Jeśli lubujecie się w staroszkolnych FPSach, to o Serious Samie prawdopodobnie już kiedyś słyszeliście. Produkcja chorwackiego studia Croteam była bowiem dość przełomowa pod względem możliwości ówczesnych silników graficznych, pozwalając na generowanie całych hord trójwymiarowych modeli przy jednoczesnym zapewnieniu płynności rozgrywki i imponującej sfery wizualnej. Serious Sam Collection, który (po zniknięciu z eShopu tuż po premierze na kilka tygodni) wydano na Switcha pod koniec ubiegłego roku, to zatem idealna okazja do zaznania odrobiny klasyki. Tym bardziej, że mamy w tym przypadku do czynienia z odświeżonymi graficznie remasterami pierwowzorów.
Serious Sam Collection to, jak sama nazwa wskazuje, nie jedna gra, a pakiet trzech części serii: Serious Sam HD: The First Encounter, Serious Sam HD: The Second Encounter oraz Serious Sam 3: BFE, wraz ze wszystkimi wydanymi DLC. Z niewiadomych powodów zabrakło w tym zestawieniu drugiej odsłony, którą osobiście bardzo lubiłem, ale najwidoczniej nie wpasowała się w nowy kierunek, jaki Croteam zdaje się narzucać wykreowanemu przez siebie cyklowi.
Jak na FPSa przystało, fabuła w jakiejkolwiek grze z Poważnym Samem w roli głównej nie ma większego sensu i stanowi jedynie pretekst do wystrzelenia kolejnej salwy rakiet. Tytułowy Sam na drodze idiotycznego splotu wydarzeń został wybrańcem, który ma postawić kres wielkiemu złemu, w tej grze noszącemu imię „Mental”. W tym celu podróżuje przez niezliczone światy i wymiary, od czasu do czasu goszcząc również na ojczystej Ziemi, by tam nakarmić ołowiem wszelkie plugastwo, jakie Mental ośmieli się spłodzić.
Przyznam, że historia w Serious Samie nigdy mnie specjalnie nie interesowała i przez to bardzo trudno było mi oprzeć się pokusie pomijania wszelkich przerywników filmowych, które są zwyczajnie nieciekawie i zbyt długie. Croteam zdaje się jednak nie podzielać mojego zdania, bo w przypadku Serious Sam 3: BFE położył namacalnie większy nacisk na ten element produkcji, siląc się na dziwny realizm, co w najlepszym wypadku można uznać jako średnio zabawny żart. Ale skoro już wylałem wiadro pomyj na idiotyczną warstwę fabularną, przejdźmy do znacznie przyjemniejszej części Serious Samów – rozgrywki.
Dwugłowy bombardier
Serious Sam HD: The First Encounter oraz The Second Encounter to w zasadzie dwie wersje tej samej gry, różniące się jedynie kilkoma rodzajami przeciwników, jedną nową bronią (miotaczem płomieni) oraz lokacjami, w których przyjdzie nam walczyć z armią Mentala.
Rozgrywka we wspomnianych produkcjach opiera się głównie na prostym schemacie „dojdź do końca etapu”, zachęcając nas jednak do odkrywania licznych sekretów i easter eggów na każdym poziomie, zbierania pancerza, amunicji i nowych pukawek. Na tle innych gier z gatunku, Sama wyróżniają przede wszystkim przeciwnicy, z jakimi przyjdzie nam się mierzyć. Na rozstrzelanie czekają choćby ikoniczni kamikaze pozbawieni głów, harpie w bardzo kusych strojach, rozmaite wariacje na temat kosmicznych demonów czy niezwykle denerwujące szkielety. Każda z tych maszkar ma swoje mocne i słabe strony, jednak gwarantuję, że momentalnie o nich zapomnicie, gdy na ekranie zaczną bezceremonialnie pojawiać się setki wrogów naraz.
To właśnie rozległe poziomy i hordy przeciwników do pokonania są już niemal znakiem handlowym Serious Sama, dzięki czemu rozgrywka przynosi masę niezobowiązującej, relaksującej frajdy. Od czasu do czasu schemat przełamują starcia z bossami gigantycznych rozmiarów lub proste zagadki logiczne, choć przyznam, że to trochę za mało, aby zabawa pozostała świeża – po jakimś czasie niestety zaczynała mnie nudzić.
Fajnym dodatkiem do rozgrywki jest komputer pokładowy, z poziomu którego możemy przeczytać ciekawostki o lokacjach, przeciwnikach, aktualnej sytuacji czy posiadanych broniach. A arsenał Sam ma dość bogaty, bo poza klasykami gatunku pokroju dwóch rodzajów strzelby, karabinów czy rewolwerów pobawić można się też wyrzutnią rakiet, miotaczem laserowym, piłą łańcuchową, a nawet przenośnym działem armatnim.
Od powyższego opisu rozgrywki nieco odbiega Serious Sam 3: BFE, bo choć w gruncie rzeczy formuła zabawy pozostała taka sama, niektóre elementy uległy zmianie na gorsze. Przede wszystkim w oczy rzuca się pseudorealizm, czy to w kontekście fabuły, którą w tym wypadku jest już szczególnie trudno traktować poważnie (get it?), czy warstwy wizualnej, mocno nadgryzionej zębem czasu. Sam nie ma też dostępu do równie satysfakcjonujących broni jak w poprzednich częściach, a ponadto należy je teraz regularnie przeładowywać, co w ogniu walki z hordami wrogów jest zwykłym nieporozumieniem. Na tle pierwszych odsłon „trójka” wypada zatem dosyć blado.
Zaambol z planety Raasa’dnik
W Serious Sama zdecydowanie lepiej gra się jednak ze znajomymi. W multiplayerze zawarto prawdziwe multum różnych trybów, od klasycznego „deathmatcha”, przez „capture the flag”, na wcielaniu się w potwory i ściganiu ludzkich graczy kończąc. Istnieje też możliwość przejścia każdej z kampanii w kooperacji, co gorąco polecam.
Na Switchu nie było mi jednak dane przetestować jakiegokolwiek ze wspomnianych trybów wieloosobowych, bo wygląda na to, że nikt poza mną w Serious Sama nie gra. Wielokrotnie próbowałem znaleźć jakiś działający serwer, lecz niestety bez skutku. Trudno winić za to samą grę, ale warto o tym mankamencie wspomnieć, bo z uśmiechem na twarzy wspominam niezliczone godziny spędzone z braćmi w sieciowych trybach Sama. O ile macie kilku znajomych chętnych do gry, to warto spróbować, natomiast wyłącznie dla kampanii dla pojedynczego gracza – moim zdaniem nie warto.
Poważny zgrzyt
Gry wchodzące w skład Serious Sam Collection swoje lata już mają, jednak nadal potrafią wyglądać całkiem nieźle. Tym bardziej cieszy fakt, że The First Encounter oraz The Second Encounter odtwarzane są na Switchu bez zarzutu i rzadko spadają poniżej 60 klatek na sekundę, zarówno w trybie stacjonarnym, jak i przenośnym. Dużo gorzej jest natomiast w przypadku „trójki”, w której tekstury wczytują się często z oporem, a obraz lubi chrupnąć w próżnych staraniach o utrzymanie stabilnych 30 klatek. Winy szukałbym jednak raczej w samej grze, a nie konsoli, bo wszystkie tytuły z Collection pierwotnie zostały wydane w podobnym okresie.
Szkoda też, że odpowiedzialne za port gier Devolver Digital nie pokusiło się o większe wykorzystanie potencjału Switcha, bo w Serious Sam Collection nie uświadczymy choćby sterowania ruchowego. Nie jest to co prawda niezbędny element każdego FPSa na Switchu, ale współcześnie – dość podstawowy.
AAAAAAAH YOURSELF!
Serious Sam Collection to idealna okazja do zapoznania się z klasyką gatunku FPS. Kampania dla pojedynczego gracza zapewnia co najmniej kilkanaście godzin zabawy, zatem jeśli brakuje wam na Switchu niezobowiązującej i relaksującej rozwałki, to zachęcam do podróży z Poważnym Samem u boku, najlepiej w towarzystwie kilku znajomych.
Cena w eShopie: 120,00 zł
Podziękowania dla Devolver Digital za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Kosma Staszewski
Tak, to imię, a nie pseudonim, choć w świecie gier przedstawiam się jako Szuszuro. „Złapałem je wszystkie” niezliczoną ilość razy, a z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat. Na co dzień studiuję i parzę kawę, aby mieć hajs na gry.