Gry mogą być źródłem pięknych opowieści. Stykając się z różnymi produkcjami, zawsze lubię odkrywać tajemnice historii obleczonej w growe mechaniki. Uwielbiam, gdy fabuła jest stawiana na pierwszym miejscu, a pozostałe elementy są dostosowywane do opowieści bijącej z ekranu. Tak też jest z Minute of Islands, które jest ładną przygodą, ale słabą grą.
Życie w czasach zarazy
Za Minute of Islands odpowiedzialnie jest Studio Fizbin, specjalizujące się w tworzeniu gier niezależnych. Taka też jest omawiana produkcja, która próbuje przedrzeć się do emocji grającego. W tytule wcielimy się w Mo, chcącą uratować świat, w którym żyje. Tytuł nie spieszy się z opowiadaniem historii. Całość przedstawiona została przez narratorkę, która zdawkowo komentuje wszystko, co pojawia się na ekranie. Mo to młoda dziewczyna, żyjąca w sieci tajemniczych tuneli. Niszczycielska plaga ma negatywny wpływ na przyrodę oraz czterech braci-olbrzymów mieszkających pod skorupą planety – to oni są źródłem zasilania, bez niego świat zaczyna obumierać. Mo postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i z pomocą narzędzia Omni Switch uratować planetę.
Minute of Islands pozornie wydaje się kolejną kliszową opowieścią na temat kataklizmu oraz ratowania świata przez bezbronną bohaterkę. Jednakże twórcy w opowieść wpletli wiele szczegółów z życia protagonistki. Narratorka umiejętnie przełącza się między przedstawianiem ekspozycji fabularnej a myślami Mo. Sprawia to, że heroina staje się bardziej ludzka, możemy z nią się utożsamiać.
Interaktywny film animowany
Tytuł potrafi również oczarować oprawą audiowizualną. Ogrywając Minute of Islands, moje pierwsze skojarzenie pod względem graficznym zawędrowało do Adventure Time, które zostało wymieszane ze stonowaną paletą barw. Wyspy, które odwiedzamy przez całą rozgrywkę, potrafią zaskakiwać – są pięknie zaprojektowane, bogate w szczegóły. Czasem zbyt bogate – przez mnogość elementów stykałem się z dylematem na którą platformę mogę wskoczyć, a co jest tylko tłem. Gra na Switchu stara się działać płynnie, lecz w ciągu zabawy zdarzały się ścięcia animacji, co jest zaskakujące, gdyż produkcja operuje dwuwymiarową grafiką. Muzyka i dźwięki otoczenia są komplementarne ze stylem graficznym oraz tym, co dzieje się na ekranie. Oprawa dźwiękowa jest subtelna, wręcz niezauważalna. Jednakże nie odbieram tego jako wadę. W połączeniu z takim stylem graficznym całość tworzy nietuzinkowy i surrealistyczny klimat.
Zmęczenie materiału
Minute of Islands to narracyjna dwuwymiarowa platformówka, która nigdzie się nie spieszy. Podczas rozgrywki można się zrelaksować i odprężyć, nie musimy gnać na złamanie karku. Jako gra, medium interaktywne, prezentuje się blado. Podczas rozgrywki chodzimy z miejsca na miejsce, zbieramy wspomnienia odkrywające kawałki fabuły i tak aż do końca całej opowieści. Czasem miałem wrażenie, że tytuł ogrywa się sam, a ja jestem tylko biernym obserwatorem. Poza skupieniu się na fabule, gra nie ma nic więcej do zaoferowania.
Minute of Islands jest też złą pozycją dla osób szukających wyzwania – gra nie posiada go w żadnym stopniu. Pojawiają się zagadki logiczne w znikomej ilości, ale są one banalne. Produkcja potrafi szybko znużyć, więc dobrze, że twórcy nie rozciągali fabuły w nieskończoność i można ją ukończyć w 5-6 godzin. Podczas rozgrywki wiele czasu zajmuje bieganie i skakanie – bohaterka porusza się dość ślamazarnie i może skakać tylko na krótki dystans. Zabawa wydaje się za bardzo ociężała.
Minute of Islands potrafi zaintrygować historią o mrocznym i osobistym zabarwieniu, a także oprawą audiowizualną. Jednakże cierpi na niedostatki w rozgrywce i szybko potrafi znużyć. Doceniam przekaz płynący z rozgrywki, lecz w moim odczuciu nie jest to gra warta obecnej ceny. Gdy trafi na jakąś promocję, to wtedy można zastanowić się dwa razy nad zakupem.
Cena w eShopie: 80 zł
Podziękowania dla Mixtvision za dostarczenie gry do recenzji.