Pudełka vs wydania cyfrowe – Wyg(r)adani #8
W przeciągu ostatniej dekady gromadzenie stosu pudełek z grami na…
W przeciągu ostatniej dekady gromadzenie stosu pudełek z grami na półkach zaczęło być niepraktyczne. Głównie za sprawą takich platform jak Steam, spora rzesza graczy postanowiła przerzucić się na cyfrowe wydania gier, do których można mieć łatwy dostęp z każdego miejsca na świecie. W 2019 roku moda na cyfrowe zakupy nadal trwa i zdaje się wypierać pudełkowe kolekcje na półkach. Jak wyglądają preferencje naszej redakcji w przypadku Nintendo Switch? W tym artykule z cyklu Wyg(r)adani odpowiemy na to pytanie!
Kosma
Z moją częstotliwością przeprowadzek, gromadzenie kolekcji gier na Switcha w wersji pudełkowej jest trochę niepraktyczne. Nie oznacza to jednak, że nie utrudniam sobie życia, bo na mojej półce z grami znajdziecie wiele tytułów właśnie w takiej formie. W posiadaniu fizycznej gry jest jednak coś magicznego, wiąże się z nią jakaś historia zakupu i chyba właśnie dlatego jestem skłonny tarabanić ze sobą te kilka pudełek w każde miejsce. Na półce z dumą ustawiłem Breath of the Wild, Mario Kart 8 Deluxe, Pokémon: Let’s Go Pikachu i Diablo III. Do cyfrowych zakupów skłaniam się w przypadku gier indie (o które trudno w wersji pudełkowej) lub takich, którym niekoniecznie chcę oddawać cześć co wieczór przed snem, jak chociażby Stardew Valley czy Splatoon 2. Dlatego w kwestii wyboru między dwiema formami gier jestem dość elastyczny – wszystko zależy od tego, o jakim tytule mowa.
Mateusz G.
Muszę szczerze powiedzieć, że jestem fanem fizycznych wydań gier. Kiedy mam staję przed wyborem kupna gry w pudełku lub wersji cyfrowej, to zawsze wybieram tę pierwszą opcję, nawet jeśli jest ona droższa (jednak w przypadku Switcha różnie z tym bywa). Często udaje się znaleźć taniej wydanie fizyczne niż w eShopie (nawet po przecenie), a dodatkowo są jeszcze wersje używane i ewentualne odsprzedanie swojego tytułu. Mam w sobie coś z kolekcjonera i uwielbiam to uczucie, gdy wracam ze sklepu z nowym egzemplarzem, który postawić na półce, żeby wzbogacić swoją kolekcję (a w przyszłości spoglądać i wspominać z sentymentem przygodę, którą przeżyłem). Odnoszę wtedy wrażenie większego przywiązania i jestem bardziej zobowiązany do przejścia danego tytułu, czego nie czuję przy wersjach cyfrowych, przez co często tworzą one u mnie na dysku „kupkę wstydu”. Dlatego zakup pudełek zawsze będzie dla mnie priorytetem, a „cyfry” interesują mnie tylko przy okazji gier niezależnych, gdy nie ma możliwości dostania ich fizycznie.
Dadaista
Osobiście preferuje cyfrowe wydania gier, z jakiego powodu? Przede wszystkim ze względu na wygodę. Patrząc chociażby na zawartość mojej biblioteki na PC, bardzo cenię sobie to, że mogę pobrać grę w każdej chwili, nie szukając pudełka z płytą schowanego w czeluści mojego pokoju. Podobnie jest na Nintendo Switch. Mimo że cyfrowego produktu nie można „dotknąć”, to łatwość dostępu jest o wiele większa. W dobie światłowodów, nawet kilkunasto-gigabajtową grę pobiera się w ciągu godziny, co w zupełności mi nie przeszkadza, bo w międzyczasie mogę włączyć coś innego. Znajdując rzecz, chociażby w Nintendo eShopie, mogę z łatwością dokonać transakcji i od razu znajdzie się w mojej bibliotece. Nic, tylko rozpocząć pobieranie i czekać, aż pasek naładuje się do pełna, by potem rozpocząć nową przygodę. Cyfrówki dały mi to przyzwyczajenie, że nie muszę więcej wyczekiwać z niecierpliwością na dostawę. Fizyczne kopie kupuje dość sporadycznie, głównie gdy nie czekam na konkretny tytuł lub coś mi wpadnie w oko przy wyprzedaży. Co jak co, ale muszę przyznać, że pudełkowe wydania są ciekawym elementem dekoracyjnym w moich czterech ścianach.
Syn Kury
Pudełkowe czy cyfrowe? Jeden z obecnych problemów pierwszego świata zdaje się być na tyle trudnym w rozwiązaniu, że nawet przemęczone umysły współczesnych filozofów nie są w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Ta jednak jest prostsza, niż mogłoby się wydawać. Spójrzmy tak pobieżnie na naszych przodków. Zbierając truskawki i inne potrzebne pożywienie, przedłużali swoje istnienie, doprowadzając nas do rozwiniętego poziomu cywilizacyjnego, na którym aktualnie się znajdujemy. Zapewniając sobie całkiem wygórowany poziom wyżywienia i dobrobytu, nie pozbyliśmy się jednak zbierackich pozostałości, objawiających się w postaci kolekcjonerstwa. Jednym z takich przykładów jest bez dwóch zdań – kupowanie wersji pudełkowych gier wideo. Nabyta w ten sposób produkcja nie tylko przyozdabia naszą wirtualną bibliotekę, ale i również tę materialną, na którą to z westchnieniem sami możemy spojrzeć lub pochwalić się znajomym, gdy ci rzucają na nią okiem i ze zdziwieniem chwytają „Pokemon HeartGold”, mówiąc: „wow!”.
W moim przypadku, kolekcjonowanie gier pudełkowych wiąże się z pewnego rodzaju materialnym potwierdzeniem ich posiadania. Niczym niewierny Tomasz, nie potrafię za bardzo cieszyć się z gry, którą można wymazać z serwerów sklepu, w chwili utraty przez wydawcę licencji do postaci czy utworów ze ścieżki dźwiękowej. Taka sytuacja miała miejsce, gdy cały internet płakał na wieść o usunięciu gry „Deadpool” z witryn eShopów, podczas kiedy ja wbijałem sobie z niego platynowe osiągnięcie, trzymając w ręku (i przede wszystkim na półce) pudełkowe wydanie przygód Wade’a Willsona. Fizyczne wydania są jak karaluchy – z czasem jest ich sporo i walają się po mieszkaniu, ale przetrwają apokalipsę.
Ruqer
Switch to dość specyficzny sprzęt, jego przenośność sprawia, że niespecjalnie chce mi się wymieniać kartridże bądź zabierać je ze sobą w podróż. Czasem nawet zapomnę zabrać ze sobą tytuł, który chciałem. Dlatego aspekt mojego lenistwa i kiepskiej pamięci przemawia za wydaniami cyfrowymi. Gdy zagrzeję sobie miejsce pod kołderką, wolę jednak odpalić Switcha i wybrać interesującą mnie aktualnie grę z menu konsoli, niż wstawać i szukać po półkach danego tytułu. Dotyczy to szczególnie produkcji, w które gra się częściej niż raz. Czasem przyjdzie ochota na jeden wyścig w Mario Kart 8 lub Splatoon 2. Jedna rozgrywka trwa tam około 3 minut, więc samo wstawanie, szukanie pudełka i przekładanie kartridża trwa dłużej niż faktyczna gra. Jest to kompletnie bez sensu.
Jednak posiadanie pudełkowych wydań jest bardziej satysfakcjonujące, a w dokładaniu kolejnych “cegiełek” na półkę jest coś magicznego. Pudełkowe wersje gry będą trwać długo, a cyfrowe edycje szybko mogą zniknąć, a serwery sklepu zostać wyłączone. Dla tych, którzy nie lubią kisić gier w domu, pudełka mają inną zaletę – można je pożyczyć koledze lub sprzedać z niewielką stratą, a z cyfrą jest to niemożliwe. Kartridże mają jeszcze jedną przewagę nad wirtualnymi wydaniami, którą sobie cenię – zajmują one mniej miejsca na dysku. W przypadku Switcha jest to niebywała zaleta, bo duże karty micro SD są drogie, a wbudowanej pamięci mamy tyle, co nic. Zapełniłem już kartę o pojemności 200GB i teraz rozglądam się za większymi.
Wszystkie wyżej wymienione argumenty sprawiły, że w przypadku Switcha musiałem podjąć pewną strategię. Wszystkie tytuły nastawione na zmagania sieciowe staram się kupować cyfrowo, a duże gry dla pojedynczego gracza (np. Zelda czy nadchodzący Wiedźmin) w pudełku. Zajmują one mniej miejsca na dysku i po skończeniu będę mógł je pożyczyć lub sprzedać. Gdy najdzie mnie ochota na jeden meczyk w Fifę, to odpalam i gram – nie będę z tego powodu żonglował kartridżami.
Donat
Preferuje pudełka, ale posiadam w kolekcji również sporo gier cyfrowych. Dlaczego pudła? Nie mam jakiegoś większego sentymentu do gier. Po ograniu danej produkcji zazwyczaj ją sprzedaję bądź wymieniam na inną. Nie mam zbytnio czasu ogrywać grę po 5 razy, szukać znajdziek czy sprawdzać alternatywne zakończenia. Przejdę, sprzedam/wymienię, następna. Troche dluzej w moim posiadaniu zostają gry z dobrym multi, gdzie mogę walnąć sobie dwie-trzy szybkie rundy w wolnej chwili. Za przykład niech posłuży mi Crash Team Racing, choć i na niego już powoli przychodzi czas pożegnań. No i ta magia rozpakowywania folii z pudełka, przeglądania, co wydawca dorzucił w zestawie. Mimo że są to zazwyczaj jakieś bzdurne dodatki typu mapka czy książeczka, to zawsze umila zakupy.
Podobnego manewru nie wykonam z wersją kupioną w eShopie. Mam trochę gier cyfrowych, ale są to tylko i wyłącznie produkcje, które po prostu nie otrzymały wydania fizycznego. Zazwyczaj przed zakupem cyfry szukam jakichś informacji, a nawet czasem kontaktuję się z wydawcą, czy planują wydanie danego tytułu w pudełku, na które jestem gotowy poczekać. No i najważniejsze – cyfrówki nigdy nie sprzedam!
Alicja
W gruncie rzeczy wolę wydania pudełkowe, ale często wybieram cyfrowe. To po prostu bardziej praktyczne. Katridże z wymarzonymi tytułami dostaję w prezencie od męża i cieszę się, że ulubione gry posiadam w wersji fizycznej – mają osobne miejsce w regale. Wyjątkiem było Breath of the Wild, które zostało wydane także na Wii U – tę produkcję chciałam mieć w dniu premiery, natychmiast, najszybciej jak się da, więc mąż sprezentował mi zamiast pudełka karty z doładowaniem do konta w eShopie.
Zwykle jednak wygląda to tak, że kiedy interesuje mnie jakiś tytuł, o którym nie wiem zbyt wiele – wtedy bez zastanowienia wybieram wersję cyfrową. Zbieractwo zbieractwem, ale jest coś cudownego w tym, że z własnej kanapy mogę decydować, co chcę kupić i po chwili mieć to u siebie. Zresztą – podstawowe, niekolekcjonerskie wydania nie prezentują się aż tak spektakularnie, żebym odczuwała potrzebę posiadania ich w dużej ilości. Półka zarezerwowana jest więc tylko dla ulubieńców.
A jakie wydania gier preferujecie Wy? Podzielcie się z nami opinią w komentarzach!