Gry typu visual novels zdobywają z roku na rok coraz większą popularność. Szczególnie wiele pojawia się ich na Switcha, który sprzyja “książkowemu” formatowi rozrywki. Rzadko jednak zdarza się, że gry tego rodzaju mają polskie korzenie. Jeśli wasz skromny redaktor się nie myli, Vampire: The Masquerade – Coteries of New York to pierwsza rodzima produkcja tego typu na „Pstryku” i to jeszcze oparta na arcyciekawym Świecie Mroku. Jak więc prezentuje się tak odważny tytuł od znanego z niezłego Serial Cleaner krakowskiego studia Draw Distance?
Wywiad z Wampirem
Zanim zostajemy wciągnięci w skomplikowany świat wampirzych, politycznych rozgrywek, grę zaczynamy jednak jako zwykły, niezbyt szczęśliwy, śmiertelnik. Próbując zapomnieć o rozstaniu z bliską osobą, spędzamy nieciekawą noc w podrzędnym klubie. To jednak szybko się zmienia, gdy natykamy się na fascynującą osobę płci pięknej, która wydaje się równie zainteresowana nami. Zamiast upojnej nocy spotkanie kończy się jednak dla naszego bohatera wybudzeniem, któremu towarzyszy ogromne pragnienie. Pragnienie, jakiego nie można ugasić zwykłą wodą… Na domiar złego budzi nas z amoku groźny wampir, samozwańczy szeryf, odgrażający się postawieniem nas przed sądem. A stąd już tylko krok od stania się marionetką w machinacjach potężnych istot, pociągających za sznurki w jednym z największych amerykańskich miast.
Gra rzuca nas w centrum Wielkiego Jabłka i wampirzych intryg w formie jednej z trzech postaci, a każda z nich reprezentuje cechy związane z jednym z krwiopijczych klanów. Do wyboru mamy Erica, związanego z Brujah, znanego z wybuchowych charakterów i niechęci do autorytetów; Amandę z Venture, które kojarzone jest z władzą, intrygami i ogromnymi wpływami oraz Lamara, “przygarniętego” przez artystyczną i uduchowioną grupę Toreador. Wielka szkoda, że niezależnie od wyboru postaci nasza historia pozostaje praktycznie taka sama i różni się jedynie drobnymi szczegółami.
Jak otwarta księga
Podobnie jak w innych tytułach należących do gatunku visual novel, ze światem gry wchodzimy w interakcje głównie poprzez tekst prezentowany na ekranie – trochę tak, jakbyśmy czytali książkę, choć od czasu do czasu mamy możliwość podjęcia jakiegoś wyboru. Tego typu dylematów na naszej ścieżce spotkamy wiele. Czy mimo naszych wampirzych pragnień będziemy starali się zachować człowieczeństwo i nie krzywdzić postronnych osób? Czy jednak oddamy się naszej naturze i będziemy monstrum, o którym można opowiadać straszne historie?
Dość ciekawą mechaniką jest tzw. beast – nasz wewnętrzny potwór, który każe nam szarpać, rozrywać i zabijać. Jeśli przez zbyt długi czas nie ugasimy wiecznego głodu, możemy stracić kontrolę nad naszą postacią – niektóre wybory będą niedostępne i zostaną nam tylko te bardziej agresywne rozwiązania.
Ważną kwestią jest też to, z jakimi klanami i wampirami chcemy podjąć współpracę, a które zignorować lub wejść z nimi w konflikt. Do wyboru mamy kilku sojuszników, których w trakcie gry będziemy mogli sobie zjednać i przyłączyć do naszej koterii (coterie), czyli nieformalnej grupy wspierających się wampirów. Muszę przyznać, że postacie, które napotkamy na swojej drodze, są całkiem ciekawe i z chęcią poznawałem stopniowo ich historie. Moim ulubieńcem jest chyba D’Angelo – wampir, prywatny detektyw i strasznie brzydki przedstawiciel klanu Nosferatu.
Mroczny świat mroku
Niewątpliwym atutem Coteries of New York jest klimat i fantastyczny Świat Mroku, na którym oparta jest mitologia krwiopijczego świata. Samo wniknięcie w zawiłości polityczne wampirzych intryg Nowego Jorku to przyjemność, szczególnie dla osób, które znały wcześniejsze gry z tej serii lub grały w “papierowego” RPGa. Myślę, że dla graczy z nimi niezaznajomionych może natomiast być to pewna bariera – Świat Mroku jest pełen specyficznego slangu, w którym laikowi może być nieco trudno się połapać. Na szczęście twórcy dodali do gry przydatny słowniczek, gdzie nowe hasła pojawiają się, gdy tylko je usłyszymy, a cała historia jest dość “prosta”. Jest to pewien kompromis, który działa całkiem nieźle, ale mam wrażenie, że w efekcie gra nie przypadnie w 100% do gustu ani weteranom Świata Mroku, ani nowicjuszom. Tytuł wydaje się być niejako wprowadzeniem do tego niezwykle klimatycznego uniwersum, przez co nigdy do końca nie rozwija skrzydeł. Sama gra też jest stosunkowo krótka, bo ukończenie jej zajmie około 4-6 godzin i miałem wrażenie, że skończyła się bardzo nagle, zanim fabuła miała szansę porządnie się rozwinąć. A szkoda!
Piękny potok słów (który mało kto zrozumie)
Na pochwałę zasługuje na pewno sama jakość tekstu. Opisy są mroczne, kwieciste i piękne – cały czas czułem się, jakbym czytał naprawdę niezłej jakości książkę. Szczególnie w czasach, gdy Visual Novels często graniczą z grafomanią, to bardzo miła odmiana. Jest natomiast jeden problem – żeby czerpać przyjemność z zawartej w grze skomplikowanej prozy, trzeba posiąść naprawdę niezły poziom zrozumienia języka angielskiego. Nie jest to może problem dla waszego skromnego redaktora, bo ukończyłem anglistykę, ale mam wrażenie, że dla osób, które “liznęły” tylko trochę języka na lekcjach w szkole może to być bariera nie do przejścia. Powiem szczerze, że brak innych języków był dla mnie sporym i negatywnym zaskoczeniem, tym bardziej, że gra jest wydana przez polskie studio.
Wolna wola to iluzja
Największym mankamentem tego tytułu jest to, że nasze wybory praktycznie nie mają żadnego wpływu na fabułę. Czasem jakaś postać zirytuje się na nas „na dwa akapity”, ale za chwilę o tym zapomina. Nie ma praktycznie żadnych większych konsekwencji wynikających z oddania się w uściski bestii oprócz tego, że w kolejnym wyborze nie mamy dostępu do jednej czy dwóch opcji. Co gorsza, nasze akcje nie wpływają nawet na zakończenie całej historii – diametralnie inne podejście zmienia może kilka końcowych linijek. Jest to niestety zmarnowna szansa – Świat Mroku zawsze kładł akcent na wolność graczy, która tutaj się niespecjalnie objawia.
Trumienny marsz
Koniec końców, Vampire: The Masquerade – Coteries of New York jawi się jako tytuł z potencjałem, który nie do końca został wykorzystany. A szkoda, bo było blisko. Gdyby wybory w grze miały większą wagę, a polska wersja językowa byłaby dostępna, znacznie wyżej oceniłbym tę produkcję. Pozostaje nadzieja, że Draw Distance podejdzie do tematu ponownie i kolejna gra w serii (zapowiedzieny już jest dodatek) poprawi te braki. Póki co – grę mogę polecić głównie osobom, które są zainteresowane zanurzeniem się na trochę w Świecie Mroku.
Cena w eShopie: 80,00 zł
Podziękowania dla Draw Distance za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Marcin Zimny
Fan gier indie, strategii, RPG, Nintendo i wszystkiego co ma związek z retro gamingiem. Swego czasu współtworzyłem jedną z największych polskich stron o jRPG. Z wykształcenia jestem anglistą, a w “prawdziwym życiu” pracuję nad materiałami do nauki języka angielskiego.