Hero RecenzjeRecenzja
Hero RecenzjeArtykuł

Nostalgia, na którą mnie nie stać – recenzja Disney Speedstorm

Od premiery Mario Kart 8 Deluxe minęło już prawie sześć…

24 kwietnia 2023

Od premiery Mario Kart 8 Deluxe minęło już prawie sześć lat i niewiele jest gier wyścigowych, które mogą ścigać się z hydraulikiem o tytuł lidera na rynku. O kawałek tego smakowitego tortu postanowił powalczyć moloch Disney, czego efektem jest Disney Speedstorm. Produkt firmy Gameloft jest idealnym przykładem modelu pay-to-win, w którym satysfakcja gracza nie gra większej roli. Liczy się tylko to, ile kasiory wydusi ci z portfela Kaczor Donald.

 

 

Możecie kojarzyć, że zapowiedź Disney Speedstorm z 2022 roku opisywała grę jako darmową. Aktualnie można jednak pograć wyłącznie we wczesnym dostępie, który producent sprzedaje w trzech wariantach: standardowym w cenie 139,99 zł, „Deluxe” w cenie 239,99 zł oraz „Ultimate” w cenie 329,99 zł. Wersje różnią się między sobą dostępnymi na początku bohaterami, zasobem udostępnionej waluty, skórkami i innymi elementami personalizacji konta. Kiedy zagramy za darmo? Na razie nie wiadomo, twórcy celują w końcówkę 2023 roku/początek 2024 roku. Nie kupujmy kota w worku i sprawdźmy, czy disnejowskie silniki ryczą tak jak powinny.

 

 

Miłe złego początki

 

Gra dostępna jest w 14 różnych językach, lecz niestety nie zagramy po polsku. Może to stanowić nie lada barierę dla młodszych graczy, do których produkcja zdaje się być skierowana. „Zdaje się” to w kontekście Disney Speedstorm fraza kluczowa, a brak polskiej wersji językowej to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

 

 

Ścigać możemy się w kilku trybach. Starter Circuit to swoisty samouczek podzielony na sześć rozdziałów, podczas którego poznamy podstawy zabawy i odblokujemy pierwsze fanty. Ponadto dostępny jest czasowy Season Tour, specjalne wydarzenia, prywatne wyścigi ze znajomymi, mecze rankingowe i gra lokalna. Na Switchu ekran dzieli się jedynie dla dwóch graczy; posiadacze PS5, XSX i PC zaproszą do zabawy nawet czterech.

 

 

Disney Speedstorm jest dość typowym przedstawicielem gatunku kart-racing, choć ma parę asów w rękawie. W wyścigu bierze udział maksymalnie ośmioro kierowców, a zasady nie odbiegają od kanonu. Na zakrętach możemy driftować, a im dłużej ładujemy skręt, tym większe przyspieszenie otrzymamy po zwolnieniu przycisku. Dostępne jest także ręczne „wziuuuum!”, które obrazuje pasek na górze ekranu. Zapełniamy go poprzez driftowanie i atakowanie przeciwników, wobec czego wyścigi utrzymują bardzo szybkie tempo.

 

 

Jak na grę z gokartami przystało, bohaterowie z radością podkładają sobie nawzajem świnie. W trakcie wyścigu możemy wjechać w kolorowy Item Box, aby otrzymać losową moc z puli dostępnej dla danej postaci. Tu Speedstorm rzuca graczom podkręcaną – ataki mają różne efekty zależnie od kierunku (przód/tył) i naładowania. Przykładowo: naciśnięcie Płomienia na chwilę otoczy nas ognistą obręczą; rzucenie go za siebie sprawi, że pozostawimy na trasie ognistą ścieżkę, a naładowanie wyzwoli sporą eksplozję, która zrani wszystkich przeciwników w okolicy. Dostępnych umiejętności jest sporo (a każdy bohater posiada też unikalną), co tworzy mnóstwo możliwości zdobycia przewagi. Przyznam jednak, że trzeba to poćwiczyć – w trakcie jazdy na ekranie dzieje się tak dużo, że nie sposób zapamiętać efekty każdej mocy. Problem z tym systemem mogą mieć również młodsi gracze, bo jest dość skomplikowany.

 

 

Kim zagramy?

 

Na ten moment pościgamy się postaciami z takich filmów, jak Mulan, Potwory i spółka, Piraci z Karaibów, Herkules, Piękna i Bestia czy Księga dżungli (ktoś go jeszcze pamięta?). Jest ich zdecydowanie mniej, niż się spodziewałem, ale nowe twarze z pewnością dołączą do gry w kolejnych aktualizacjach. Modele rajdowców prezentują się nieźle, choć animacje są nieco drętwe. Gumy spalimy natomiast na dziewięciu trasach, które dostępne są w kilku wariantach. Plansze nawiązują do wspomnianych filmów, a ich układ i wygląd bardzo przypadły mi do gustu. Silniki ryczą przy akompaniamencie najbardziej charakterystycznych utworów z disnejowskich bajek, które podano w formie energicznych remiksów. Pod względem audiowizualnym Speedstorm nie ma się zatem czego wstydzić.

 

 

Bohaterowie w Disney Speedstorm dzielą się na cztery kategorie, które wpływają na rozkład poszczególnych statystyk. Są to: Speedster, Trickster, Brawler i Defender. Postacie różnią się także dostępnymi umiejętnościami oraz kierowanymi gokartami. Nowe twarze należy odblokować, zbierając lub kupując specjalne przedmioty, tzw. odłamki. Rajdowców definiuje szereg statystyk, wśród których znajdziemy maksymalną prędkość, stopień przyspieszenia, kierowanie czy siłę ataków.

 

 

Pojazdy animowanych bohaterów nie zachwycają projektami. Są na tyle pozbawione charakteru, że równie dobrze za kierownicą mógłby zasiąść ktokolwiek. Wozy możemy edytować, zmieniając kolor lakieru, opony, tablice rejestracyjne czy montując spojler, ale są to wyłącznie elementy kosmetyczne. Statystyki przypisane są bezpośrednio do kierowców, co właściwie jest dobrym rozwiązaniem.

 

 

Gra dla tryhardów

 

Po pierwszych zapowiedziach wyobrażałem sobie Speedstorm jako przyjemną grę familijną, w której można ścigać się ulubionymi postaciami z disnejowskich bajek. Rzeczywistość jest jednak brutalna – produkcja Gameloft nastawiona jest przede wszystkim na rywalizację. Objawia się to w każdym elemencie tytułu: od złowrogich grymasów na twarzach Mulan i Goofy’ego, przez mnogość skomplikowanych systemów i statystyk, aż po jawne praktyki pay-to-win, od których odechciewa się grać. Speedstorm traktuje się straszliwie poważnie i zupełnie nie pasuje to do kolorowej i przyjaznej otoczki całości.

 

 

Widać, że nad produkcją Speedstorm pochyliło się wielu psychologów, bo model płatności w grze zrealizowany jest z jak najmniejszą korzyścią dla gracza. Zaczynając od setki nieintuicyjnych ekranów menu, w których znalezienie czegokolwiek graniczy z cudem, aż po dziesiątki rozmaitych walut, które za wszelką cenę nie chcą dopuścić do tego, by można było łatwo przeliczyć realne wydatki na przedmioty w growym sklepie.

 

 

W dodatku twórcy nie ograniczyli się do sprzedawania wyłącznie kosmetycznych dupereli – z loot boksów wesoło wypadają rzeczy, które zwiększają statystyki poszczególnych bohaterów. Ulepszenia znajdziemy też w Przepustce Sezonowej (bo przecież nie mogło jej tu zabraknąć!), a nawet zakupimy bezpośrednio w sklepie, o ile uda się je wyłowić z oceanu bezużytecznego szajsu, który w nim pływa. W Disney Speedstorm można dosłownie wykupić sobie przewagę nad innymi graczami w trybach rankingowych, więc o sprawiedliwej zabawie nie ma co marzyć. A skoro produkcja nastawiona jest głównie na rywalizację, to o ile nie rzucicie portfelem w ekran, nie macie tu czego szukać. Współczuję rodzicom, których dziecięcy gracze będą z pewnością prosić o zakup jakiejś pierdółki w grze. To obrzydliwy, perfidny model biznesowy, który chce wydoić ze wszystkich ostatni grosz – a przypominam, że na ten moment Speedstorm jest grą płatną.

 

 

Równi i równiejsi

 

Jeżeli jesteście gotowi płacić i wspinać się po szczeblach rankingowej drabiny, to stanowczo odradzam robienie tego na Switchu. Produkcja stara się utrzymać 30 klatek na sekundę, ale nieustannie gubi płynność, a w gorących momentach, których w każdym wyścigu jest mnóstwo, chrupie na tyle monco, że momentalnie trafiamy na ostatnie miejsce. Speedstorm oferuje rozgrywkę międzyplatformową, więc wasi rywale nie będą szarpać się z ograniczeniami konsoli. Switchowi gracze są zwyczajnie poszkodowani i tytuł nie został dopracowany na tyle, by każdy miał równe szanse.

 

 

Jeżeli wolicie potraktować Speedstorm na luzie i popykać sobie parę gierek ze znajomym, to tu również mam złe wieści. W trybie lokalnym gra wygląda średnio, a przy tym obraz mocno się tnie. Trudno nazwać to rozrywką, bo po kilku partiach jakakolwiek zabawa zmienia się we frustrację, a zapał stygnie. Wychodzi na to, że na Switchu po prostu nie ma sensu grać w Speedstorm.

 

 

Nie wszystkie bajki kończą się dobrze

 

Disney Speedstorm miał spory potencjał na wybicie się na rynku gier wyścigowych. Rozgrywka jest dość przyjemna – unikalny system umiejętności, ładne plansze i znajomi bohaterowie to najlepsze, co tytuł ma do zaoferowania. Na dno ciągnie go jednak zatrzęsienie perfidnych mikropłatności, przez które gra rankingowa nie ma żadnego sensu, wysoka cena startowa, kiepska optymalizacja na Switchu i zbyt poważny ton, któremu z Disneyem ewidentnie nie jest po drodze. Powiem wprost – nie warto poświęcać tej produkcji czasu i pieniędzy.

Cena w eShopie: 139.99 zł (Standard), 239.99 zł (Deluxe), 329.99 zł (Ultimate)

Podziękowania dla Gameloft za dostarczenie gry do recenzji.

 


Podsumowanie

Zalety

  • + ciekawy i niespotykany system umiejętności postaci
  • + ładne plansze
  • + bohaterowie z ulubionych animacji, choć póki co jest ich dość mało
  • + wyścigi są bardzo dynamiczne

Wady

  • - mikropłatności na każdym kroku
  • - przewagę w trybie rankingowym można zwyczajnie kupić
  • - kiepska optymalizacja na Switchu, przez którą nie da się sensownie grać rankingowo ani lokalnie
  • - rozgrywka międzyplatformowa działa na niekorzyść osób grających na Switchu
  • - brak polskiej wersji językowej
  • - wysoka cena
  • - nieciekawe pojazdy

4

Wyświetleń: 4260

Redaktor

Kosma Staszewski

„Złapałem je wszystkie” więcej razy, niż wypadałoby się przyznać. Z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat, lecz na szczęście uczucia wydają się być odwzajemnione. Na stronie możecie przede wszystkim przeczytać moje recenzje gier, choć wieloma czynnościami – jak chociażby korektą tekstów – zajmuję się zakulisowo. Nic nie przebije dla mnie dobrej kawy flat white.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *