Znudziły wam się już klasyczne wyścigi? Jeśli tak, to zapnijcie pasy – port Wreckfest, który po czterech latach od oryginalnej premiery trafił na Switcha, to inspirowana serią FlatOut motoryzacyjna rozwałka. W grze Bugbear Entertainment ryczą silniki, ryczą kierowcy, ryczą gracze. Ci ostatni, na szczęście, wyłącznie z ekscytacji.
Ale urwał!
Zabawę w Wreckfest najlepiej rozpocząć od trybu kariery. Podzielony jest on na pięć rang, od regionalnych juniorów po mistrzów świata. Każda z nich jest kompilacją różnorodnych aktywności – bo nie tylko klasycznych wyścigów – w których należy wziąć udział, aby odblokować kolejne etapy, zdobyć walutę na zakup pojazdów, wbić kilka poziomów konta i zgarnąć dodatkowe elementy kosmetyczne dla naszych bryk. Najdziwniejsze w powyższym zestawieniu mogą wydawać się „poziomy konta”, ale w Wreckfest ma to praktyczne zastosowanie. Na każdy kolejny przypada nam nowy tytuł (zaczynamy od „niedzielnego kierowcy”), a niektóre wehikuły wymagają konkretnego poziomu, aby można je było w ogóle kupić.
Wreckfest nadaje kanapowym wyścigom zupełnie nowego znaczenia, bo jedną z dostępnych tu aktywności jest, dosłownie, rajd na sofach. Produkcja Bugbear Entertainment ma do siebie spory dystans, co zdecydowanie wychodzi jej na dobre. W ręce graczy oddano absolutnie szalone tryby rozgrywki; ścigać będziemy się zatem nie tylko na wspomnianych kanapach, bo choćby i na kosiarkach czy traktorach. Ale spokojnie, normalne samochody też tu znajdziemy. Co prawda nie markowe, bo twórcy nie posiadali na nie licencji, ale wszystkich pojazdów jest na tyle dużo, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Choć deweloperzy dość mocno odbiegli od klasycznej formuły gry wyścigowej, to model jazdy poszczególnymi brykami jest bardzo różnorodny i zbliżony do rzeczywistości. Czuć tu ciężar i moc każdego pojazdu, a poszczególne parametry możemy samodzielnie modyfikować w specjalnym warsztacie. W tym kontekście kłuje nieco w oczy brak polskiej wersji językowej, bo jeżeli ktoś jest motoryzacyjnym laikiem, to będzie miał większe trudności ze zrozumieniem funkcji różnych części zamiennych. Ostatecznie autorskie kombinacje i tak najlepiej sprawdza się w praktyce, więc na dłuższą metę nie jest to duży minus.
Legalna kraksa
Poza standardowym rodzajem wyścigów, w których należy po prostu „być pierwszym”, Wreckfest proponuje także inne aktywności. Najciekawszy i najzabawniejszy okazał się dla mnie swoisty battle royale, w którym kierowcy, wjeżdżając w siebie na pełnej, kolejno się eliminują, a zwycięża ostatni, który jakimś cudem wciąż trzyma kierownicę. Gra nagradza chaotyczną jazdę – za zderzanie się z przeciwnikami dostajemy dodatkowe punkty, a im gorsze konsekwencje dla przeciwnika, tym lepszy napiwek dla nas. Interesującą mechaniką jest rywalizacja: jeżeli któryś z uczestników wyjątkowo zajdzie nam za skórę, zarówno my, jak i oni otrzymają więcej punktów za kraksy. Tryb rozwałki jest bardzo wciągający i czas płynie przy nim zaskakująco szybko.
Nie wszystkie elementy trybu kariery przypadły mi jednak do gustu. Zdarza się, że niektóre aktywności są dosyć nudne – w ramach jednej z nich musiałem odbyć sześć wyścigów na tej samej trasie z rzędu, w których łącznie należało zrobić jakieś 20 okrążeń. Nie trzeba jednak brać udziału we wszystkich rajdach, aby odblokować kolejny etap kampanii, zatem jeżeli coś nie przypadnie wam do gustu, wystarczy wskoczyć na inną planszę. A skoro o trasach mowa, Wreckfest oferuje ich aż 45. Pościgamy się głównie na typowych dla gatunku asfaltowych „ósemkach”, jednak produkcja oferuje także ciekawsze plansze, które najlepiej zobaczyć na własne oczy.
Tryb kariery zapewni nam zabawę na co najmniej 10 godzin, lecz poza nim Wreckfest oferuje również tryb sieciowy oraz turniej online. W turnieju możemy wziąć udział w specjalnych aktywnościach, które wymieniają się okresowo, aby w zamian zdobyć limitowane pojazdy i elementy kosmetyczne oraz rywalizować ze znajomymi o wyższe miejsce w rankingu. Zaskoczył mnie brak lokalnej gry wieloosobowej, która akurat do Wreckfest pasuje jak ulał. Wielu graczy chętnie powalczyłoby z przyjaciółmi na błotnistych arenach, zatem jest to zdecydowanie niewykorzystany potencjał na darmową aktualizację.
Kieszonkowy rajd
Fakt istnienia portu Wreckfest na Switchu może być dość zaskakujący, bo nie tak dawno gra otrzymała odświeżone edycje na konsole najnowszej generacji. Zaskakuje to tym bardziej, że pod względem graficznym konwersja zdecydowanie nie ma się czego wstydzić. Ba, uważam, że to jedna z ładniejszych gier wyścigowych na hybrydowej konsoli Nintendo, a szczególnie do gustu przypadły mi malownicze zachody słońca w trasie. Kompromisy wizualne względem innych wersji oczywiście są widoczne, jednak w trybie stacjonarnym pościgamy się w ładnej jakości obrazu przy niemal stałych 30 klatkach na sekundę; spadki płynności zdarzają się dość rzadko. Wreckfest prezentuje się gorzej w trybie przenośnym, co nie powinno dziwić; twórcom zależało przede wszystkim na zachowaniu płynności w obu formach wyświetlania, a to udało im się osiągnąć. Do wersji przenośnej mam jednak jeszcze jedno zastrzeżenie – fonty są zdecydowanie za małe i przez to mało czytelne, zatem tuning pojazdów najlepiej jest wykonywać na telewizorze.
Pod względem dźwiękowym Wreckfest nie zawodzi. Soundtrack pełen jest znanych utworów rockowych i pop, co nadaje wyścigom odpowiedniego tempa. Efekty są natomiast bardzo satysfakcjonujące – w grze, w której przez większość czasu zderzamy się z innymi kierowcami, wszelkie chrupnięcia i trzaski powinny jak najlepiej oddawać akcję na ekranie, co w tym wypadku zrealizowano nieźle. Po dłuższym czasie męczyć może jednostajny ryk silnika, ale po odpowiednim dostosowaniu głośności w opcjach nie powinno to stanowić problemu.
Niedzielni kierowcy
Wreckfest to ciekawa propozycja dla graczy, którzy poszukują świeżej formuły w grach wyścigowych. Rozbudowany tryb kariery i zabawy sieciowej mocno wciąga, mnogość pojazdów i tras nie pozwala na nudę, a wyjątkowo atrakcyjna oprawa audiowizualna przy niezłej (jak na Switcha) płynności czynią z produkcji naprawdę apetyczny kąsek. Brakuje mu jednak lokalnego trybu wieloosobowego, ponadto zainteresowanych może nieco zaboleć portfel, jako że dotychczas wydane dwa DLC należy zakupić osobno. Jeśli jednak nie mieliście jeszcze okazji ruszyć w trasę na kanapie, to zapnijcie pasy i dajcie się ponieść rozwałce.
Cena w eShopie: 169,99 zł
Podziękowania dla GameTomb za dostarczenie gry do recenzji.
Redaktor
Kosma Staszewski
„Złapałem je wszystkie” więcej razy, niż wypadałoby się przyznać. Z produktami Nintendo utrzymuję niezdrową relację od wielu lat, lecz na szczęście uczucia wydają się być odwzajemnione. Na stronie możecie przede wszystkim przeczytać moje recenzje gier, choć wieloma czynnościami – jak chociażby korektą tekstów – zajmuję się zakulisowo. Nic nie przebije dla mnie dobrej kawy flat white.