Szwedzkie studio The Bearded Ladies otwiera przed nami magiczny postapokaliptyczny świat, w którym ludzka rasa jest na skraju wyginięcia po katastrofie ekologicznej, pladze i wojnie nuklearnej. Mając za sobą premierę na PC, PS4 i XONE, przyszła kolej na Nintendo Switch. Sprawdźmy, jak prezentuje się ta turowa gra strategiczna z elementami skradanki oraz RPG.
Zarys fabularny
Arka to ostatnie cywilizowane miejsce na ziemi po tragicznych wydarzeniach. Za odnajdywanie i dostarczanie surowców są odpowiedzialne mutanty, zwane Stalkers. Bez ich pomocy mieszkańcy nie są w stanie przetrwać, głównie przez czyhające niebezpieczeństwa (ghule) poza obszarem spokoju. Przywódca bazy wypadowej, The Elder, jest odpowiedzialny za przetrwanie ludzkości. Z jego polecenia kaczka oraz dzik (obie te postacie to humanoidy) wyruszają na poszukiwanie Hammona, który jako jedyny może obsługiwać systemy Arki.
Tu tak naprawdę zaczyna się nasza przygoda. Poszukujemy śladów oraz wskazówek dotyczących lokalizacji miejsca, w którym może znajdować się zaginiona osoba. Wraz z postępem fabuły pojawia się wiele ciekawych informacji o istnieniu tytułowego Edenu, które zaintrygowały i zachęcały mnie do poznania szczegółów. Na swojej drodze spotkamy innych Stalkerów, którzy uzupełniając nasz skład, będą towarzyszyć nam w ekscytującej i pełnej niebezpieczeństw przygodzie. Wczuć nam się w klimat pomagają monologi i rozmowy bohaterów czy wrogów, którzy dzielą się własnymi spostrzeżeniami lub nowinkami na temat tego, co dzieje się w okolicy.
Rozgrywka, mechanika, system rozwoju
Możemy wybrać jeden z trzech poziomów trudności, które są odwzorowaniem doświadczenia w tego typu grach taktycznych. Bez przeszkód możemy podnieść poprzeczkę w dowolnym momencie (nawet w trakcie walki) w ustawieniach. Tryb Iron Mutant nie jest zalecany dla początkujących. Włączenie go spowoduje aktywację permanentnej śmierci oraz tylko i wyłącznie automatyczne zapisy. Warto sobie odpuścić tę opcję przy pierwszej przygodzie.
Kamera jest zlokalizowana w charakterystyczny sposób dla tego gatunku produkcji – w izometrycznej pozycji. Kontrolujemy oddziałem maksymalnie 3 Stalkerów, w czasie rzeczywistym wędrujemy między lokacjami. Napotykając na wrogi oddział, pierwsze co powinniśmy zrobić, to zlokalizować odosobnione cele, skradać się do nich oraz dokonać szybkiej likwidacji za pomocą dyskretnych broni. Dzięki temu nie zwrócimy na siebie uwagi innych ghuli. Obserwowanie wzoru patroli i wykorzystanie sposobności na zasadzkę zwiększy szansę na powodzenie w akcji. Dopóki nie zostaniemy wykryci, możemy kontrolować to, w którym momencie chcemy przejść do systemu walki turowej. Jeśli wydamy bohaterowi polecenie ukrycia się za zasłoną (w trybie rzeczywistym), to on w każdym przypadku nie będzie widoczny przez przeciwnika, nawet jeśli podejdzie do mutanta.
Nie jesteśmy w stanie zlikwidować wszystkich wrogów po cichu, dlatego w końcu dojdzie do bezpośredniej walki z ghulami. Warto wykorzystywać fakt, że można samemu rozpocząć potyczkę oraz ustawić się w odpowiedniej pozycji, by prowadzić ostrzał. Przez jedną kolejkę mamy do wykorzystania dwa punkty akcji, z czego ofensywny ruch (np. oddanie strzału) lub sprint doprowadza do zakończenia tury. W związku z tym, warto wcześniej przejść w bardziej dogodne miejsce lub, gdy jesteśmy ranni, skorzystać z apteczki. Szansa na trafienie zależy od różnych czynników, takich jak: zasłona, zasięg, czy atakujemy z pozycji wyższej, sprzętu militarnego.
Wraz z postępem, drużyna będzie zdobywać poziomy, a co za tym idzie – punkty rozwoju do rozdysponowania. Każda z postaci ma inne drzewko, które zawierają różne rodzaje mutacji oraz możliwość podniesienia ściśle określonych statystyk. Warto zaznaczyć, że mutanty mogą mieć wybraną jedną pasywną oraz dwie aktywne zdolności. Po wykorzystaniu umiejętności w walce, jego czas odnowienia jest liczony w zabójstwach. To oznacza, że potrzebujemy zlikwidować “X” celów zanim znowu będziemy mogli jej użyć. To zachęta do podejmowania agresywnych działań, by móc korzystać z aktywnych mutacji szybciej i efektywniej.
Arsenał broni jest szeroki: od kuszy i pistoletów po strzelby, karabiny i snajperki. Każda postać może nosić ze sobą maksymalnie dwie bronie. Dodatkowo mogą być wyposażeni w hełm, zbroję oraz przeróżne granaty. Przedmioty znajdziemy w skrzynkach rozstawionych po lokacjach lub w sklepie, w Arce. W tej głównej bazie wymienimy części broni na ulepszenia do swoich karabinów, a odszukane artefakty wymienimy na permanentne bonusy dla całej grupy.
Apokaliptyczny, rozmazany, pikselowy świat
Takimi przymiotnikami mogę opisać wygląd Mutant Year Zero: Road to Eden na Nintendo Switch. Zwiastun wyglądał niesamowicie, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Oprawa graficzna bardzo kuleje, zwłaszcza, gdy korzystamy z trybu przenośnego. Po pierwszych minutach rozgrywki nie mogłem uwierzyć, że ta produkcja została tak mocno zdegradowana. Brak wygładzania krawędzi i widoczne piksele sprawiały, że na dłuższą metę było to wręcz nie do zniesienia. Momentami nie byłem w stanie odróżnić postaci od tła. Wydajnościowo również nie jest za wesoło. W terenach, w których było dużo elementów otoczenia i budowli, gra ewidentnie nie mogła utrzymać stałej ilości klatek, a konsola zdawała się wyciskać z siebie siódme poty. Optymalizacja jest na niskim poziomie. Bateria „Pstryczka” wystarcza jedynie na około 2 i pół godziny rozgrywki przy jednym posiedzeniu.
Sytuacja poprawia się, gdy przejdziemy na tryb stacjonarny. Krawędzie są widocznie wygładzone, a tekstury aż tak bardzo nie odstraszają. Obraz jest bardziej płynny, co czyni rozgrywkę przyjemniejszą, ale wciąż można wymienić wiele rzeczy, które wymagają poprawy: znikające elementy map, słabe oświetlenie, efekt mgły, “rozmazany” obraz. Gra traci dodatkowo na wyglądzie, jeśli przesadzimy z jasnością.
To moja pierwsze spotkanie z tym tytułem. Dokonałem porównania i byłem w lekkim szoku, gdy zobaczyłem różnice pomiędzy wersjami. Na tle komputerów nawet na najniższych ustawieniach graficznych, wersja na konsole Nintendo wygląda ubogo.
„Day one patch” i mieszane uczucia
W dzień premiery Mutant Year Zero: Road of Eden trafiła na Nintendo Switch aktualizacja. Wprowadziła nie tylko DLC oraz dodatkowy tryb (Stalker Trials), ale także znacznie poprawiła oprawę wizualną w trybie stacjonarnym. Mimo wszystko niesmak po rozegranych godzinach przy kiepskiej grafice pozostaje. Poczułem się, jakbym dostał niegotowy produkt, a deweloperzy chcieli wydać ją mimo wszystko w ustalony przez siebie dzień. Zabrakło czasu? Problemy z przeniesieniem gry na konsolę? Możemy się tylko domyślać. Koniec końców, „patch w pierwszy dzień” to dobra informacja dla osób grających na telewizorze, bo niestety w trybie przenośnym nie ma tak widocznej poprawy.
Dzieło szwedzkiego studia od strony mechaniki sprawuje się bardzo dobrze, ale problemy związane z wydajnością dają o sobie znać i na tym wiele traci. Zmienna ilość klatek na sekundę, chwilowe zawieszanie się gry może być irytujące, ale nie przeszkadza to zbytnio w eksploracji czy prowadzeniu turowych potyczek. Na innych platformach jest możliwość zmiany języka, niestety na „pstryczku” już nie, zostajemy domyślnie z angielskim. Mimo tych mankamentów gra się dość przyjemnie, a zawartości w postaci lokalizacji, wrogów, misji jest tyle, że zajmie nam kilkadziesiąt godzin, by zobaczyć wszystko. Mam nadzieję, że pojawią się kolejne poprawki, które pomogą wyjść z niekomfortowej sytuacji, w której Mutant Year Zero się znalazło. Mógł to być świetny tytuł, ale kończy jako średniak.
Podziękowania dla CDP za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Damian "Dadaista" Filipkiewicz
Z zamiłowaniem śledzę wszystkie informacje i pogrywam różne produkcje na Nintendo Switch oraz PC. Nie mam ulubionego gatunku gier, a przez te lata przewinęły się dziesiątki, z którymi świetnie się bawiłem. Zręcznościówki, strzelanki, karcianki, strategie, RPG'i nie są mi straszne. Na co dzień pracuję jako programista. Lubię kawę z mlekiem, moim spirit animal jest Slowpoke i należę do Ravenclaw.