Szósta rano, dzwoni budzik, myjesz zęby, jesz śniadanie, tyrasz do szkoły/pracy. Dopinasz „dedlajny” z wywalonym jęzorem/piszesz niezapowiedzianą kartkówkę z matmy, odwalasz manianę – lądujesz u dyrektora/szef grozi wyrzuceniem z roboty. Szybki obiadek, powrót do domu, odpalasz fejsa, oglądasz posty na NintendoSwitch.pl, potem jakaś gierka/film/serial. Zerkasz na zegarek – pierwsza trzydzieści. Ciężkie powieki spuszczają kurtynę snu, przysłaniającą powoli gasnące światło kolejnego dnia, tylko po to, by… Szósta rano, dzwoni budzik (…) No, ile można? A może by tak przeciwstawić się wyniszczającej rutynie?
Niby Golf, a trochę Passat
Z What the Golf? jest jeden problem – można tę grę opisać jednym zdaniem, jednak pominęłoby się w ten sposób cały jej urok. Można też poświęcić jej całą książkę, jednak odebrałoby to jej magię, kryjącą się w każdym kolejnym etapie. Pozwólcie więc, że zacznę od najważniejszej uwagi – to nie jest gra o golfie.
Sami chyba przyznacie – golf jest nudny; gra przekonuje nas do tej tezy wielokrotnie. Od niepamiętnych lat golf staje się nieodłącznym elementem każdej marki, starając się trafić do salonów niedzielnych graczy pod płaszczykiem przyjemnej dla wszystkich rozrywki. Mario i Sonic mieli okazję stać się twarzą sportu uderzanego, tuż obok ucieleśnienia golfa – Tigera Woodsa oraz golfowej serii Sony – Everybody’s Golf. Jednak, bez względu na markę, każdy z tytułów oferuje to samo, z minimalnymi różnicami w systemie regulacji siły uderzenia. Dlatego, gdy uruchomiłem recenzowaną grę, moją głowę zaprzątało pytanie – What the golf?
Gra bowiem zaczyna się niewinnie – ot, to trafimy piłką golfową do dołka, regulując siłą i kierunkiem uderzenia za pomocą manipulacji czerwonej strzałki. Nuda, prawda? Jednak, gdy w kolejnym etapie zamiast piłki do dołka mamy trafić golfiarzem, gra zaczyna schodzić na osobliwe tory. Po trafieniu w wyznaczone miejsce domem jednorodzinnym, sofą i jeszcze kilkoma niezwiązanymi z golfem przedmiotami, lądujemy wreszcie w tajnym laboratorium, w którym starano się rozgryźć fenomen golfa; i tu, moi drodzy, zaczyna się dopiero prawdziwa zabawa.
Niby golf, a trochę bezrękawnik
Przemierzając piłką dziesięć segmentów podziemnego centrum badań rozwoju golfa, przyjdzie nam rozwiązać jedne z najzabawniejszych zagadek w historii gier wideo. Każda z nich jest swojego rodzaju wariacją na temat golfa; większość z nich polega na trafieniu piłką w dołek oznaczony pomarańczową flagą. Mimo tej prostej reguły w grze nie ma czasu na nudę. Twórcy wyraźnie zadbali o to, by każdy kolejny poziom zaskakiwał nowymi regułami.
W każdym z dziesięciu etapów spotkamy mechaniki ze znanych serii, jak Rocket League, SuperHot, Portal, a nawet Super Mario, dostosowanymi do realiów zręcznościowych zagadek logicznych. Miłe żarty nie tylko nadają grze lekkości odbioru, ale przede wszystkim dostarczają przy każdym kolejnym poziomie uczucia nowości. Nie potrafię podać innej produkcji pozwalającej na rozegranie golfa 2D w stylu platformowym oraz przebycie zróżnicowanego, trójwymiarowego toru przeszkód w widoku pierwszoosobowym – oczywiście z perspektywy piłki.
Niby golf, a trochę flog
Czym byłby golf bez trybu dla dwóch graczy? Przed tym schematem niestety nie udało się uciec, ale zrealizowano go równie dobrze i pomysłowo. Zamiast klasycznej zabawy w trafianie do dołka z jak najmniejszą liczbą uderzeń, postawiono na szereg minigier realizowanych w formie wyścigu. Pomysłów jest wiele i każdy zaskakuje na każdym kroku. Doskonała zabawa na imprezy dla znajomych – wszystko możliwe przy jednej konsoli.
Co ciekawe, gra zawiera również odrobinę „autopromocji” w formie trybu „Pokaż znajomemu”, składającego się z kilku poziomów z różnych etapów. Bardzo dobra forma dema, szczególnie dla osób pytających „Mogę spróbować?”.
Prostota. Nie tylko sterowania, ale również wizualna nadaje produkcji specyficznego uroku. Mimo podejścia do siebie z dystansem całość zrealizowana jest ze smakiem, przez co gra nie przeradza się w autoparodię. „Plastusiowa” oprawa graficzna wzbogacona jest przyjemnie przygrywającą w tle muzyką, pozwalając na bezproblemowy relaks po pracy.
Niby golf, a jednak golf
Towarzyszące przy każdej porażce okrzyki publiczności oraz brawa przy trafieniu do dołka utwierdzały mnie w przekonaniu, że jestem raczej uczestnikiem nowej formy sitcomu niż turnieju golfa. Tak jak każdy element humorystyczny jest wykonany wręcz doskonale, to niestety niektóre elementy rozgrywki można by odrobinę poprawić.
Mimo dużej różnorodności poziomów i rządzącymi się nimi mechanik, niestety nie pokuszono się o znaczne rozwinięcie każdej z nich. Brakowało mi większego wyzwania w trybie dla jednego gracza, bo poza limitami uderzeń niestety nie przygotowano trudniejszych etapów, wymagających większego wysilenia szarych komórek. Z myślą o purystach przygotowano specjalny tryb „Niemożliwych wyzwań”, więc nawet fani mocnych wrażeń powinni znaleźć coś dla siebie.
W niektórych etapach problematyczne wydawało się sterowanie. Regulacja siły uderzenia przy pomocy przycisku niestety nie pozwalała na precyzyjnie wymierzenie strzału, który okupiony był licznymi westchnieniami publiczności. Odniosłem również wrażenie, że na niektórych etapach błędnie wykrywana jest kolizja piłka-flaga. Niekiedy mankament ten działał na moją korzyść, więc załóżmy, że nie potraktuję tej wady jako minus odbierający punkty z finalnej oceny. Niestety, poza serią krótkich wyzwań i dawki śmiechu, w grze nie znajdziemy za dużo zawartości. Jak za grę wycenioną na 80 zł, to niestety cena nie jest adekwatna do treści.
Czyli w zasadzie co?
Jeżeli jesteście zmęczeni szablonowymi produkcjami oraz stoicie na bakier z golfem, to zdecydowanie powinniście spróbować What the Golf? Nieschematyczne etapy, autoironiczny humor oraz dobra zabawa dla znajomych na jednej kanapie powinny przekonać niezdecydowanych. Długo zwlekałem z zagraniem, czego bardzo teraz żałuję. Jeżeli cena nie gra dla was roli, to bierzcie w ciemno. Gwarantowana dobra zabawa, z dużym naciskiem na ZABAWA.
Cena w eShopie: 80,00 zł
Podziękowania dla Dead Good PR za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Mikołaj "Syn Kury" Stryczyński
Legenda głosi, że wykluł się z jaja i od tego czasu pałęta się po świecie, ucząc się języka ludzi. Ze względu na dosyć ubogi system porozumiewania się homo sapiens, preferuje synergiczne doznania komunikacyjne, płynące z gier wideo. Poza tym studiuje, pisze scenariusze, kocha filmy i inne czynności będące czystą synekurą.