PublicystykaRecenzja
PublicystykaArtykuł

Nasze ulubione porty gier AAA na Switchu – Wyg(r)adani #7

Biblioteka gier dostępnych na Switchu powiększa się z każdym dniem….

21 lipca 2019

Biblioteka gier dostępnych na Switchu powiększa się z każdym dniem. Są wśród nich również porty dużych tytułów AAA, które często budzą sporo kontrowersji wśród graczy, jako że konsola Nintendo do najpotężniejszych nie należy. Nasza redakcja postanowiła jednak wyłonić swoich ulubieńców, toteż zapraszamy do lektury!

 

Zimny

 

Doom, Doom, Doom! Choć zwykle FPSy to nie moja para kaloszy, a ostatni Doom, w jakiego grałem, miał premierę w 1994 roku, przypadkiem wpadł mi w ręce egzemplarz Switchowego remake’u. I był to niezwykle szczęśliwy traf, bo od gry nie mogłem się oderwać. Szybka rozgrywka, świetny soundtrack i ciekawi przeciwnicy sprawiają, że gra po prostu tryska czystą adrenaliną. I choć port nie jest aż tak wizualnie powalający, jak PCtowy oryginał, gra jest płynna, a grafika naprawdę solidna. Wydanie Dooma było dla Switcha w pewnym sensie momentem przełomowym, bo pokazał, że Pstryczek radzi sobie całkiem dzielnie z pełnowymiarowymi grami AAA, które nie wyszły spod ręki Nintendo. Ku mojemu zdziwieniu, była to też gra, która przekonała moją żonę do Switcha, więc sentyment mam również personalny.

 

 

Ruqer



Niemal każdy anime fighter! Od Naruto, przez Dragon Balle, po nadchodzące Kill La Kill – If. Trylogia Naruto Ultimate Ninja Storm to chyba najlepsze doświadczenie growe z tego uniwersum z ciekawym systemem walki (topornym w 1 części, bardziej płynnym i dynamicznym w kolejnych). Można powiedzieć, że z tej serii wiele innych gier czerpie inspiracje i tworzy swój gatunek bijatyk – pierwsze, co przychodzi na myśl, to właśnie nadchodzące Kill La Kill If – system walki wygląda tam niebywale podobnie do tego z Naruto. Najmocniejszą stroną tego tytułu są chyba przerywniki filmowe – są tak świetne, że postanowiłem obejrzeć Naruto Shippuden (tak, grałem w gry przed obejrzeniem serialu). Trylogia na Switchu chodzi płynnie i gra się w nią tak samo, jak na większych konsolach. Jedyną wadą, jakiej uświadczyłem, to nieco zbyt rozmyte “kontury” postaci w trybie przenośnym. Dla fanów anime pozycja obowiązkowa!

Kolejnymi grami są te spod szyldu Dragon Ball. Xenoverse 2, Heroes: World Mission no i FighterZ. Każda z nich została należycie przeniesiona na Switcha i tylko Xenoverse 2 utraciło 60 FPSów względem mocniejszych konsol. Dlatego prawdziwą perełką zostaje tutaj Dragon Ball FighterZ. Tytuł jest piekielnie płynny, a grafika miejscami przewyższa animowaną wersję Smoczych Kul. Co prawda, singlowy gracz raczej nie ma czego tutaj szukać, bo fabuła jest po prostu kiepska. Jednak walki online ratują całą sytuację. System walki to tzw. “easy to learn, hard to master”, który sprawdza się świetnie! Najświeżsi gracze mogą robić efektowne combosy, ale tylko wyjadacze ułożą wszystkie ciosy w coś naprawdę potężnego. Dragon Ball FighterZ była jedną z najczęściej oglądanych bijatyk podczas wielu turniejów. Nic w tym dziwnego, bo gra wygląda olśniewająco, nawet na Switchu!

 

 

Kosma

 

Porty gier AAA w przypadku Switcha ogólnie nie należą do udanych i często cierpią na grywalności ze względu na ograniczenia techniczne konsoli. Na całe szczęście, nie jest tak w przypadku Resident Evil 4. To czwarta część mojej ulubionej serii survival horrorów przeniesiona 1:1 na podwórko Nintendo, w pełnej okazałości. Bardzo przyjemnie jest wczuć się w mroczny klimat “czwóreczki”, kiedy siedzi się wieczorem ze Switchem w ogródku, zwłaszcza ze słuchawkami w uszach. Zapewniam – doznania są kilkukrotnie podkręcone. Jedyne zastrzeżenia, jakie mogę mieć do tego portu, to brak polskiej wersji językowej (która już istnieje, po prostu nie zaimplementowano jej do gry) oraz jakichkolwiek innowacji, chociażby względem sterowania. Machanie Joy-Conami w desperackiej ucieczce przed Ganados uczyniłoby to doświadczenie jeszcze przyjemniejszym i ekscytującym.

 

 

Mateusz G.

 

Switcha używam przede wszystkim do grania w exclusivy, co nie oznacza, że nie pokusiłem się na zakup paru kilku gier multiplatformowych. Jedną z nich jest Bayonetta, którą możemy pobrać z eShopu, jeśli kupimy wydanie pudełkowe Bayonetty 2, więc ostatecznie dostajemy dwie gry w cenie jednej. W grze wcielamy się w ociekającą seksapilem wiedźmę w lateksowym stroju (no dobra, tak naprawdę to nie jest lateks – kto grał, ten wie), mordującą zastępy aniołów i innych niebiańskich stworzeń. Jeżeli lubicie dynamiczny system walki, epickie combosy, pojedynki z bossami wielkości wieżowców, a to wszystko podlane sosem z japońskiego szaleństwa, to jest to gra zdecydowanie dla was. Gra pierwotnie ukazała się w 2009 roku na Playstation 3 i Xboxie 360, konsolach słabszych od Nintendo Switch, więc nie powinno być żadnego problemu z jej przeportowaniem – i dokładnie tak było. Wszystko śmiga w stałych 60 klatkach na sekundę. Nieważne, co dzieje się na ekranie i jak wielki chaos tam panuje; nie uraczymy nawet najmniejszego spadku płynności. O tym, jak bardzo twórcy przyłożyli się do szybkości działania i jakości portu, niech świadczy fakt, że gdy podczas ekranu ładowania mamy możliwość ćwiczenia combosów, to paradoksalnie nie jesteśmy w stanie wykonać żadnego z nich, bo czas wczytywania wynosi niecałe 3 sekundy. Gra działa szybciej, płynniej, ładniej i właśnie tak powinny wyglądać porty gier na nowszy sprzęt.

 

 

Syn Kury

 

Spójrzmy prawdzie w oczy, Switch nie jest potężną konsolą. Tęgie umysły portujące gry AAA na platformę Nintendo, odpowiedzialne za takie technologiczne cuda jak Hellblade czy wspomniany wcześniej Doom, zasługują na specjalne miejsce w Hall of Fame przemysłu growego. Przyznaję, że piękna grafika, grywalność i inne cuda na kiju potrafią zrobić wrażenie… Jednak, wychodzę z założenia, że podstawową decyzją o przeniesieniu popularnej produkcji z jednej platformy na drugą, powinno być dokładne zbadanie środowiska, jakie oferuje takowa konsola. Co rozumiem poprzez środowisko? Spójrzmy na platformę Sony i Microsoftu. Są to maszyny wyposażone w takie podzespoły, o których na Switchu nawet nie przeczytamy w Internecie (bo ten nie posiada domyślnej przeglądarki internetowej). Sprzęt Nintendo skrywa jednak w swoim rękawie tak potężne i jednocześnie pomijane przez większość twórców atuty, których prawidłowe wykorzystanie gwarantuje uzyskanie niepowtarzalnej gry. Do takich gier zdecydowanie zalicza się Skyrim.

Zanim jednak rzucicie się na mnie z widłami i powiecie, że zbugowany, że to gra z 2012 roku i w ogóle Bet(he, he)sda, spieszę wyjaśnić, jakie to atuty oferuje Switch. Reklamowana dosyć intensywnie mobilność to tylko czubek góry lodowej. Osobiście, był to dla mnie jeden z głównych argumentów, dla których sięgnąłem po TES V właśnie na Switcha. Eksplorowanie bogatego świata Skyrima za granicą, w kraju i na uczelni pozwoliło mi na utworzenie silnej więzi pomiędzy mną a stworzonym bohaterem. W dodatkowym zacieśnieniu relacji, zdecydowanie pomocne okazało się sterowanie ruchowe. Fakt, że o ile początkowe ślepe machanie rękami szybko męczyło, zmniejszając ruchliwość bohatera, to po ograniczeniu go do wspomagania celowania, okazało się naprawdę pomocne. Dodatkowo, jeżeli oczekujecie wsparcia w postaci dodatkowych przedmiotów z uniwersum The Legend of Zelda, to Skyrim kompatybilny jest z figurkami amiibo. Dużo? A to jeszcze nie koniec.

Poza tym, oczywiście dostajemy tytuł z nieco odświeżoną grafiką. Trzeba przyznać, że jakość tekstur nie powala. Gra wyświetlana jest bowiem w rozdzielczości 1080p przy częstotliwości 30 klatek na sekundę w trybie zadokowanym i nie różni się za bardzo od swojego oryginalnego wydania z 2012 roku. Jednak wspomniane wcześniej „atuty”, wynikające z całkiem przemyślanego wykorzystania środowiska oferowanego przez Switcha, połączone z podniesioną rozdzielczością oraz dołączeniem wszystkich dodatków, czynią ze Skyrima całkiem udany port na konsolę Nintendo.

 

 

Dadaista

 

Na dzień dzisiejszy nie mam żadnych ulubionych portów gier AAA. Jednak jest jedna produkcja, którą chciałbym zobaczyć na Nintendo Switch. Bijatyka, której pierwsza część powstała całe 25 lat temu, a dwa lata temu wyszła wersja z numerem „7”. Już pewnie część czytających mogła się domyśleć, że chodzi o grę studia Bandai Namco – Tekken 7. Przez ostatni rok, między hobby a pracą, udało mi się poświęcić ponad sto godzin tej produkcji. Jest to zdecydowanie moja ulubiona bijatyka, do której zawsze powracam na PC. Według mnie to jedna z najlepszych w serii Tekken w historii, dlatego należy się jej dołączenie do rodziny portów na Nintendo Switch.

Dlaczego ta gra jest tak ważna dla mnie? Ze względu na dzieciństwo. Ta seria jest pierwszą bijatyką, z którą spotkałem się w młodym wieku. Pozostał sentyment, chęć powrotu do tej produkcji oraz zainteresowanie, aby sprawdzić, jak ewoluowała przez lata. Rozgrywka jest niesamowicie satysfakcjonująca, gdy uda się wyprowadzić potężne ciosy lub wygrać mecz po wyrównanej walce. Testuje umiejętności, spokój, opanowanie, pamięć mięśniową do kombinacji oraz ogólną wiedzę o postaciach. By naprawdę wnieść się na szczyt, należy przyswoić mnóstwo informacji, ale refleks oraz możliwość odczytania intencji przeciwnika są niezwykle przydatne. Dzięki Unreal Engine modele postaci, jak i miejsca, w którym odbywają się pojedynki, są wysokiej jakości. Muzyka nakręca do prowadzenia kolejnych pojedynków, a bity mogą utknąć w głowie na długie godziny.

Gdyby doszło do portu Tekkena 7, to mam nadzieję, że gra nie ucierpi tak bardzo pod względem wizualnym. Mimo wszystko, 60 klatek na sekundę to mus w tego typu produkcjach. Jakość rozgrywki jest niezwykle ważna, płynność i dobre połączenie w pojedynkach sieciowych to podstawa wytrwałości tytułu. Gdyby gra ukazała się na Nintendo Switch, na pewno nie zastanawiałbym się długo nad kupnem.

 

 

A jakie są wasze ulubione porty gier AAA na Switchu? Dajcie nam znać w komentarzach!


Redaktor

NintendoSwitch.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *