyć się odtwarzaną tam melodią. Soundtrack jest fantastyczny i jestem pewien, że zapadnie na długo w mojej pamięci.
W kwestii samego Switcha właściwie nie ma zbytnio o czym mówić. Gra działa płynnie, utrzymując stale 30 klatek na sekundę i trudno się do czegoś przyczepić, choć zauważyłem, że w trybie przenośnym wygląda nieco lepiej, lecz to zapewne kwestia preferencji. Nie uświadczymy jednak polskiej wersji językowej, ale to chyba nie powinno nikogo dziwić. Historia opowiadana jest w grze wyłącznie za pośrednictwem tekstu, zatem osoby, które nie znają angielskiego, mogą mieć z tym kłopot.
By uchronić świat od dewastacji!
Pokémon Mystery Dungeon Rescue Team DX to świetna odskocznia od klasycznych odsłon serii, ale również bardzo solidna, samodzielna produkcja. Opowiadana historia wciąga od pierwszych spędzonych z grą minut, piękna i kolorowa grafika zachwycają oczy, ścieżka dźwiękowa wprawia nóżkę w rytmiczne podrygi, a formuła rozgrywki nie pozwala odkleić się od konsoli. Cieszę się, że dałem temu pobocznemu cyklowi drugą szansę, bo bawiłem się naprawdę świetnie. Mimo ukończenia wątku głównego gra nadal skrywa przede mną wiele tajemnic, które z przyjemnością planują odkrywać. O ile lubicie Pokémony i taktyczne RPGi, to bierzcie w ciemno i dołączcie do Pokémonowej grupy ratunkowej.
Redaktor
Kosma Staszewski
Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.