Zalew growych premier sprawia, że nie każdą produkcję jesteśmy w stanie ograć i którąś z gier musimy pominąć. W moim przypadku stało się tak z Horace, wydanym w 2019 roku na komputery osobiste. Omawiana produkcja stworzona została przez Paula Helmana i Seana Scaplehorna, natomiast gotowy produkt wydało studio 505 Games. Port na Switcha popchnął mnie do działania i udało mi się ograć Horace, które nazywane jest najlepszą platformówką ubiegłego roku.
Robot z uczuciami
Horace najłatwiej sklasyfikować jako grę platformową, lecz twórcy na każdym kroku starali się przełamywać konwenanse i umieścili odniesienia do innych gatunków, dlatego też nie oczekiwałbym gry zgodnej w stu procentach z kanonem platformówek. Horace przedstawia przygody tytułowego robota, który jest wiernym pomocnikiem szczęśliwej rodziny, a z czasem staje się jej członkiem. Nieoczekiwanie pan domu umiera, a Horace zostaje rozdzielony od pozostałych domowników. Protagonista przez całą grę próbuję oswoić się z nową rzeczywistością oraz odnaleźć drogę do domu.
Fabuła jest prosta, lecz opowiedziana ze smakiem. Historia przedstawiona została za pomocą przerywników filmowych, opartych na silniku gry, w których narratorem jest główny bohater. Horace to słodko-gorzka opowieść, dojrzewająca wraz z głównym bohaterem, który przez cały okres gry próbuje zbudować własną tożsamość i odkryć, czym jest szczęście i sens istnienia. Roboty od zawsze kojarzyły mi się z chłodnym metalem i brakiem uczuć, natomiast główny bohater został przedstawiony jako złożona machineria, zdolna do odczuwania.
Popkulturowy mariaż
Twórcy Horace z szacunkiem podchodzą do innych dzieł popkultury i w swojej produkcji chętnie korzystają z ich dobrodziejstw. Kiedy główny bohater po raz pierwszy samodzielnie wychodzi na świeże powietrze, w tle możemy usłyszeć motyw muzyczny z 2001: Odyseja Kosmiczna. Natomiast gdy pojawia się segment skradankowy, wtedy mamy do czynienia z podkładem na modłę Mission Impossible. Takich smaczków pojawia się więcej, lecz nie będę psuł zabawy z ich odkrywania. Całościowo wywołało to u mnie świetne wrażenie i często uśmiechałem się do ekranu konsoli, gdy wyłapywałem co kolejne odniesienia do sztuki wszelakiej.
Gra wita nas fabularyzowanym samouczkiem, który w przystępny sposób przestawia podstawowe tajniki produkcji. Początkowo możemy tylko biegać i skakać, lecz z dalszym rozwojem fabuły Horace pozyskuje nowe przedmioty, dzięki którym repertuar ruchów powiększa się – np. dzięki specjalnym butom bohater może chodzić po ścianach i sufitach, a specjalna aktualizacja pozwoli mu podnosić przedmioty i nimi rzucać.
Początek opowieści został przedstawiony w sposób liniowy, lecz później gra zamienia się w prostą metroidvanię, w której oprócz popychania fabuły do przodu będziemy mogli uczestniczyć w przeróżnych aktywnościach dodatkowych. Przez całą grę możemy zbierać rozmaite przedmioty, które później sprzedajemy. Zarobioną gotówkę można wydawać na ulepszenia lub grę na automatach. Pieniądze pozyskamy również chodząc do pracy, która przedstawiona została w formie prostych rytmicznych minigier. Wspomniałem wcześniej o automatach i tych w grze pojawia się wiele – mnie najbardziej zauroczyła gra, która jest prostą wariacją na temat Guitar Hero.
Platformowe piekło
Dodatkowe aktywności to miłe urozmaicenie, lecz należy pamiętać, że głównym daniem jest część platformowa, przywodząca na myśl Super Meat Boy oraz VVVVVV. W grze liczy się każdy piksel, a nawet najmniejszy błąd sprawia, że dany fragment musimy powtarzać od początku. Główny bohater ginie od jednego ciosu, a plansze usiane są śmiercionośnymi pułapkami, więc do przejścia Horace konieczna jest anielska cierpliwość. Mimo wszystko gra jest dla nas łaskawa, gęsto rozsiewając punkty zapisu, więc co najwyżej powtarzane będzie ostatnie kilka sekund gry.
Horace potrafi oczarować wieloma elementami, lecz poziom trudności nie jest jednym z nich. Nie mam problemu z wymagającymi grami, lecz w grze przeplatają się elementy banalnie łatwe oraz piekielnie trudne. Inne produkcje przyzwyczaiły mnie do wzrastającego poziomu trudności, który zmienia się wraz z rozwojem głównego bohatera. Niestety twórcy Horace poszli inną drogą – poziom wyzwania potrafi wybić z rytmu i nie czułem żadnego progresu, mimo że kończyłem kolejne rozdziały gry.
Sztuka pikseli
Horace to produkcja zakochana w erze gier ośmio- i szesnastobitowych, co szczególnie podkreśla oprawa audiowizualna. Pixel art w grach niezależnych pojawia się bardzo często, lecz ostatnio żadna gra pod względem graficznym nie oczarowała mnie tak bardzo jak Horace. Audiowizualnie gra potrafi rozkochać w sobie gracza, który zatapia się w świetnie udźwiękowionej feerii barw. Produkcja została dobrze zoptymalizowana i całość działa płynnie, nawet wtedy, gdy na ekranie pojawia się mnogość wszelakich elementów. Jednakże kilkukrotnie zdarzyło mi się, że gra samoistnie wyrzucała mnie do ekranu głównego konsoli. Autozapis w Horace na szczęście jest częsty, lecz muszę przyznać, że takie sytuacje potrafią zirytować.
Paul Helman oraz Sean Scaplehorn stworzyli grę, która potrafi zachwycić za sprawą serca włożonego w opowiedzianą historię. Jest to swoisty platformówkowy tor przeszkód, który obleczony został historią o poszukiwaniu samego siebie i docenianiu wartości siły płynącej z rodziny. Twórcy przedstawili opowieść zawieszoną między egzystencjalnym dramatem a wyszukaną komedią, a całość potrafi oczarować od pierwszych sekund. Horace posiada swoje wady, lecz nie przyćmiewają one ogromnych zalet produkcji i zdecydowanie warto się z nią zapoznać.