Stardew Valley + czarny humor – recenzja Graveyard Keeper
Jeśli kiedyś zastanawialiście się, jak wyglądałoby Stardew Valley, gdyby zamiast…
Jeśli kiedyś zastanawialiście się, jak wyglądałoby Stardew Valley, gdyby zamiast o zarządzaniu farmą opowiadało o pracy grabarza, to: 1) najwyższy czas udać się do psychiatry, 2) nie musicie się już zastanawiać, bo na Switcha wyszedł właśnie Graveyard Keeper.
Graveyard Keeper to, jak śpieszą nas poinformować jej twórcy, “najmniej realistyczna symulacja zarządzania średniowiecznym cmentarzem”. Lazy Bear Games zaserwowało nam pełną czarnego humoru historię bezimiennego mężczyzny żyjącego we współczesnych czasach, który po tragicznym wypadku samochodowym budzi się w dziwnym, średniowiecznym świecie i dostaje za zadanie opiekę nad nieco podupadłym cmentarzem. Czy uda mu się wrócić do swoich czasów? To zależy tylko od nas i naszej umiejętności zarządzania rozbudową nekropolii.
Nie samym cmentarzem grabarz żyje
Graveyard Keeper to, wcale nie aż tak daleki, kuzyn Stardew Valley. Naszym głównym zadaniem będzie tutaj opieka nad cmentarzem. Oznacza to, że będziemy musieli przygotowywać zwłoki do pochówku (np. usuwając krew i tłuszcz, czy też balsamować je za pomocą specjalnych płynów), kopać groby czy w końcu wytwarzać i stawiać nagrobki. Choć po nazwie gry można byłoby się spodziewać tego, że będziemy skupiać się tylko na tym, już po kilku godzinach otwiera się przed nami morze możliwości. Możemy tutaj sadzić rośliny, bawić się w pszczelarza, górnika, stolarza, odprawiać kazania jako lokalny ksiądz (!), pędzić różne rodzaje alkoholu, przeprowadzać reakcje alchemiczne, łowić ryby czy nawet pisać książki. Opcji jest naprawdę bez liku i chyba nawet złoty standard, jaki wyznaczyło w tym temacie Stardew Valley, blednie przy ilości przeróżnych aktywności, które serwuje nam symulator grabarza.
Oczywiście, nie będziemy mieli do tych wszystkich rzeczy dostępu od samego początku – trzeba będzie poświęcić sporo czasu na badania całkiem rozległego drzewka technologii, składającego się z dziedzin takich jak: anatomia, alchemia, teologia, pisanie książek, rolnictwo, kowalstwo, budownictwo czy gotowanie. Poza wymienionymi wyżej aktywnościami, bardzo ważną częścią gry jest też budowanie relacji z mieszkańcami pobliskiej wsi, głównie poprzez wykonywanie dla nich przeróżnych zadań. To właśnie one posuwają fabułę do przodu i pozwalają przybliżyć się do upragnionego powrotu do domu.
Wisielczy humor
Niewątpliwym atutem gry jest jej klimat. Wszystko podszyto tu czarnym humorem, a osoby, które spotkamy na swojej drodze, to plejada pomyleńców i cwaniaków. Już pierwsza postać, która wita nas na progu nowej przygody, to Gerry – gadająca czaszka z amnezją. Ciał na nasz cmentarz dostarcza elokwentny osioł-socjalista, który grozi nam robotniczą rewolucją, jeśli nie przyniesiemy mu marchewek. Lokalny inkwizytor ma obsesję na punkcie palenia czarownic i będzie nas prosił o obsługę cateringową (piwo + burgery) takich “imprez”. Przykładów barwnych postaci jest tu mnóstwo i każda z nich nadaje grze specyficznego czaru.
Nikt też nie każe być nam specjalnie skrupulatnym w wykonywaniu obowiązków grabarza. Nie chce ci się kopać grobu i stawiać nagrobka? Zwłoki zawsze można po prostu wrzucić do rzeki. Brakuje ci pieniędzy? Miejscowy karczmarz chętnie odkupi od nas mięso niewiadomego pochodzenia, które możemy pozyskać z dostarczanych ciał. A do pisania książek najlepiej nadaje się pergamin z ludzkiej skóry…
Robaczywe zwłoki
Wszystko, co napisałem do tej pory, może sugerować, że Graveyard Keeper ma szansę zdetronizować Stardew Valley w kategorii “life sim” na Switchu. Niestety, jest kilka aspektów, które sprawiają, że ten doskonały potencjał został zaprzepaszczony. Przede wszystkim – mamy do czynienia z produktem, który chyba nie przeszedł przez porządną kontrolę jakości. Pierwsze kilka godzin było bezproblemowe, ale im dalej w cmentarz, tym więcej krzyży. Często zdarzało się, że NPC, którzy mieli się pojawić w jakiś określony dzień, po prostu tego nie robili. Postać potrafi “spaść” pod tekstury i być zasłaniana przez np. trawę. Czasem mimo usilnych prób nie udawało się odblokować możliwości kupna wyższej jakości przedmiotów u lokalnego handlarza. Co prawda, większość z tych problemów można naprawić po prostu zamykając i ponownie otwierając program, ale chyba nie o to chodzi. Warto też podkreślić, że żaden z napotkanych bugów nie przeszkodził mi w ukończeniu gry, ale każdy z nich niemożliwie irytował i odbierał radość z rozgrywki.
Grobowy maraton – bez dodatku nie podchodź
Graveyard Keeper cierpi też na swoistą klęskę urodzaju. To jedna z tych gier, które byłyby znacznie lepsze, gdyby były o ⅓ krótsze. Mi osobiście jej ukończenie zajęło ponad 50 godzin i już wtedy czułem opór. Każda czynność trwa tu trochę za długo dla dobra samej gry. Nie pomaga nawet wspomniana wyżej różnorodność zadań. Problematyczne bywają questy, które bardzo często wymagają odczekania całego tygodnia, żeby móc wykonać jakąś konkretną akcję. Sytuację zaostrza też to, że z czasem będziemy zdobywać coraz to nowe technologie, które są oparte na zaawansowanych materiałach, wykonywanych z tych podstawowych. W związku z tym, stworzenie jakiegoś zaawansowanego przedmiotu trwa zwykle dużo dłużej niż podstawowego, co zabija płynność rozgrywki w późniejszych fazach.
Jest na to jeden ratunek: DLC o wdzięcznej nazwie Breaking Dead. Pozwala ono na tworzenie zombie, które możemy zaprzęgnąć do podstawowych, upierdliwych i powtarzalnych zadań, co da nam swobodę skupienia się na tych ciekawszych. DLC na tyle ulepsza grę, że mogę właściwie powiedzieć, że bez niego nie ma sensu w nią grać. Szczęśliwie nie jest ono strasznie drogie, bo kosztuje w polskim eShopie 20 zł. Irytuje tylko to, że właściciele gry na PC dostają go za darmo… Trzeba też nadmienić, że nawet z tym dodatkiem gra jest pod koniec mocno żmudna i niezbyt dobrze zbalansowana. Ale zawsze to jakaś pomoc.
Zaniedbany cmentarz
Niestety, mimo przyjemnych pierwszych godzin, od Graveyard Keeper odchodziłem ze sporą frustracją. Fantastyczny potencjał został przysłonięty rozciągniętą rozgrywką i irytującymi bugami. Można się spodziewać, że te drugie zostaną w końcu poprawione, ale nie zmienia to faktu, że w tym stanie gra nie powinna ujrzeć światła dziennego. Z ciężkim sercem muszę zatem wystawić grze jedynie 6.5, choć dla osób grających ze wspominanym wyżej DLC będzie to pewnie bardziej 7. Szkoda, szkoda, szkoda.
Redaktor
Zimny
Fan gier indie, strategii, RPG, Nintendo i wszystkiego co ma związek z retro gamingiem. Swego czasu współtworzyłem jedną z największych polskich stron o jRPG. Z wykształcenia jestem anglistą, a w “prawdziwym życiu” pracuję nad materiałami do nauki języka angielskiego.