Minecraft to najlepiej sprzedająca się gra wszechczasów i nikogo chyba nie dziwi, że stał się jedną z najbardziej renomowanych marek na rynku. Prawie każdy gracz zbudował kiedyś swój pierwszy dom z dirtu, odniósł sromotną klęskę w starciu z Creeperem i był świadkiem dezintegracji drogocennych diamentów w pulsującej o blok niżej lawie. Mojang Studios i Double Eleven postanowiły zaproponować miłośnikom kanciastego świata nieco inne doświadczenie, tworząc Minecraft Dungeons – hack’n’slasha, który garściami czerpie inspiracje z materiału źródłowego, oferując jednocześnie dość świeże podejście do gatunku i niepodważalnie wciągającą rozgrywkę. Ja bawiłem się przy nim świetnie. I opowiem wam, dlaczego.
Miłe złego początki…
Po uruchomieniu gry naszym oczom ukaże się fabularne intro, które ma nadać naszej kanciastej rozwałce kontekst. A rozchodzi się o drobnego Illagera o imieniu Archie, który został odrzucony przez praktycznie każdego, do kogo zwrócił się z przyjaźnią. Odrzucona istota przez przypadek odnalazła artefakt o ogromnej mocy (a jakże) – Kulę Dominacji. Pod wpływem jego siły smutek, jaki drzemał w Illagerze, przerodził się w gniew i żądzę zemsty. Postanowił zatem zniewolić wszystkich mieszkańców świata i podporządkować go pod swoją wolę. Naszym zadaniem jest, oczywiście, go powstrzymać. Filmik wprowadzający został całkiem nieźle zrealizowany i zawiera w sobie przyjemną dawkę głupkowatego humoru, który przewijać się będzie przez całą produkcję. Mnie do mordowania hord szkieletów i zombiaków nie potrzeba było większej zachęty.
Create new world
Właściwą rozgrywkę rozpoczynamy od wyboru wyglądu naszej bezimiennej postaci. Opcji jest kilkanaście, z czego kilka opatrzonych jest kuszącą ikonką „DLC”, jednak w tej produkcji nie ma to większego znaczenia.
Nasz kanciasty bohater do walki z siłami Illagera ma do dyspozycji kilka ruchów: podstawowy atak, szybki przewrót, miksturę leczniczą, która odnawia się w czasie, łuk z limitowaną amunicją, którą znajdziemy w terenie oraz w późniejszych fazach rozgrywki tzw. artefakty.
Zabijając przeciwników zyskujemy szmaragdy, będące – tak jak w pierwowzorze – walutą w świecie oraz punkty doświadczenia. Awansując na kolejny poziom otrzymujemy Punkt Zaklinania (ang. Enchantment Point). Brzmi jak absolutnie każdy hack’n’slash, prawda? No, nie do końca. Minecraft Dungeons bierze sobie do serca najważniejszy element rozgrywki dla tego gatunku i stawia całkowicie na przedmioty. To one definiują siłę naszej postaci, jako że bohater sam w sobie żadnych dodatkowych zdolności odblokować nie może; nie znajdziemy tutaj również żadnego podziału na klasy. Ma to swoje dobre i złe strony, jednak do tego wrócę później.
Bohatera wyposażyć możemy w trzy główne rodzaje przedmiotów: bronie do walki w zwarciu, które różnią się między sobą prędkością oraz schematem ataków; zbroje, rozwijające poszczególne statystyki naszej postaci (często w zamian za osłabienie innych) oraz bronie dalekodystansowe – łuki oraz kusze. Zależnie od tego, w jakim stopniu unikalny jest posiadany przez nas przedmiot, możemy go zakląć, aby przynosił nam dodatkowe efekty. W jednej zabawce mogą znaleźć się maksymalnie trzy zaklęcia, które zaoferują większą szansę na cios krytyczny, pasywne leczenie, losowe wytwarzanie przedmiotów użytkowych, wytworzenie trującej chmury przy trafieniu i tak dalej. Możliwości jest całkiem sporo, a każdy czar ma aż trzy poziomy skuteczności (do osiągnięcia maksymalnego potrzeba 6 Punktów Zaklinania). Niezwykle satysfakcjonujące jest odnalezienie kombinacji, która znacznie pomoże nam w walce z hordami potworów. To nieco inne spojrzenie na gatunek hack’n’slash, które mnie bardzo przypadło do gustu.
Poza wspomnianymi „głównymi” przedmiotami, w trakcie rozgrywki natkniemy się również na artefakty. Te mają rozmaite zastosowanie w walce – przykładowo: używając wędki możemy przyciągnąć do siebie przeciwnika i na chwilę go ogłuszyć, piórko na chwilę zwiększy naszą prędkość ruchu, petarda rozwali większe grupy wrogów na małe kawałeczki, a niektóre zaskoczą ogromem swojej mocy, którą jednak wyzwolić mogą tylko przy użyciu dusz pokonanych stworów. Możemy wyposażyć się w maksymalnie trzy artefakty i analogicznie do „głównych” zabawek, kluczem do sukcesu jest odnalezienie satysfakcjonującej nas kombinacji i dopasowania jej do własnego stylu gry.
I tu niejako wybrzmiewa wspomniany przeze mnie ambiwalentny stosunek do rozgrywki, jaką oferuje Minecraft Dungeons. Z jednej strony brak podziału na klasy postaci i dowolność w wyborze stylu gry jest bardzo przyjemna, bo nic nie stoi na przeszkodzie, aby dosłownie w chwilę całkowicie zmienić build naszego bohatera – polegamy w całości na posiadanych przedmiotach. Z drugiej – na dłuższą metę zanika tu głębia rozgrywki, bo aby stać się silniejszym lub poczuć, że osiągamy jakieś postępy, musimy grindować coraz to lepsze przedmioty, a to – jak na hack’n’slasha – jest zaskakująco trudne.
Przedmioty wypadają z losowych przeciwników, skrzyń ukrytych w poziomach, świnek-skarbonek (podróbka Goblina z Diablo III) oraz bossów. Artefakty możemy też pozyskać ze swoistych loot-boxów, które otrzymujemy za ukończenie planszy (dziwne rozwiązanie, ale to już chyba taka moda). Ponadto po rozpoczęciu rozgrywki w Obozie pojawi się dwójka NPC, u których, w zamian za szmaragdy, możemy zakupić losowy przedmiot. Problem polega na tym, że w trakcie gry itemki wypadają dosyć rzadko; trudno jest też zdobyć większe ilości szmaragdów – zmienia się to praktycznie dopiero w end-game, gdy zaczynamy zabawę na dużo wyższych poziomach trudności. NPC okazali się być dla mnie zatem bezużyteczni, bo rzadko udawało mi się kupić u nich rzadki przedmiot, więc ekwipunek mogłem wymienić dopiero po przejściu kilku poziomów, bo wcześniej zwyczajnie nie miałem na co. Jak na grę, która tak mocno stawia na rozwijanie swojej postaci za pomocą przedmiotów – trochę słabo.
Nieprzydatny sprzęt możemy przerobić z poziomu ekwipunku na szmaragdy, a jeśli zainwestowaliśmy w niego Punkty Zaklinania, je również odzyskamy. To dzięki temu możemy zmieniać wyposażenie wedle swego widzi-mi-się i jest to sprawiedliwy system. Zabrakło mi jednak w Dungeons mechaniki craftowania przedmiotów z jakichś surowców (jak chociażby w Diablo III), a ostatecznie – mówimy o MineCRAFCIE.
Najlepszy seed świata
Minecraft Dungeons zostało podzielone na 9 poziomów, pokonania których możemy się podejmować w całkiem dowolnej kolejności. Każdy z nich przeniesie nas w inną część kanciastego świata – zwiedzimy lasy pełne Creeperów, pustynne świątynie rodem z Tomb Raidera, ośnieżone góry, onieśmielającą fortecę Illagera (czuję, że rymuję) i kilka innych. Ogólnie nie jest to nic, czego nie widzielibyśmy już w innych przedstawicielach gatunku, jednak levele są zaprojektowane wyjątkowo urokliwie, a wszystko dzięki Minecraftowej oprawie graficznej. Spodobało mi się, że pomimo jednakowego celu w każdej z plansz – „dojdź do końca” – po drodze mamy do wykonania drobne zadania poboczne, które urozmaicają doznanie. Niekiedy trzeba uwolnić kilku wieśniaków ze szponów Illagera, czasem zdobyć niesforny klucz do bramy – to wystarcza, aby rozgrywka pozostawała świeża i wciągająca. Warto wspomnieć, że poziomy generowane są losowo. Ukończenie każdego z nich potrafiło mi zająć od 15 do 40 minut, zależnie od poziomu trudności.
Przejście wszystkich poziomów nie oznacza jednak końca zabawy – do każdej z plansz możemy wrócić na wyższych poziomach trudności – po ukończeniu gry odblokowuje się tzw. Adventure Mode, który oferuje dużo większe wyzwanie. W Minecraft Dungeons ani przez chwilę nie czułem znużenia, bo pomimo ekwipowania coraz potężniejszych przedmiotów wrogowie również stawali się silniejsi. Bezsensowne spamowanie atakami w tej produkcji się nie sprawdzi – należy się umiejętnie pozycjonować i jak najlepiej wykorzystywać uniki, aby wyjść ze starcia w całości. A jeśli nam się nie powiedzie – gra wskrzesi nas do ostatniego punktu kontrolnego, jednak zrobi to tylko trzy razy. Za czwartym jesteśmy zmuszeni powtarzać cały poziom, co według mnie nieco sztucznie wydłuża rozgrywkę i niczemu nie służy.
Zabrakło mi również w Minecraft Dungeons nieco więcej… Minecrafta. Owszem, oprawa audiowizualna nawiązuje do materiału źródłowego i sprawdza się w tym zakresie zaskakująco dobrze, walczymy ze znanymi maszkarami (szkieletami, Creeperami, zombiakami, Slime’ami, a w bestiariuszu pojawiło się nawet kilka nowych twarzy), okazjonalnie poskaczemy po Pistonach i rzucimy blokiem TNT w grupę wrogów, ale… to w zasadzie tyle. Rozumiem, że w rdzeniu jest to produkcja hack’n’slash i to naprawdę niezła, jednak wyobraźcie sobie możliwość budowania ścieżek do ukrytych przejść za pomocą bloków czy rozbudowywanie nudnego Obozu dodatkowymi materiałami. Sam fakt, że wpadłem na kilka pomysłów na nadanie grze nieco więcej charakteru pierwowzoru wskazuje na to, że czegoś tu zabrakło.
Pogramy na Hamachi?
Rozgrywka w Minecraft Dungeons staje się dużo ciekawsza, gdy uczestniczy w niej kilka osób. Na jednej konsoli bawić się mogą nawet 4 osoby i każdej wystarczy tylko jeden Joy-Con, który może nie jest najwygodniejszym sposobem na grę, ale całkowicie sprawdza się w swojej funkcji. W grze wieloosobowej wszyscy gracze otrzymują te same przedmioty, zwiększa się też poziom trudności, zatem na ekranie potrafi się zrobić naprawdę gorąco. Jest też możliwość gry online, zatem gorąco zachęcam do rozgrywki w więcej osób, bo to właśnie multiplayer napędza produkcje hack’n’slash.
Nie wszystko diament, co się świeci
W trakcie mojej przygody z Minecraft Dungeons natrafiłem na kilka elementów, które nie do końca przypadły mi do gustu. Drobnym, acz upierdliwym mankamentem był brak możliwości dopasowania minimapy do własnych upodobań – do wyboru jest brak mapy lub jej siatka wyświetlana na ekranie, co odbiera rozgrywce przejrzystości.
Opcji ogólnie jest niewiele, bo na Switchu nie pogramy w Minecraft Dungeons po polsku, choć taka wersja jak najbardziej istnieje. Właściwie nie da się w żaden sposób zmienić wyświetlanego języka, a powody tej decyzji naprawdę trudno mi zrozumieć.
Oprawa graficzna została też nieco stonowana, aby Switch mógł utrzymywać 30 FPSów podczas rozgrywki, lecz jej urok został jak najbardziej zachowany. W momentach intensywnej walki klatkom zdarzało się jednak szaleć i obraz chrupał, jednak nie na tyle, abym przypłacił ten błąd utratą życia. Narzekać mogę co najwyżej na bardzo długie ładowanie etapów, które nieco wybija z dynamicznego rytmu zabawy.
Dość ciekawa jest też ścieżka dźwiękowa. Niektóre melodie są typowo „majnkraftowe”, czyli delikatne, relaksujące i nieco tajemnicze, jednak zdarzyły się również utwory, których w przeciwnym wypadku z Minecraftem na pewno bym nie skojarzył – zaskakująco mroczne i rozbudowane, przywodzące na myśl pierwsze Diablo. Muzyka bardzo dobrze komponowała się z wydarzeniami na ekranie i pasowała również do tonu opowiadanej historii.
…a koniec równie miły
Minecraft Dungeons to dość ciekawy eksperyment autorów najlepiej sprzedającej się gry w historii. Oferuje kilka świeżych rozwiązań w gatunku hack’n’slash, przyjemnie znajomą oprawę audiowizualną, piekielnie wciągającą rozgrywkę (serio, syndrom „jeszcze jednego poziomu” jak najbardziej daje się tu we znaki) i lekką historię, która nada naszej masakrze odrobinę sensu. Zabrakło mi jednak jakichś pomysłowych mechanik, nawiązujących w większym stopniu do materiału źródłowego, braku polskiej wersji zrozumieć nie potrafię, podobnie jak większej ilości ustawień, aby maksymalnie dopasować rozgrywkę do swoich upodobań. Do Dungeons jednak z wielką chęcią powrócę, stawiając czoła coraz wyższym poziomom trudności, zwłaszcza z wizją nadchodzących dodatków, które poszerzą dostępną zawartość (premiera DLC pt. Jungle Awakens zapowiedziana jest na lipiec). Gorąco zachęcam do przekonania się na własnej skórze, jak sprawuje się Diablo-podobny Minecraft w praktyce, bo o ile nie jest to gra idealna, mnie trudno było się od niej oderwać.
Cena w eShopie: 92.49 zł
Podziękowania dla Microsoft za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Kosma Staszewski
Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję dziennikarstwo i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.