Doom na Switcha? Czyś ty oszalał? Ten tablet nie podoła! Tak mówili. Śmiali się ze mnie i mojego Pstryka. I co teraz? Kto się śmieje, gdy masakruje demony w tramwaju, łóżku, toalecie…?
Doom na Switchu to kwintesencja zabawy. Tu nie o grafikę chodzi, nie o miliony klatek na minutę, a o kilogramy zabawy i litry krwi. Tak, to ten sam, stary dobry, Doom.
Wbrew piekłu!
OK, bywa miejscami nieostro. Nie ma ultra płynności (30 klatek, czasem spada). Celowanie padem to też nie sielanka (choć z pomocą przyszedł patch przynoszący obsługę akcelerometru – jak łuk w Zeldzie). Jest jednak wszystko co być powinno, a dodatkowo… przenośność. Oczywiście na telewizorze też wszystko gra i krzyczy, ale jakoś w tej grze wyjątkowo przyjemni mi się grało w Handheld.
Ja wiem, że wszyscy już w to grali, o tym słyszeli, czy czytali, ale… Doom na Switcha! O tym trzeba pisać, bo takiej zabawy to z shotgun’em szukać.
Znacie? Znamy. To posłuchajcie.
Doom i wszystko jasne – chciałoby się sparafrazować pewien cytat z Killera. Gra która od 25 lat pozostaje pomnikiem gatunku. Pionierem, który pokazał jak realistyczna może być gra komputerowa. To Doom (ok były Wolfenstein’y, czy dawniej jakieś Capture the Flag na Atari, w które grałem na przełomie prekambru i kredy) jako pierwszy pokazał, że można się poczuć jak milczący żołnierz stający, uzbrojony jedynie w piłę spalinową, przeciwko całym legionom piekła (a wynik tej potyczki wcale nie jest taki oczywisty jakby się wydawało). Grafika 3D (w rzeczywistości pewna sztuczka, ale sprawdziła się bez zarzutu), muzyka thrash metalowa (z PC speakera komputerów A.D. 1993 brzmiąca jak symfonia pierdów), legiony przeciwników i szeroka paleta broni. Gracze zakochali się w tej formule, franczyzie i samej idei. Doom’ów powstało bez liku. Na telefonie przeszedłem nawet (jakoś w 2005) Doom RPG (fajna). Jednak Doom 3 (też 2005), mający ożywić obumarłą markę nie odniósł specjalnego sukcesu. Max 2 przeciwników na raz na ekranie i niekończąca się seria jump scear’ów z przesadnie ciemnych pomieszczeń nie trafiła w gusta fanów FPS. Było wtedy tyle innych, podobnych, lepszych produkcji.
Zasady są dla frajerów
Ale… po latach, gdy formuła FPS’ów okrzepła… gdy franczyzy Battlefront, COD, CS uzgodniły miedzy sobą, że wszystko czego chcemy to multiplayer i dążenie do realizmu (tak graficznego jak i pola walki), wszedł z zaskoczenia Doom. Cały na czerwono.
Dosyć kampowania! Bieg Cię męczy i trudniej celować? Musisz wybierać jaką broń nosić? Muzyka tła ma nie przeszkadzać obrażaniu się wzajemnym na multi? Dość! Doom Marine nie mówi. Doom Marine słucha. Metalu, Dub Stepu, Industrialu… Ma na sobie całą szafę pancerną broni. Nie zwykł się chować za barykadą. Zamiast kryć się gdy polują na niego demony, woli biegać bez ustanku i faszerować je ołowiem, wyrywać im szczęki i miażdżyć butem czaszki. Czy wspomniałem już, że ta zabawa nie jest dla dziewczynek (jak śpiewał jeden znany bard)? Jest więc szybko – kto stoi ten umiera. Jest krwawo – kto nie morduje rękami, nie leczy się. Jest potężnie! Głośno!! Piekielnie!!!
Znowu to single-player jest na tronie. Multi? Tak istnieje. Podobno nawet fajny, Pozdrowić?
Kampania ma właśnie tyle fabuły ile potrzeba. Przeczytałem, obejrzałem i odsłuchałem każdy kawałek lore jakim gra się ze mną podzieliła i było to wystarczająco wiele by zżyć się z tym światem, ale nie tyle by zmęczyć. Światem na krawędzi pastiszu, przegięcia, parodii, ale jednak wciąż spójnym i wciągającym jak diabli (i demony).
Podsumowanie
Doom to przepięknie sportowana na Nintendo Switch nowa klasyka FPS w stylu szybkiej, krwawej jatki, pulsującej muzyką, wybuchami i stroboskopowymi lampami. Ta gra to apokaliptyczny teledysk z dna piekieł, którego nie ma się dość. Dzięki Switch’owi teraz zawsze przy Tobie.
DOOM RECENZJA