Snajper Clinta Eastwooda czy Wróg u Bram w reżyserii Jean-Jacques Annauda, mimo ponad dwugodzinnej eksploracji meandrów umysłu strzelców wyborowych, sprawnie zamykały swoją historię w jednej części. Bo ile w końcu można opowiadać o leżącym w krzakach żołnierzu, który raz na ruski rok oddaje celny strzał? Odpowiedzi na to pytanie prawdopodobnie w dalszym ciągu nie znalazło brytyjskie studio Rebellion, autorzy niedawno wydanej na Switchu czwartej część serii Sniper Elite. Czy wydanie trzyletniej gry na konsolę Nintendo było strzałem w dziesiątkę?
Mamma Mia!
Dołączanie do pierwszoosobowej strzelanki misji opartych na skradaniu lub cichej eliminacji przeciwników z wykorzystaniem karabinu snajperskiego zazwyczaj ma na celu spowolnienie dynamicznej rozgrywki, dominującej w całej grze. Najlepszym przykładem zastosowania takiego rozwiązania jest seria Modern Warfare, której każda odsłona oferowała przynajmniej jedno zadanie snajperskie; małym arcydziełem w tym gatunku jest dwuetapowa misja w Czarnobylu. Oparcie więc całej gry na mechanice wykorzystywanej w wielu przypadkach jako spowalniacz akcji przy złym zastosowaniu może szybko okazać się bronią obosieczną, podcinającą skrzydła chętnym do grania oraz wywołać śmiertelne krwawienie u autorów.
Odnoszę wrażenie, że Sniper Elite 4 jest takim nabojem, który po doleceniu w cel i trafieniu dziesięciu punktów następnie zabija rykoszetem wiwatującego strzelca. Pusty pocisk uderza o ziemię, a wtórujący mu głuchy, metaliczny brzdęk doskonale podkreśla, że mimo swej zewnętrznej, twardej struktury, wewnątrz jest niczym innym jak jałową wydmuszką. Tylko dlaczego tak jest?
Molto Bene!
De facto mamy do czynienia z trzecioosobową strzelanką, która wręcz perfekcyjnie spełnia swoje założenia. Skradankowa struktura, czerpiąca garściami z Metal Gear Solid V oraz porzucenie liniowego prowadzenia zadań jest faktycznym strzałem w dziesiątkę. Tego właśnie można oczekiwać po produkcji, w której to eksploracja oraz samodzielne wyznaczanie trasy do celu misji stanowi w zasadzie jeden z elementów pracy snajpera. Obserwując cykl rozwoju, jaki poczyniła seria Sniper Elite, to właśnie czwartą część można uznać za najwybitniejsze dzieło, które dotychczas wyszło spod skrzydeł Rebellionu. Przemierzając zamknięte, lecz całkiem duże połacie terenu targanej wojną Italii, faktycznie poczułem się jak snajper, który z zegarmistrzowską precyzją musi zaplanować swój najdrobniejszy ruch, by oddać ten jeden celny strzał.
Mimo historycznego zaplecza, fabularna historia nie stanowi w grze jakiegoś ważnego elementu. Spełniając wszystkie możliwe sztampy, lądujemy we Włoszech w celu powstrzymania Nazistów przed dokończeniem prac nad nowym pociskiem. Tyle wystarczy, by wręczyć bohaterowi karabin i zadać sensowną motywację do przerzedzania szeregów armii Hitlera. Sniper Elite 4 nie przedstawi wam wojennych faktów znanych z kart podręcznika historii, lecz w pewnym stopniu będzie starał się ujawnić ludzką stronę wojny. Przeczytacie rozmaitą wojenną korespondencję, pełniącą w grze rolę znajdźki oraz poznacie osobiste motywacje nazistowskich żołnierzy, podczas ich oznaczania z wykorzystaniem lornetki; być może poczujecie wtedy jakiś wewnętrzny opór przed wpakowaniem im kulki w łeb. No cóż… Jednak nie zbieractwem i litowaniem się nad marnym żywotem gra stoi. Przez dłuższy czas przyjdzie wam bowiem częstować śrutem rozmaite części ciała zwolenników ideologii austriackiego malarza.
Spaghetti Bolognese!
Osadzenie gry we Włoszech stanowiło dla mnie również pewien wymiar symboliczny. Egzaltowanie przemocy w omawianej grze wydawało mi się wyjątkowo podobne do pewnego filmowego gatunku, mającego korzenie właśnie w Italii. Mowa oczywiście o Spaghetti Westernach – filmach opowiadających historie o amerykańskich poganiaczach bydła, które kręcone były głównie we Włoszech przez tamtejszych reżyserów. Istny rozkwit tego gatunku przypadał na lata 1963-1973, a z takich najbardziej rozpoznawalnych obrazów, które wyszły spod rąk znakomitego Sergio Leone, zaliczyć można między innymi Dobrego, Złego i Brzydkiego czy Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Elementem charakterystycznym dla wspomnianego gatunku (poza wręcz doskonałym imitowaniem amerykańskiej prerii europejskimi krajobrazami) była właśnie przemoc. Gdy potratujemy ją jako środek wyrazu, okazać się może, że w tych filmach, poza elementem estetycznym, wprawiającym odbiorcę w odpowiedni stan emocjonalny, odgrywa ona również ważną rolę w zarysowywaniu sylwetki bohatera. Nie są to może jakieś przełomowe postaci, bo poza byciem słynnym „jeźdźcem znikąd”, to właśnie brutalność czyni z nich osoby bezwzględne, idące po trupach do wyznaczonego przez siebie celu. Czyli element działający jak magnes na widza, oczekującego od obrazu wartkiej akcji.
W podobny sposób zarysować można sylwetkę Karla Fairburne’a, w którego ponownie przyjdzie nam się wcielić w czwartej odsłonie Sniper Elite. Strzelec znikąd, idący po trupach do celu. Trupach ścielących się gęsto i to w bardzo widowiskowy sposób. Od drugiej części serii jednym z jej bardziej charakterystycznych elementów stały się widowiskowe eliminacje przeciwników. X-ray bullet kill, taką nazwę nosi spojrzenie na ostatnie sekundy wroga, w którego nasz tytułowy snajper wystrzelił śmiertelny pocisk. We wręcz przerysowany sposób nie raz przyjdzie nam obserwować, jak kula penetruje gałki oczne, rozrywa mózgi, przebija serce albo kastruje pechowców spod nazistowskiej flagi. Ładnie, krwawo i brutalnie. Niestety początkowy efekt „wow” szybko mija za sprawą zbyt częstego występującego kill cam, który swoją powszechnością odbiera widowiskowości w kluczowych scenach. Powoduje to, że przelewająca się krew przeciwników jest niczym innym jak zwykłym składnikiem sosu tego włosko-niemieckiego spaghetti.
Bella donna!
Oddanie w ręce graczy bardziej otwartych poziomów skłoniło autorów do drobnego urozmaicenia eksploracji. Poza wspomnianymi znajdźkami, podczas wykonywania misji przyjdzie nam również wykonać szereg zadań pobocznych. Większość z nich odblokujemy, rozmawiając z niektórymi postaciami niezależnymi podczas odprawy. Wszystkie misje zostają naniesione na mapę obszaru, ułatwiając proces planowania trasy. Mimo zachęty do ich wykonywania, większość sprowadza się do zlikwidowania dodatkowych przeciwników lub zniszczenia konkretnych obiektów, co tylko sztucznie wydłuża czas gry. Oparte są one również na tym samym schemacie co pozostała część tytułu. Wykonując zadania dodatkowe, nie czuć więc powiewu świeżości, który po kilku godzinach rozgrywki w przypadku Sniper Elite 4 jest jak najbardziej potrzebny.
Drobnym urozmaiceniem zabawy może okazać się zmiana poziomu trudności. Poza tym narzuconym przez grę, samodzielnie można dostosować utrudnienia do swoich potrzeb. Wyłączyć można między innymi wspomaganie celowania, czyli charakterystyczny znaczek, który pomaga oddać precyzyjny strzał z uwzględnieniem aktualnej siły wiatru. Duży teren niesie ze sobą jeszcze większe problemy ze sztuczną inteligencją. W Snipera grałem na trudnym poziomie, jednak patrząc po zachowaniu sztucznej inteligencji, „trudno” było odnieść takie wrażenie. Przeciwników można oszukać w bardzo prosty sposób, przez co omijanie ich nie stanowi większego problemu. Lgną jak muchy do światła, w stronę najbliższego źródła dźwięku, nawet gdy przed chwilą dostrzegli przechadzającego się w pobliżu Karla.
Requriescat in pace!
Szybko okazuje się, że doskonałym miejscem do masowej likwidacji przeciwników stają się krzaki. Te, jak dobrze pamiętamy z lekcji historii, były najlepszym miejscem do ochrony przed żołnierzami. Może to żart autorów (brytyjskie poczucie humoru nie zna granic), ale wszyscy naziści w tej grze są głupi jak but. Jedyne co jest w stanie zwrócić ich uwagę, to głośny wystrzał jednej z broni Karla. Ze względu na to, że nie dysponujemy tłumionym karabinem snajperskim, by odpowiednio wyciszyć strzał, należy zmieszać go z hałasem otoczenia. Odpowiedni dźwięk tła, oznaczony przy pomocy fal w górnej części ekranu, jest w stanie wytłumić wystrzał oddany nawet przy uchu przeciwnika.
Dużą zaletą produkcji jest swoboda, jaką oddano graczowi w sposobie przechodzenia gry, a nawet przygotowywania do każdej misji. Przed rozpoczęciem zabawy będziemy mogli zakupić nowe snajperki, karabiny szturmowe, strzelby lub pistolety. Zdobywane z kolejnymi poziomami punkty przeznaczymy za to na zakup granatów i innych gadżetów, z których przyjdzie nam skorzystać w kryzysowej sytuacji.
Di più!
Poziom naszego profilu dzielony jest pomiędzy kampanią – którą również można przejść w towarzystwie innych graczy – oraz trybem wieloosobowym. Ten skupiony jest na drużynowych starciach snajperskich, zdobywaniu flag i innych bajerach, kompletnie niepasujących do gry o strzelcach wyborowych. Na potrzeby recenzji starałem się znaleźć innego gracza, lecz po kilku minutach czekania w lobby znalazł się jeden delikwent z pięćdziesiątym poziomem doświadczenia. Sama obecność tego trybu jest takim wyraźnym śladem nadgryzienia przez ząb czasu. Pamiętacie te lata, gdy każda gra miała na siłę wciskany tryb wieloosobowy? Sniper Elite 4 pamięta je bardzo dobrze.
Tak jak zdarza mi się nie przyczepiać do ceny gry, tak w przypadku omawianej produkcji nie jestem w stanie przecierpieć tego, że mimo upływu trzech lat od premiery i obecności w Xbox Game Pass (w chwili pisania tekstu), za tytuł ten zaśpiewano 160 zł. Oczywiście w wersji podstawowej, gdyż w eShopie za dodatkowe ponad 100 zł można nabyć przepustkę sezonową z charakterystyczną dla serii kampanią, w której przyjdzie nam odstrzelić (kolejny raz) niesławnego austriackiego malarza. Dla porównania, za inną trzyletnią grę w kompletnym wydaniu – Resident Evil VII: Gold – przyjdzie nam zapłacić ok. 85 zł.
Finito!
Mimo ambitnego celowania w realizm, Sniper Elite 4 po pierwszej godzinie ujawnia swoją prawdziwą twarz, jaką jest średniej jakości trzecioosobowa skradanka w częściowo otwartym świecie. Tytuł zwyczajnie przeciętny, który niestety nie ma do zaoferowania nic więcej niż konkurencja. Ze względu na trafienie w snajperską niszę na rynku, Rebellion czuje się jak ryba w wodzie, wypuszczając co jakiś czas ten sam produkt z lekkimi ulepszeniami. Osadzenie produkcji w otwartym świecie stanowi interesujący powiew świeżości w serii, przyczyniając się do nieszablonowego kończenia misji. Istnieje szansa, że w zależności od wybranych przez siebie utrudnień, nie doświadczymy tej samej rozgrywki, ze względu na inne ułożenie trasy i położone przez nas priorytety podczas misji. Pytanie jednak, czy seria ciągnąca się już jak lekko rozgotowany makaron i skropiona krwistym sosem z headshotów tworzy na tyle sycący posiłek, aby był w stanie posilić graczy tak samo jak trzy lata temu? Na to pytanie odpowiedzieć już będziecie musieli sami. Wśród was z pewnością znajdą się tacy, co zajadają się takimi Spaghetti Snajperami. Mnie jednak danie to wyjątkowo się przejadło.
Podziękowania dla Cenegi za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Mikołaj "SynKury" Stryczyński
Legenda głosi, że wykluł się z jaja i od tego czasu pałęta się po świecie, ucząc się języka ludzi. Ze względu na dosyć ubogi system porozumiewania się homo sapiens, preferuje synergiczne doznania komunikacyjne, płynące z gier wideo. Poza tym studiuje, pisze scenariusze, kocha filmy i inne czynności będące czystą synekurą.